Jak nauczyć dzieci polskiego w Szwajcarii? – nauka w domu z Polonijką

Ten artykuł powstał przy udziale Polonijnej Szkole Podstawowej – Polonijka.

Źródło: polonijka.edu.pl

„Przecież nie muszę uczyć mojego synka polskiego! Nauczy się sam, gdy będę do niego mówiła w domu albo na skypie z dziadkami!”

„Polski jest moim dzieciom niepotrzebny. Jak będą duzi, to sami zdecydują, czy chcą się uczyć czy nie.”

„Przecież mówi płynnie po polsku, po co mu jeszcze głowę zaprzątać pisaniem! I gdy dorośnie będzie mógł szukać pracy jako osoba dwujęzyczna…”

 Oto trzy najczęściej powtarzane mity, w które wierzy większość emigrantów. Nauczyciele języka polskiego dla obcokrajowców natomiast zacierają ręce z radością, bo o wiele bardziej pracochłonne jest uczenie dorosłego niż dziecka…. Rozprawmy się z nimi raz na zawsze.

Czytaj dalej …

En français, s’il vous plaît!

Dowcipasek po angielsku na dzień dobry.

Na zajęciach języka francuskiego w angielskiej szkole:

-Madame, can I use the toilet?

– En français, s’il vous plaît!

-Madam, I need to oui oui!

Przepraszam wszystkich nieanglojęzycznych, ale dowcipasek nie był przetłumaczalny na polski bez utraty puenty. Jakby co, mała pomoc dla wszystkich, którzy nadal marszczą czoło. Wee-wee to tak jakby po angielsku siusiu.

To taki poradnik, jak zrobić, żeby było taniej!

Wszyscy wiedzą, że Francuzi są niezwykle francuskocentryczni i w typowej francuskiej kawiarence nie da rady bez znajomości choćby kilku słów w języku Monteskiusza. Czytaj dalej …

Bolą mnie szynki!

Uprzejmie donoszę, że znajduję się w mieście Amsterdam, gdzie dumam właśnie nad kawą nad naszymi okropnymi zwyczajami językowymi. Naszymi, czyli moimi i mojego chłopaka – Szwajcara. Jakby ktoś jeszcze gdzieś nie doczytał w poprzednich postach, rozmawiamy ze sobą w 95% po angielsku. Te pozostałe 5% to niemiecki, jeśli nie mamy słówka po angielsku i po francusku, polski (czyli ulubione słowa Steva po polsku: dobranocing, kurwa, uczą się, długopis, fatalnie, dobry wieczór, pszam, mała piwo, dwa piwo, duża piwo, dobra piwo, nalej) i dalej francuski w tych krótkich chwilach, kiedy dopadają nas rwące wyrzuty sumienia, że lepiej dla mnie byłoby, jakbyśmy rozmawiali w tym właśnie języku.

Jeśli chodzi o komunikację, to wyrabiamy 100% normy. Natomiast jeśli chodzi o formę naszych wypowiedzi, to naprawdę wstyd! I ja jestem tłumaczką! Pocieszam się, że legendy mówią, że genialni polscy tłumacze mówili naprawdę beznadziejnie, a o ich akcencie się nawet nie wspomina. Czytaj dalej …

Psy psują, ptaki ptają, niemieccy Szwajcarzy niemieckoszwajcarzą…cudooownie, cudooownie!

Nastał wreszcie po trzech tygodniach zlewy i dziesięciu stopni piękny dzień. Dopiero co skończyłam mega trudne, ale cudownie ambitne tłumaczenie dla nowego klienta, więc czas było się rozerwać, wyjść wreszcie na trawkę i wystawić buzię do słońca. Czyli umówiliśmy się ze Stevem na lunch.

