Pozostaję jeszcze w klimacie Montreux i dymu, który się snuje po wodzie. Dla tych, którzy mają zaległości i nie czytali mojego ostatniego wpisu, to polecam do niego zajrzeć przed przeczytaniem dzisiejszego artykułu. Trochę kontekstu się przyda!
Już wiecie, skąd się wzięła piosenka Deep Purple „Smoke on the Water”. Tak, tak, nie jest ona zapisem kurzenia fajeczek gdzieś nad wodą, a zapewne większość z Was tak wcześniej myślała. I w dodatku pewnie się zastanawiała, jaka konkretnie była zawartość tych fajeczek, skoro zespół stworzył do nich tak diaboliczny riff.
Nie. W 1971 roku Frank Zappa z zespołem The Mothers występował w Kasynie w Montreux. Następnie w tym Kasynie miał wystąpić rzeczony Deep Purple. Nagle jeden z zagorzałych fanów Franka wystrzelił z rakietnicy, co spowodowało pożar Kasyna. Część przerażonych fanów schroniła się w piwnicy, co po głębszym zastanowieniu jest bardzo bardzo złym pomysłem. I tutaj pojawi nam się po raz pierwszy bohater mojego artykułu – Claude Nobs, młody organizator tego wydarzenia.
Claude nie zastanawiał się długo, tylko zamiast uciekać z ogarniętego pożarem budynku, wkroczył tam bez wahania, wyciągając z piwnicy niemal zaczadzonych ludzi, co uratowało im życie. Pożar kasyna na wybrzeżu obserwowała grupa Deep Purple, która w Montreux miała nie tylko zagrać koncert, ale również nagrać płytę – właśnie w tym Kasynie, które właśnie płonęło bardzo inspirująco dymiąc nad Jeziorem Genewskim.
Deep Purple oczywiście straciło swoją „miejscówkę”, a czas ich gonił. Funky Claude – który swój pseudonim zyskał dzięki bohaterstwu podczas pożaru, natychmiast zaproponował zespołowi nagrywanie materiału w naprędce stworzonym studio w opuszczonym hotelu. I tak powstał jeden z najlepszych albumów zespołu „Machine Head”.
Po nagraniu materiału wokalista Ian Gillan zaprosił Claude’a, żeby wysłuchał piosenkę – niespodziankę. Była to oczywiście „Smoke on the Water”. Zespół nigdy nie planował jej zamieścić nawet na płycie. Tekst piosenki mówi dość dosłownie o całym zdarzeniu – pożarze i nagrywaniu płyty w opuszczonym hotelu. Piosenka miała być takim „prywatnym” prezentem dla Funky Claude’a, dzięki któremu powstała płyta „Machine Head”. W jednej linijce zespół uwiecznił nawet bohaterstwo Claude’a: „Funky Claude wbiegał i wybiegał z budynku, wyciągając z niego dzieciaki”. Claude po wysłuchaniu piosenki od razu wyczuł diament i powiedział, że to będzie największy hit Deep Purple. I tak się stało.
Kim by ten tajemniczy Funky Claude, o którym pewnie nikt, poza największymi muzycznymi nerdami, nie słyszał? No tak, taka jest ta nasza rzeczywistość, że wiemy kim jest Paris Hilton i Kim Kardashian, a nie wiemy kim jest Funky Claude.
Przejdźmy od razu do jego największego osiągnięcia – Claude stworzył jeden z najlepszych (i niestety najdroższych) festiwali na świecie – Montreux Jazz Festival. Przez festiwal przewinęli się praktycznie wszyscy wielcy jazzu – zaczynając od Milesa Davisa a kończąc na naszym polskim Leszku Możdżerze.
Niech Was nazwa nie zmyli – od początku lat 90-tych nie jest to tak naprawdę festiwal jazzu, ale ogólnie muzyki hmmm… ambitniejszej niż popularna. Nawet nie wiem, jak to opisać. Powiedzmy tak: na festiwalu można znaleźć Stinga, ale nie Britney Spears, a obydwoje wrzuca się do jednego wora z podpisem pop. I wcale tu nie chodzi o to, że Sting ma już swoje lata, a Britney zatrzymała się na etapie Klubu Myszki Miki.
Pomimo wszystko mogę polecić ten festiwal jedynie tym, którzy są bardzo zdeterminowani, żeby zobaczyć najlepszy z możliwych gigów konkretnej gwiazdy z najlepszym z możliwych nagłośnieniem, efektami i w dość kameralnej atmosferze. Zapomnij o wielkim koncercie, gdzie albo Twój ulubiony wokalista ma około 5 centymetrów patrząc z miejsca, gdzie stoisz, albo stoisz w takim ścisku, że jest Ci słabo już godzinę przed rozpoczęciem koncertu, a kończysz posikany przez sąsiada, który już nie mógł wytrzymać, a nie chciał odpuścić. Niestety, za możliwość niemal namacalnego kontaktu z gwiazdami pierwszej wody trzeba naprawdę słono płacić – od 100 do 400 franków. I zapomnij o odkryciach muzycznych, co jest według mnie nieodzownym elementem każdego festiwalu – nie da się kupić biletu na cały festiwal, tylko na konkretny koncert.
Funky Claude był człowiekiem, który od zawsze miał niesamowitego nosa do wschodzących gwiazd. Zaprosił na swój festiwal Rolling Stonesów, jeszcze za czasów, kiedy nawet oni nie mieli pojęcia, że za niedługo będą mogli przestać dorabiać na bramce w klubach. Co lepsza, nikt nie chciał kupić biletów na mało znany brytyjski zespół, więc Claude rozdawał je po znajomych.
Claude znał wszystkich, których warto było znać w świecie muzyki i anegdoty na temat jego kontaktów i przyjaźni z zespołami i artystami z górnej półki wypełniłyby kilka stron.
Claude zginął dokładnie rok temu w wypadku narciarskim, ale orkiestra gra dalej, w końcu „Show must go on”. Tylko niedaleko nieśmiertelnego pomnika Freddiego Mercurego w swojej słynnej triumfalnej pozie została ustawiona niepozorna czerwona budka wypełniona dziwnym ustrojstwem.
Gdy naciśniesz guzik z lewej strony, cała maszyneria zacznie się poruszać, co ma przedstawiać życie Claude’a. Gdy naciśniesz guzik z prawej – możesz symbolicznie nagrać swoje przesłanie dla człowieka, z którym tak wiele genialnych muzyków i zwykłych ludzi nie zdołało się pożegnać.
Ciekawy artykuł. Nie miałem pojęcia choć kocham Frania Zappę.
Małe sprostowanie, Stonesi są z Wielkiej Brytanii.
Reszta historii bardzo ciekawa:)
Oo, dzięki. Już wprowadzam sprostowanie!