Tak, tak, nie było mnie tu długo! Premiera ostatniej części serii fantasy „Mistrz Gry” i praca zajęły mnie tak bardzo, że starczyło mi czasu tylko na regularne karmienie mediów społecznościowych. Dziś też nie mogę ogłosić powrotu. Oddaję blog w dłonie Marzeny Mikosz – pani od kultury w Szwajcarii! Marzena opowie Wam o wspaniałej inicjatywie Migrosa wsparcia stowarzyszeń kulturalnych.
Artykuł gościnny, autorka: Marzena Mikosz
Od początku lutego do końca kwietnia za każde
20 CHF wydane w sklepie Migros otrzymuje się bon, którym można wesprzeć jedno
ze szwajcarskich stowarzyszeń działających w obszarze kultury. Pula do podziału
wynosi 6,000,000 CHF, a zarejestrowane w programie organizacje mają gwarancję
otrzymania min. 100,- CHF na swoją działalność.
Tak już jest, z historii częściej wyciągamy klęski. Ulice nazywamy na cześć ofiar, poległych i pomordowanych. Rzadziej wspominamy sukcesy, a przecież i te znajdują się na kartach polskich podręczników. Niewątpliwie jednym z takich osiągnięć był Zjazd Gnieźnieński, który z zakurzonych zakamarków dziejów postanowiły wyciągnąć organizatorki szwajcarskiego Festiwalu Piastowskiego, Marzena Mikosz i Agnieszka Budzińska-Bennett. W drugiej odsłonie dziewczyny zabierają nas do Gniezna w roku tysiącznym, podczas którego książę został królem, cesarz nie otrzymał tego po co przyjechał, ale i tak wyjechał zadowolony, a kronikarze mieli o czym pisać przez kolejne wieki.
Szwajcarskie BlaBliBlu zaprasza na dwa
wydarzenia:
Minęły już dwa lata od startu szwajcarskiej franczyzy popularnego w Polsce czasopisma „Kosmos dla dziewczynek”. W październiku 2020 roku wyszedł w Szwajcarii pierwszy numer magazynu KALEIO w języku niemieckim i francuskim. Misją magazynu „Kaleio”, tak jak jego polskiej starszej siostry jest wzmocnienie poczucia własnej wartości dziewczynek, zbudowanie ich pewności siebie i otwarcie przed nimi nowych horyzontów – z dala od stereotypów dotyczących płci.
Twórczynie szwajcarskiej franczyzy, w ciągu tych dwóch lat otrzymały wiele podziękowań od rodziców za to, że pokazują ich dzieciom coś więcej niż wąsko określone role społeczne. Jak przyznają, dostają również krytykę. Zastanawiacie się, z jakiego powodu? Ja nie miałam wątpliwości – gdy dwa lata temu pisałam o „Kosmosie dla dziewczynek” i „Kaleio”, wiele osób komentowało, że prawdziwa równość byłaby, gdyby powstał magazyn neutralny płciowo dla wszystkich dzieci. „Po co gettoizować dziewczynki, skoro w dorosłym życiu mają rywalizować z mężczyznami?” – zapytała jedna z czytelniczek. – „Nie lepiej od małego je do tego przygotowywać?”
Pewnego majowego dnia dostałam
wiadomość od czytelniczki:
„Cześć Joanno!
Trochę chcę się pożalić, a trochę poprosić o radę. Przyjechali do mnie
do Szwajcarii rodzice. Pandemia, te sprawy i to ich pierwsza wizyta u mnie od
trzech lat, od kiedy się przeprowadziłam do Szwajcarii. Są od tygodnia i
zostają do połowy maja, a ja mam ochotę wystrzelić się w kosmos.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, nie jest tak źle. Są samodzielni, mają
samochód, mówią trochę po angielsku, tata po niemiecku. Pracuję z domu, więc trochę
jeżdżę razem z nimi, trochę zostaję w domu. Mój szwajcarski mąż dzielnie to
znosi, bo to chyba pierwszy raz, gdy ktoś u nas mieszka i kompletnie nie jest
do tego przyzwyczajony.
