Evolène – szwajcarski folklor nie na pokaz

Alpy są wielkie! Majestatyczne, posolone śniegiem wierzchołki czterotysięczników zdają się lizać niebo, a w wietrzne dni, gdy jest dobra widoczność, są tak ogromne i dominujące jak żywa fototapeta wkradająca się przez okna. Ich ogrom sprawia, że są obecne na co dzień w wielu szwajcarskich domach, nawet na nizinach…

Dlaczego więc turyści wybierają niemal zawsze te same miejsca? „Czy byłeś już w Zermatt i widziałeś Matterhorn?…”, „Ostatnio, gdy byłem w Davos…”, „Wybrałbym się znowu do St. Moritz, ale tam jest tak drogo…”. To ostatnie stwierdzenie bardzo dobrze podsumowuje to, co chcę powiedzieć. Owszem, Zermatt, Verbier, Davos i St. Moritz są spektakularne i na pewno nie chcę im odbierać zasłużonej chwały. Problem jest jednak taki, że o tej spektakularności wieść niesie szeroko przyciągając tabuny turystów w sobolich futrach i diamentach, czy zwiewnych, arabskich szatach i diamentach. Popyt jest, a podaż jest ograniczona ze względu na położenie alpejskich miasteczek, które bardzo mądrze ograniczają niekontrolowany rozwój masowej turystyki. Jaki jest rezultat takiej polityki? Ceny! Słuszne szwajcarskie ceny w najpopularniejszych kurortach przebijają chmury. Żeby jeszcze za cenami szły pustki w hotelach i na stokach… A tak nie jest! W najciekawszych miejscach w szczycie sezonu pokoje trzeba rezerwować z bardzo dużym wyprzedzeniem.

Czytaj dalej …

Belalp Hexe czyli uwaga, wiedźmy na stoku!

Panie i Panowie, na Blabliblu pisze gościnnie KOBIETA! Tak, tak, prawdziwa kobieta! Nawet ma długie włosy i się maluje! Maluje! Na kolorowo! :O Powitajcie z entuzjazmem (bo jeszcze ucieknie i już nie wróci) Kaję Kurczewską:

———————————————————–

Co roku w styczniu alpejski ośrodek narciarski Blatten-Belalp w Szwajcarii schodzi na… czarownice! I to całkiem dosłownie. Z okrzykiem „D’Häx isch los!“ (czyli w wolnym tłumaczeniu, “z drogi śledzie, wiedźma jedzie!”) dziesiątki narciarzy i narciarek szusują w najbardziej szalonym wyścigu alpejskim w całej Krainie Sera i Czekolady.

W niemieckojęzycznej części kantonu Wallis w miejscowości Blatten od 35 lat odbywa się impreza której nie może przegapić żaden szanujący się fan nieco bardziej alternatywnego narciarstwa – Hexenabfahrt. Na jeden tydzień w styczniu stoki Belalp przejmują najprawdziwsze czarownice. Skąd pomysł na to aby wiedźmy szusowały w styczniu w Alpach? Czy nie powinny aby wtedy siedzieć w jaskiniach i warzyć eliksiry z ogonów jaszczurzych na potencję czy szczęście w miłości? Otóż, jak głosi po trochu legenda, a poniekąd również historia regionu Wallis, na przełomie XVI i XVII wieku okolice Blatten borykały się z plagą czarownic, a zwłaszcza z jedną konkretną wiedźmą która ponoć ukatrupiła była swego szanownego małżonka. Z problemem radzono sobie w dość standardowy sposób – podejrzane o ten proceder kobiety palono na stosach. Ku upamiętnieniu tej dość makabrycznej tradycji, a także aby zachęcić turystów do odwiedzania Belalp również w styczniu (znanym w branży turystycznej jako “martwy okres”), w latach 80-tych ubiegłego stulecia kilku pasjonatów białego szaleństwa wpadło na pomysł zorganizowania w styczniu właśnie wyścigu narciarskiego w przebraniach czarownic. Idea przypadła do gustu włodarzom Blatten i tak oto rozpoczęła się ponad 35-letnia już tradycja. „Używamy utożsamiania się z czarownicą Belalp nie tylko w styczniu, ale przez cały rok”, wyjaśnia Frédéric Bumann, dyrektor Belalp Bahnen, kolejek linowych i gondoli wożących narciarzy i turystów na stoki Belalp na wysokość 3112 m. „Jednocześnie jest to bardzo popularne medium reklamowe zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym”. Czyli nie taka wiedźma straszna jak ją malują, czy coś w ten deseń. 

Czytaj dalej …

Rezultaty turystycznego konkursu mikołajowego

Uwielbiam konkursy, ponieważ po pierwsze kocham dawać prezenty, a po drugie czytanie Waszych nieziemskich pomysłów sprawia mi zawsze ogromną radość. Gorzej niestety z wybraniem zwycięzców, bo ja (ciężko to przyznać na głos komuś, kto woli być dla otoczenia zły, zły, zły!) pod wszystkimi warstwami sarkazmu, ironii, nihilizmu i zimnego pragmatyzmu mam zwyczajnie takie książkowe dobre serce. Darth Vader pod swoim czarnym płaszczem jest gąską z Sierotki Marysi, co poszła na jagody, czy jak to tam było… Ech, życie.

