Jak
Szwajcarzy spędzają Święta Bożego Narodzenia? Czy kultywują zwyczaje, takie jak
nasze polskie sianko pod obrusem lub dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca?
Jakie są szwajcarskie potrawy świąteczne? Zapnijcie pasy, opowiem Wam dziś o
świętach w Szwajcarii.
To Wasze
pierwsze święta z nową szwajcarską rodziną i nie wiecie, czego się spodziewać? Zapomnijcie
o takich hucznych i tradycyjnych celebracjach jak w Polsce. Posiłek jest jeden,
najczęściej jest to długa, suta, mięsna, kilkudaniowa kolacja. Kiedy? To
zależy. W Szwajcarii nawet daty świętowania są opcjonalne. Co prawda najczęściej
rodzina zbiera się na wspólny posiłek 25 grudnia wieczorem, ale inne daty też wchodzą
w rachubę. Wigilii nie ma, trzydniowego świętowania też nie.
Grudniowe ciemności rozświetlają wesołe światła licznych jarmarków. A gdzie są najpiękniejsze jarmarki? Tu moglibyśmy się spierać. Ja na pewno bym wyciągnęła silne karty szwajcarskiego Montreux z latającym Mikołajem i instagramowej Genewy, ale moja gościni, Iza Rabehanta z Mojej Alzacji, na pewno by nie spasowała! Bo jarmarki bożonarodzeniowe w bajkowej Alzacji to crème de la crème europejskich przedświątecznych celebracji. A wiecie, że to naprawdę niedaleko Szwajcarii? Jeśli macie ochotę zdobyć rozświetloną Alzację razem z najlepszą przewodniczką po tej krainie, polecam „Moją zimową Alzację” – najnowszego trzyczęściowego ebooka, którego autorką jest Iza!
A teraz pozwólcie, że oddam
jej głos:
Kilka słów o Alzacji
Alzacja jest regionem
Francji położonym w jej północno-wschodniej części. Je się tu kapustę kiszoną,
sporo kiełbasy, a okresie jesienno-zimowym miejscowi często spotykają się na
raclette. Alzatczycy często odwiedzają sąsiadujące Niemcy i Szwajcarię, a w
wolnych chwilach chodzą na spacer po okolicznych winnicach. W czasie
przedświątecznym Alzacja słynie natomiast ze swoich świątecznych jarmarków, na
które po francusku mówi się marchés de Noël.
A może czas już zacząć myśleć o prezentach pod choinkę? Ale takich win-win-win-win, czyli zarówno dla czytelników jak i dla autorki?
Zauważyliście pewnie, że nie korzystam z patronite’a, więc nawet gdybyście chcieli mnie wesprzeć w mojej działalności, nie bardzo macie jak. Tyle że ja w ten sposób traktuję sprzedaż książek – jest to dla mnie podwójny „win”, bo oprócz tantiemów mam lepsze wyniki sprzedaży, a dla autora dobre wyniki sprzedaży umożliwiają dalsze wydawanie książek. Podwójny „win” dla mnie, ale też podwójny „win” dla Was. Owszem, jest satysfakcja wsparcia twórcy, którego lubicie czytać, ale jest też coś namacalnego – ciekawy prezent pod choinkę, który sami możecie wcześniej przeczytać (tylko rogów nie zaginajcie!).
Nie ma co dublować mojego przewodnika po Szwajcarii i opowiadać o zuryskich zabytkach, uroczych uliczkach, czy przepięknym brzegu jeziora. Jeśli Wasz dziób dopiero dumnie mierzy w stronę do Zurychu, zmieńcie kurs do najbliższej księgarni po książkę „Szwajcaria i Liechtenstein. Inspirator Podróżniczy”. Jeśli jesteście już w Szwajcarii i polskie zbiory książkowe nie są Wam po drodze, dajcie znać – mam 10 egzemplarzy awaryjnych na takie okazje.
Dzisiejszy artykuł jest częścią cyklu „Dzień Kantonów”, w którym znęcam się nad wszystkimi częściami administracyjnymi Szwajcarii w sobie tylko znanym porządku.
Poprzednio męczyliśmy kanton Zurych życiowo, dzisiaj – turystycznie. Postanowiłam podać kilka różnych propozycji spędzenia wolnego czasu w tym kantonie. Od upału do niepogody, dla dzieci i dla dorosłych, edukacyjnie, relaksacyjnie i wieczorowo. Wydarzenia, miejsca, kluby i tradycje.
Zapraszam do zuryskiego turystycznego kogla-mogla:
Rejs po Jeziorze Zuryskim
Polecam szczególnie długą, romantyczną wyprawę na zachód słońca na jeziorze! Statki odpływają z Burkliplatz. Nie trzeba kupować biletów wcześniej, ale warto zrobić rezerwację do pływającej restauracji, jeśli morzy nas głodek, szczególnie w słoneczne weekendy. Honorowane są zniżki na abonament połówkowy Halbtax/demi tariff. Można wysiąść na drugim końcu jeziora na malowniczej wyspie Ufnau i tam zwiedzić ruiny starego klasztoru i posilić się w restauracji. Co ciekawe, na wyspie pasą się krowy, które wczesną wiosną przypływają na nią… specjalnym krowim łodzio-promem.
Dzisiejszy artykuł będzie nietypowy – więcej w nim będzie oglądania niż czytania. A w dodatku oglądania czego? REKLAM! Przedstawione poniżej reklamy to jednak trochę inna kategoria niż „Indyk z wyskubanym kuprem tylko 9,99!”. Szwajcarskie reklamowe klipy świąteczne to w niektórych przypadkach prawdziwe majstersztyki – mini-filmy z akcją jak z Szybkich i Wściekłych, suspensem jak z Hitchcocka, piosenkami jak z Chicago i zaskakującymi puentami jak z Innych. No może trochę przesadziłam… Ale jeśli macie ochotę sobie popatrzeć na słodkie dzieci, kotki, piosenki, samotne misie i choineczki, klikajcie jak w dym!
