Szwajcarska milicja szarym okiem amatorki

To na wypadek, jakby smutni panowie w nieoznaczonym wanie zainteresowali się, dlaczego jakaś nieoznaczona Polka interesuje się ich armią. A pretekstem do napisania tego postu są Wasze pytania na ten temat. Na temat szwajcarskiej armii narosły legendy – że w każdym domu jest bunkier, że każdy Szwajcar ma naładowaną broń i pięć granatów, a góry skrywają wiele tajnych bunkrów, schronów, czy innych centrów dowodzenia. Oczywiście nie tylko jest w tym ziarnko prawdy, ale cały orzech wraz z łupinką.

Drugim pretekstem jest mój szczery żal. Jutro mój chłopak, który właśnie przekroczył przepisowy wiek 34 lat oddaje mundur, karabin i całe 20 kilogramów sprzętu i przechodzi do rezerwy. Koniec zabaw „żołnierz spotyka zagubioną dzieweczkę w ciemnym lesie”… Czytaj dalej …

Vendange! Vendange!

Vendange! Winobranie! To będzie dooobry rocznik, szczególnie z Vaud z moich okolic. Wyszabrowane winogrona były przepyszne, a i znawcy ponoć już ocenili rocznik 2013 na wyjątkowo udany. Niestety, z tego co się mówi, wino będzie drogie, bo majowe burze zniszczyły w niektórych regionach winorośla aż w 80%. Nie udało się uchronić delikatnych winorośli nawet strzelając do chmur.

Tak, tak, strzelając do chmur – dobrze przeczytaliście. Wino w Szwajcarii traktowane jest śmiertelnie poważnie i gdy tylko na horyzoncie pojawi się jakaś groźnie wyglądająca chmurka, wojsko strzela ze specjalnych armatek, żeby nie dopuścić do powstania gradu, który może zniszczyć uprawy. Na miesiąc przed zbiorem winogron niektórzy rolnicy również chronią owoce owiązując je siatką, albo ustawiają specjalne działka hukowe, które wydają trzykrotny bardzo potężny sygnał dźwiękowy co kilkanaście minut. Dlatego wczesną jesienią w regionie winorośli można się poczuć naprawdę jak w strefie działań wojskowych. Buch – z lewej, buch – z prawej, buch buch buch – z przodu. Nawet najbardziej francuskie ze szwajcarskich piesków już po dwóch dniach strzelania nie przerywają chrapania. Czytaj dalej …

O deszczu, fryzjerze i komplementach

Pewnego słonecznego dnia wybierałam się do fryzjera w Szwajcarii. No dobra, dzień wcale nie był słoneczny – lało na łeb psami i kotami, szaro, buro, okrrropnie. Ale dostałam cynk, że do kumpeli koleżanki przyjechała siostra, z zawodu fryzjerka. „Oryginalna!” jak podsumowała koleżanka, więc cała żeńska część Polonii w kantonie Vaud przemyśliwała co by sobie na swojej głowie zrobić nowego.

Do szwajcarskiego fryzjera nie chodzę z zasady. Drogo jak psiakość, po wyjściu z tego przybytku się jest lżejszym spokojnie o jakieś 200 frani (ok. 700 złotych), a biedne polskie tłumaczki na to nie stać. Ale jeszcze żebym za te pieniądze coś na tej głowie się stworzyło. Na przykład fryzura aerodynamiczna, dzięki której będę pięć razy szybsza od samochodu, albo na przykład samoukładający się kok, dzięki czemu oszczędzę sobie czasu na przeklinanie podczas rannego czesania, albo przynajmniej fryzura z wyborową długością włosów – wyborową czyli pozwalającą mi codziennie wybrać inną długość włosów. Tego właśnie oczekuję od fryzury za 200 franków. Czytaj dalej …

Naród wynajmujących

Szwajcarzy w większości mieszkają w mieszkaniach wynajmowanych. I to nie tylko studenci, młode małżeństwa na dorobku, czy biznesmeni często zmieniający miejsce zamieszkania. Wynajmują babcie, rodziny z trójką dzieci, starsi, poważni, często zamożni ludzie. Tylko około 35 % Szwajcarów mieszka w swoim własnym mieszkaniu / domu. Statystycznie najmniejszy procent osób posiadających mieszkanie w skali europejskiej występuje właśnie w tym kraju. W Polsce jest to aż 77%.  Czytaj dalej …

Jednodniowa wyprawa w poszukiwaniu absolutu

(I nie chodzi tu o Absolut porzeczkowy)

Czyli część trzecia „Dla tych, którzy myślą, że żeby wejść na górę trzeba iść w górę” z 19 sierpnia.

Oto moja propozycja przyjemnej wyprawy absyntowej na jeden dzień.

Na poniższej stronie internetowej znajduje się interaktywna mapa, gdzie po kliknięciu w daną miejscowość można zobaczyć, co ciekawego można tam obejrzeć i czego się napić oczywiście:

http://www.routedelabsinthe.com/en/absinthe-trail-interactive-map.html

Niemal wszystkie miejsca łączy przepiękna, widokowa linia kolejowa, także zawsze można podjechać jeden przystanek, jak się bardzo zmęczycie, albo nawet zwiedzić Val de Travers z okien zabytkowego pociągu parowego „Nostalgia”. Czytaj dalej …

Na absyntowym szlaku

Czyli część druga „Dla tych, którzy myślą, że żeby wejść na górę trzeba iść w górę” z 19 sierpnia.

Oto kolejna część cyklu o szwajcarskich Bieszczadach sprzed ich komercjalizacji, albo lepiej – o Beskidzie Niskim – czyli o górach Jura.

Skąd się wzięła zielona wróżka?