Proszę Państwa, myślę, że stopień zeszwajcarszczenia można określić na podstawie godziny, o jakiej człowiek się robi głodny w dzień powszedni. Jeśli czuje się nieprzyjemne ssanie w trzewiach, to znaczy, że wybiła dwunasta. Tu nie potrzeba hejnalisty, ani polskiego radia jedynki. W brzuchu słychać hejnał, więc trzeba wyłączyć komputer kończąc pracę w połowie, rozłączyć ważną rozmowę międzynarodową, udając szszsz na łączach, zamknąć drzwi sklepu przed nosem klientów i udać się na posiłek. I nie ma, że właśnie w tym czasie można mieć najwięcej klientów, bo wszyscy mogą sobie zrobić 40 minutową – 2 godzinną przerwę i wypadałoby zostać w sklepie, banku, czy urzędzie. Nie, bij, zabij, od godziny 12 do 14 wszystko jest zamknięte na cztery spusty, a co więcej – szkoły i przedszkola są też zamykane w tych godzinach i trzeba odebrać swoją pociechę, bo przecież panie opiekunki też ludzie i muszą jeść. Za to restauracje, bary, parki tętnią życiem. O 14 wszystko wraca do normy, tylko bezrobotni i ludzie wolnych zawodów powoli popijają kawę schyleni nad laptopami, a kucharze idą do domu. Czyli proszę Państwa, proszę tylko spróbować zamówić kotleta w porze polskiego obiadu! Oprócz pełnego zdziwienia i oburzenia spojrzenia możecie Państwo tylko otrzymać wskazówki dotarcia do najbliższego maca, ewentualnie, jeśli kelner się zlituje, jakąś sałatkę na zimno, która się ostała gdzieś z lunchu, albo miseczkę chipsów. Czytaj dalej …

Nasza Wieża Babel

Ten artykuł nie będzie jak zwykle o moich zwycięstwach i porażkach z językiem francuskim, ani walką Steva z polskim. Ten artykuł będzie o języku angielskim, którego używamy w codziennej komunikacji, a raczej, szczerze mówiąc, o naszej nowomowie na solidnej bazie języka angielskiego, z wieloma elementami francuskiego, polskiego, niemieckiego, szwajcarsko-niemieckiego, a także tymi o niewiadomym pochodzeniu. Dla naszej dwójki angielski jest językiem obcym, a jednak codziennie posługujemy się nim głównie rozmawiając ze sobą. Niestety, mimo że obydwoje mówimy płynnie i bez zastanowienia, nie zawsze mówimy prawidłowo i z sensem. I niestety nie ma nikogo, kto mógłby nas poprawiać, a spędzamy ze sobą tyle czasu, że się rozumiemy bez zbędnego tłumaczenia. I tym samym nasz angielski zamienia się powoli w dziwną nowomowę zrozumiałą w pełni wyłącznie dla dwóch osób na tej planecie. Czytaj dalej …

Nasze polskie odkrycia

Właśnie wróciłam z Polski, z mojego ukochanego Krakowa. Byłam bliska wrzucenia tutaj stu fotek Wawelu, Wisły i Kościoła Mariackiego, ale coś mi mówi, że Was bardziej interesują Alpy i Jezioro Genewskie. Przywiozłam ze sobą 14 obcokrajowców – Francuzów, Niemców, Palestyńczyka, Gabończyka i Szwajcara (chociaż ten mój Szwajcar jest już trochę spolszczony, więc chyba się nie liczy). Jedliśmy, hulaliśmy po nocach, wypożyczaliśmy samochody, spaliśmy w apartamentach na wynajem, więc Polska powinna mi przynajmniej obniżyć trochę podatki za mój solidny wkład w zwiększenie PKB!

Oczywiście mogę o tym zapomnieć, więc skupię się na moich polskich odkryciach, a właściwie naszych polskich odkryciach, bo Steve i inni mają tu też coś do powiedzenia. Jak zawsze mówię, największą zaletą Krakowa jest to, że mnie zawsze czymś zaskakuje. Możesz tam mieszkać kilka dobrych lat, a i tak codziennie odkrywasz nową klimatyczną kafejkę za rogiem, przepiękny ogród za kamienicą, przed którą przechodzisz dwa razy dziennie, czy przerażającego gargulca, jak tylko podniesiesz głowę siedząc na swoim ulubionym miejscu na kawie. Czy też – jak tym razem, absurdy naszej cudownej rzeczywistości. Czytaj dalej …

Fatalnie kurwa

Steve zapisał się na polski. Marudząc, narzekając, rwąc sobie z głowy, ale przyjmując do siebie całkowicie logiczny argument, że jakby jakieś dziecko całkowicie niechcący się wykluło, to nie da rady, żeby on nie huhu. Po pierwszej lekcji waruję przed drzwiami z szalonym biciem serca, czegoż on się tam nauczył, czy mu się podobało?
– Dzień dobry! Jak się masz?
I co słyszę?
– Fatalnie, kurwa.
Moje serce przestało bić. Co lepsza, zachowałam się jak każda przeciętna mamusia wobec swojego niepokornego przedszkolaka używającego nagle słowa na k:
– Kto cię tego nauczył?
– Nie wiem.
– Nauczycielka?
– Nie.
– Kolega z klasy?
– Nie wiem. Czytaj dalej …