Wybrałam 10 najlepszych szwajcarskich świątecznych klipów reklamowych, z czego jeden nie jest szwajcarski, a jeszcze jeszcze jeden nie jest świąteczny… Tak, żeby nie było za słodko!
6 grudnia wszystkie grzeczne dzieci klaszczą w swoje pulchne łapki w oczekiwaniu na Samichlausa, a te niegrzeczne wycierają swoje brudne łapska oliwiąc pułapki na Schmutzliego. Tak, tak, w Szwajcarii Święty Mikołaj – Samichlaus ma swojego Mister Hyde’a – przerażającego stwora w czerni, który każe małe urwipołcie. To nie jest nasza kontrolna rózga, którą można ewentualnie później sprać rodzeństwo, ale prawdziwy, zły pan z wielkim worem na tłuste kostki Heidi i Petera. Tak, tak, Szwajcarzy żywią prawdziwe zamiłowanie do makabry – jeśli masz ochotę wgłębić się w najbardziej mrożące krew w żyłach tradycje, zajrzyj TU.
Skąd się wzięło demoniczne alter ego Świętego Mikołaja? Jak wszyscy wiemy, większość tradycji chrześcijańskich została przejęta z czasów pogańskich. Święto 6 grudnia zostało akurat nanizane na festiwal hałasu i masek, który obchodziły plemiona germańskie, a przede wszystkim alpejskie. W czasie tego festiwalu organizowano pochody z lampionami krzycząc, śpiewając i tańcząc. Hałas i światło miały odstraszyć samą śmierć, która jak wiemy, jest cicha i ciemna w grudniowe, długie wieczory. Straszliwy Schmutzli to uosobienie złych duchów zimy. Oryginalny potwór miał czerwone oczy, czarną twarz i czarne długie kudły przykryte czarnym kapturem.
Adwent – dzieci z niecierpliwością wyjadają czekoladki otwierając codziennie rano nowe okienka w ich kalendarzu adwentowym niemiłosiernie oszukując, blogerzy mają swoje kalendarze blogerskie, a tymczasem Szwajcarzy mają swoją ciekawą, ciepło-zimną, tradycję adwentowych okien (fr. Les Fenêtres de l’Avent). Podczas gdy dla polskich katolików Adwent jest okresem postu, powstrzymywania się od alkoholu, słodyczy i innych grzeszków, dla Szwajcarów to dobra okazja, żeby się napić… I wszystko jasne! Teraz już nic się nie ukryje, dlaczego to jest Szwajcarskie Blabliblu, a nie na przykład Singapurskie Bunga-Bunga.
Na czym polega szwajcarska tradycja adwentowych okien? Sprawa jest prosta. 24 towarzyskie rodziny / osoby z jednej okolicy (gminy, czy wioski) otrzymują jeden wieczór dla siebie od 1 do 24 grudnia w godzinach 18 do 20. Tego wieczoru „odpalają” świątecznie udekorowane okna w swoim domu, a całe sąsiedztwo przychodzi je podziwiać.
2 grudnia czas zacząć! A co 2 grudnia oznacza dla tych, co lubią się z nami całować pod jemiołą? Oczywiście otwarte okienko w moim Szwajcarskim Blabliblu wraz z odrobiną prastarej pogańskiej magii z alpejskich mglistych hal, a także takim jednym małym konkursikiem z wieloma nagrodami i rabatami!
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o szwajcarskich tradycjach okołoświątecznych. I klops! W Szwajcarii święta się niestety zglobalizowały i zateizowały i wyglądają obecnie tak samo jak wszystkie inne spotkania rodzinne.
Adwent w Szwajcarii czyli na co właściwie czekają Ci Szwajcarzy?
Dzisiaj będzie moja szwajcarska opowieść wigilijna. Grudzień, ciemno na zewnątrz przez większość dnia, mroźnie i w wyżej położonych wioskach pełno śniegu, a Szwajcarzy przygotowują się do świąt. Jak się do tych świąt przygotowują? Głównie w sklepach i na jarmarkach świątecznych, na warsztatach robienia wieńców i koron adwentowych, stroików i świeczników. Wszystko jest zielono – czerwono – złote, przystrojone świecidełkami, aniołkami, reniferkami i ostrokrzewem. Festiwal Światła w Lozannie, zdjęcie z oficjalnej strony festiwalu:http://festivallausannelumieres.ch/
Praktycznie wszędzie panuje świąteczny, podniosły nastrój zakupów. Każde miasto i miasteczko, każdy dom jest prześlicznie rozświetlony i udekorowany. Z każdego sklepu leci „Last Christmas” i „Silent night” z nagranym podprogowo „Musisz mieć ten sweter z reniferem”, „Bez tych skarpetek z bałwankami będziesz wyglądał jak bałwan”, „Jak będzie wyglądał stół świąteczny bez tej nowej zastawy w srebrne gwiazdki?”. Drewniane, tradycyjne chatki sprzedają grzane wino i gliniane ręcznie robione (przez nieletnich więźniów w Chinach) aniołki, bez których Twoje życie będzie puste i bez sensu. Zaraz, zaraz, a o jakim kraju mówię? Anglii, Szwajcarii, Polsce, Francji, czy Niemczech? Przecież wszędzie jest tak samo! Każdy piecze te cholerne ciasteczka z cynamonem w kształcie gwiazdek! Każdy wiesza wieniec i dzwoneczki na drzwiach i ogląda Kevina! Czytaj dalej …