Najgorsza sprawa to jedzenie. Zaczynamy od obfitego śniadania, jak to w
Polsce. Mojego męża już wtedy nie ma, bo wcześnie zaczyna pracę. O 12, gdy
Szwajcarzy jedzą, moi rodzice nie są głodni (a ja jestem głodna jak hoho).
Zachęcam ich do tego, żeby jednak zjedli coś w restauracji, bo o 14:30 wszystko
się zamknie. Udało mi się dwa razy ich namówić. Wzięli sałatkę na pół i
patrzyli na mnie dziwnie, jak jem makaron. O 14 mają ochotę na obiad, a ja im
mogę zaproponować tylko Maca lub powrót do domu. No więc wracamy i mama gotuje
dwa dania. O 18 przychodzi mój mąż i jest głodny. Zwykle o tej porze siadamy
razem, coś gotujemy, rozmawiamy, bo to jedyny moment, gdy możemy się spotkać
razem przy stole. Moi rodzice tego kompletnie nie rozumieją, bo nie jadają
gorących kolacji. Albo w ogóle albo kanapki. Ledwo się da ich namówić, żeby z nami
usiedli. A ja już też kompletnie nie jestem głodna, bo jadłam duże śniadanie,
lunch i obiad z rodzicami. Ale jem, bo przecież nie zostawię z tym
zdezorientowanego męża samego.
Trudno o jaśniejszą gwiazdę w swojej dziedzinie, która by w tak niewielkim
stopniu przebijała się do świadomości zwykłych zjadaczy chleba niż Agnieszka
Budzińska – Bennett. Nic w tym dziwnego – w końcu muzyka średniowiecza to nie
modny r’n’b. Chociaż, jak mówi nasza rodaczka, fenomen „Władcy Pierścieni”
zrobił wiele dobrego dla popularyzacji muzyki dawnej i na jej koncerty coraz
częściej przychodzą słuchacze zafascynowani rekonstrukcją dawnych języków czy
kulturą średniowiecza lub po prostu poszukiwacze ciszy i ukojenia, których nie
znajdzie się na wielkich, głośnych salach koncertowych. Agnieszka opowie nam
dziś o tym, jak wyszukuje, opracowuje i odtwarza dawne brzmienia, o
średniowiecznych klaryskach, które miały więcej wolności niż nam się wydaje i o
tym, czy jej muzyka jest „nie dla idiotów”. I nie tylko!
Nasza rozmowa odbywa się z okazji Festiwalu Piastowskiego, który rozjaśni nam jesień tego roku w Szwajcarii. Jeśli dasz się złowić na podróż kapsułą czasu do „dawno, dawno temu”, przyjdź 27 sierpnia do Klasztoru Klarysek w Königsfelden, gdzie Agnieszka ze swoim Ensemble Peregrina przedstawi program Filia Praeclara i 13 listopada do Kościoła Herz Jesu w zuryskim Wiedikonie na koncert Sacer Nidus upamiętniający Zjazd Gnieźnieński.
Nie lubię, gdy artykuły zaczynają się od „długo mnie tu nie było…”. Ale jak
pięknie pasuje to teraz do mojego tekstu! Fakt, straciłam serce do blogowania. Przestały
przemawiać do mnie złudne gratyfikacje w postaci lajków i komentarzy. Satysfakcja
wewnętrzna z pisania książek daje mi o wiele więcej niż klepanie po plecach ze
strony czytelników bloga. Pytacie „dlaczego nie piszesz”, odpowiadam „ależ
piszę książki”. I pytania z Waszej strony są dla mnie frustrujące, i frustrująca
jest pewnie dla Was moja odpowiedź – przepraszam! Czasami mam wrażenie, że ja
poszłam gdzieś dalej, a czytelnicy próbują mnie zawrócić, targając za fraki do
tyłu. Ale póki sama nie poczuję wewnętrznej motywacji, będę blogowała wtedy,
gdy mnie będzie niosło, a nie na siłę. Nie ma co reanimować trupa. Na szczęście
dziś nie trup, ale coś fajnego!