Niewielu w Was zapewne wie, że ojczyzną legendarnego absyntu jest Szwajcaria, a dokładnie dolina Val de Travers na Jurze. Pewnie część z Was podejrzewało o to Czechy, ze względu na dużą popularność tego wyskokowego trunku. Druga część zapewne myślała o Moulin Rouge, Fin de Siècle i zielonych wróżkach szalonych artystów kabaretów, filozofów i malarzy paryskich.

Nic z tego, Panie i Panowie, pierwsza receptura absyntu powstała w XVIII wieku w tej tajemniczej szwajcarskiej dolinie. Na początku ten gorzki trunek z piołunu był stosowany jako lek przeciwbólowy, ale lekarze po dość krótkim czasie się zorientowali, że ich pacjenci coraz częściej zaczynają „chorować” domagając się więcej i więcej mikstury, która pozwala wznieść się ponad realizm szarego dnia. Czytaj dalej …

„Prawdziwi” Szwajcarzy kontra czarne owce

Po obiedzie z babcią Steva usłyszałam taką oto konwersację:

Babcia: – A jakich macie sąsiadów?

S: – Para koło 60-tki.

B: – Typowi Szwajcarzy?

S: – On nie tak bardzo, ona trochę.

Typowi Szwajcarzy? Wszystko jasne! Co oznacza to słowo – klucz rozumiane dobrze przez dwa różne pokolenia? Niestety nic pozytywnego.

Czas napisać o czymś, czego unikałam do tej pory. O szwajcarskiej prawicy, która jest prawdziwą siłą w tym bogatym kraju. Na pewno każdy Polak pozna na swojej skórze jej działanie, gdy będzie starał się o pracę i na jego drodze stanie choćby absurdalne pozwolenie na pobyt. Czytaj dalej …

Szwajcarskie plotki z magla

Czym żyje Szwajcaria? Oczywiście tym, co było obszernie komentowane również w polskich mediach, czyli sprawą gwałciciela i zabójcy, który zbiegł z genewskiego więzienia zabijając swoją terapeutkę i został zatrzymany na polsko-niemieckiej granicy. Jednak nasze media zupełnie nie dotknęły jednego istotnego tematu, tematu niemal na pograniczu plotek z Onetu (natura nie lubi próżni, więc, jak tylko pozamykano magle, panie maglowe zostały dziennikarkami). Tym tematem żyje Szwajcaria, obficie komentując każdy artykuł na ten temat. U nas sprawa przebrzmiała bez echa, no ale w końcu nie nasz cyrk, nie nasze małpy. Dlatego śpieszę donieść, jak rozwinęła się cała sytuacja.

Nikt się nie zastanowił, dlaczego więzień, który był już niemal na „wylocie” uciekł i podążał do Polski? Szwajcarskie media to odkryły! Otóż Fabrice A. jechał do Szczecina w celu odnalezienia miłości swojego życia, polskiej terapeutki, którą poznał kilka lat temu. Jak wieść głosi, owa Polka rzuciła kryminalistę, czym zraniła go w samo serce. Krwawa ucieczka do Polski była najpewniej próbą zabójstwa dziewczyny. Czytaj dalej …

Kochani, u nas nie jest tak źle!

Łamiąca ser wiadomość! Szwajcarzy właśnie przegłosowali w referendum, że niektóre stacje benzynowe i sklepy będą mogły być otwarte przez 24 godziny na dobę i do tego w niedzielę! Szok! Niemożliwe! To znaczy, że nie będę musiała już wyżerać resztek spleśniałego sera popijając piwem (priorytety trzeba jakieś mieć, piwo jeszcze u nas się nigdy nie skończyło. A tak, jak przekonać Steva, żeby skoczył po śmietanę? „- Kochanie, nie ma piwa. – Jak to możliwe? –No, wypiłam! – To jadę! – Kup śmietanę po drodze!”)

Swoją drogą jakiś czas temu zorientowałam się około godziny 24, że nie mam bardzo potrzebnych środków higienicznych natury intymnej, a zdarzyła się pewna awaria. I co tu zrobić? A mieszkamy, jak przypominam na wsi zabitej dechami, gdzie koń mi przez balkon…tego…mówi ijoooo… a krówki dzwoneczkami…tego. I jak się potem domyślacie musieliśmy zasuwać 15 kilometrów do samej Lozanny, bo oczywiście nie ma nic po drodze! Ile się mogłam naprzeklinać na Szwajcarię!

Czytaj dalej …

Bolą mnie szynki!

Uprzejmie donoszę, że znajduję się w mieście Amsterdam, gdzie dumam właśnie nad kawą nad naszymi okropnymi zwyczajami językowymi. Naszymi, czyli moimi i mojego chłopaka – Szwajcara. Jakby ktoś jeszcze gdzieś nie doczytał w poprzednich postach, rozmawiamy ze sobą w 95% po angielsku. Te pozostałe 5% to niemiecki, jeśli nie mamy słówka po angielsku i po francusku, polski (czyli ulubione słowa Steva po polsku: dobranocing, kurwa, uczą się, długopis, fatalnie, dobry wieczór, pszam, mała piwo, dwa piwo, duża piwo, dobra piwo, nalej) i dalej francuski w tych krótkich chwilach, kiedy dopadają nas rwące wyrzuty sumienia, że lepiej dla mnie byłoby, jakbyśmy rozmawiali w tym właśnie języku.

Jeśli chodzi o komunikację, to wyrabiamy 100% normy. Natomiast jeśli chodzi o formę naszych wypowiedzi, to naprawdę wstyd! I ja jestem tłumaczką! Pocieszam się, że legendy mówią, że genialni polscy tłumacze mówili naprawdę beznadziejnie, a o ich akcencie się nawet nie wspomina. Czytaj dalej …