Artykuł „7 cudów natury Szwajcarii” powstał we współpracy z moimi uczniami języka polskiego. Ot, na wakacyjnym kursie oglądaliśmy i omawialiśmy filmik Wędrownych Motyli o dwunastu ciekawych miejscach w Polsce, które są nieznane, a godne zwiedzenia. Praca domowa brzmiała: proszę przygotować podobną wypowiedź na temat pięciu cudów natury Szwajcarii. Lista, jak widzicie, zawiera aż siedem miejsc, bo to kompilacja propozycji dwóch uczniów – Guillaume’a i Nicolasa.
„Królowa Dzikusów” to trzecia część cyklu „Mistrz Gry”. Jeśli macie ochotę nadrobić dwie pierwsze książki, „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” i „Pan Kamienia Wschodu” dostępne są w polskich księgarniach internetowych (Empik, Bonito, Tania Książka itp.), a także w formacie ebook. Książki są też u mnie w Szwajcarii, jeśli wolicie czytać na papierze.
Jak Wam się podoba okładka? No i kto czeka razem ze mną?
To jest egzystencjalne pytanie…a odpowiedź zależy od
dnia. Czasem brzmi: jestem artystką. Czasem: jestem psychicznie chorą kobietą.
Czasem: jestem królową świata i mogę wszystko. A czasem: jestem do niczego,
połamaniec, dziwadło, freak. Moja tożsamość jest bardzo płynna.
Mogłabym jednakże po prostu odpowiedzieć tak: mam 41 lat,
z wykształcenia i doświadczenia jestem psycholożką i dziennikarką; piszę
książki, artykuły, sztuki teatralne (druga wchodzi właśnie na scenę w Bernie) i
wiersze. Moje ilustracje publikuje kilka czasopism, w Polsce, Szwajcarii czy
Kanadzie. Maluję każdego dnia, a moje obrazy znajdują się na wystawach w
różnych miejscach Szwajcarii. Bonusowo choruję na chorobę schizoafektywną i
zaburzenie osobowości – borderline.
Lubicie gotować i poszukujecie ciągle nowych oryginalnych potraw?
Say no more!
Razem z dziewczynami z Klubu Polki na Obczyźnie przygotowałyśmy ebooka „Gotowanie na Obczyźnie” z pięćdziesięcioma przepisami z całego świata. Znajdziecie tam między innymi kenijskie chapati na maharage, francuską zupę cebulową, norweskie gofry z łososiem, kolorową sałatkę z pieczonym fenkułem, walijskie bakestones czy zupę dyniową z RPA. Będzie też szwajcarskie coś na ząb – przysięgam, było mi naprawdę trudno znaleźć coś, do czego składniki byłyby dostępne na całym świecie
Każdy wie, że fondue to tradycyjne danie Szwajcarii. Natomiast nie wszystkim wiadomo, że jest wiele rodzajów tego dania. Jest klasyczne moitié-moitié oparte na rozpuszczonym serze (tradycyjnie ½ Vacherin, ½ Gruyère), z borowikami, piwem, whisky, szampanem, winne z mięsem, chińskie na bulionie, burgundzkie na oleju czy czekoladowe z owocami. Często pytacie, jakie jest moje ulubione. Mogłabym odpowiedzieć dyplomatycznie, że lubię wszystkie i to byłaby w zasadzie prawda, ale tylko częściowa. Bo faktycznie, jest jedno fondue, które bardziej niż inne łechce moje kubeczki smakowe – fondue pomidorowe (fr. fondue à la tomate), które pochodzi z alpejskiego kantonu Valais.
Wygląda całkiem jak zupa pomidorowa, ale niech Was ten kolor nie zmyli. Fondue à la tomate zawiera mniej więcej połowę sera, a połowę pomidorów, cebuli i innych różnych różności. Jest lżejsze niż klasyczne serowe fondue i mniej zatykająco-aromatyczne.