Kto wygrywa?

Otrzymałam 20 wypowiedzi, za serce chwyciło mnie wiele z nich, ale trzy szczególnie. Nawet szczerze mówiąc trudno mi jest uzasadnić, dlaczego. Czytaj dalej …

Obiekty wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO w Szwajcarii

Rzadko się zdarza, że obiekty z Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO z danego kraju nie są jednocześnie najpopularniejszymi atrakcjami turystycznymi. Weźmy chociażby pod uwagę Polskę: Stare Miasto w Krakowie, Wieliczka, Auschwitz, Starówka w Warszawie i Puszcza Białowieska to przecież must-see polskich i zagranicznych turystów. Wymieńcie chociażby jednego turystę zagranicznego, który podczas pierwszej rekonesansowej wyprawy do Polski nie „zaliczył” przynajmniej jednego z tych popularnych miejsc. I nie dziwne, w końcu, w jaki sposób przeciętny turysta decyduje, czy dany obiekt jest warty jego uwagi: stare + oryginalne + piękne = popularne.

Co robić jednak, gdy wszystko jest piękne, stare i oryginalne? No właśnie… Żeby uzmysłowić Wam sens tego, co chcę Wam przekazać, opowiem Wam o mojej zeszłorocznej wyprawie do Birmy. Ale zanim to się stanie, wspomnę, że dzisiejszy artykuł jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła światy” grupy blogerów językowo – kulturowych. Zasada akcji jest prosta: 25 dnia każdego miesiąca wybierany jest jeden temat, na który piszą członkowie grupy specjalizujący się w różnych krajach. Jeśli macie poczytać o obiektach z listy dziedzictwa UNESCO z różnych krajów, zerknijcie na linki zamieszczone na końcu artykułu.

A teraz wróćmy do Birmy…

Czytaj dalej …

Donnerwetter! Sezon burzowy w pełni. Czy wiecie gdzie w Szwajcarii piorun uderza najczęściej?

Dziś gość na blogu, Tomek Streit, opowie Wam o wpływie Marysiek na gromy z jasnego nieba. Powitajcie Tomka gromką owacją i pieruńskim uśmiechem:

Ponad 42 500 razy strzeliły już pioruny w tym roku. Większość w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Ulubionym miejscem piorunów w Szwajcarii jest kanton Ticino. W pierwszej połowie roku naliczono tam ponad 6200 błyskawic, które dotarły do ziemi. Dwunastoletnie obserwacje wykazały, że na kilometr kwadratowy wypada 4,7 piorunów każdego roku! Gmina Isone w okolicach Belinzony z wysoką na ponad 2200 metrów górą Camoghe, może pochwalić się 12,5 uderzeniami piorunów na kilometr kwadratowy. Dla porównania w ponad stu szwajcarskich gminach w ciągu roku nie uderza żaden piorun.

pioruny
Uderzenia pioruna w Szwajcarii na km2 w latach 2005 – 2016. Im bardziej intensywny żółty, tym te zdarzenia są częstsze.

Czytaj dalej …

Makabra w szwajcarskiej odsłonie

Przerażające stroje i maski karnawałowe, folkowe zwyczaje, którym bliżej do pierwotnych, ponurych wizji braci Grimm niż niewinnej estetyki Disneya, ossuaria, diable jaskinie, muzeum, gdzie wystawia się woskowe maski zmarłych na obrzydliwe choroby, Schmutzli – czyli ciemna strona Mikołaja – Szwajcarzy dzielą z autorką Szwajcarskiego Blabliblu zamiłowanie do grozy i makabry.

I co ciekawe, nawet obecnie w erze banalizacji straszydeł, wycinania niewygodnych wątków z bajek i wmawiania dzieciakom, że królewnę rozbudził książę niewinnym pocałunkiem, a siedmiu krasnoludków żyło długo, zdrowo i dziewiczo w swojej kopalni, Szwajcarom nigdy zapewne nawet na myśl nie przyszło, żeby cenzurować swoje tradycje. W końcu przetrwały w znakomitym stanie czasy agresywnej walki chrześcijaństwa z pradawnymi wierzeniami ludów alpejskich, dlaczego więc miałyby się poddać wszechobecnej infantylizacji folkloru?

Zacznijmy od tradycji związanych z rytuałem odpędzania demonów zimy, nocy i przywoływania słońca i wiosny. Jak zapewne wiecie, Szwajcaria jest wielokulturowa, a dzięki swojemu wyjątkowemu ukształtowaniu terenu wiele zwyczajów jest bardzo lokalna, ograniczona tylko do jednej doliny, czy nawet jednej wioski. Co ciekawe, większość tradycji jest kultywowana z niezwykłą wręcz pieczołowitością. To nie jest tak jak w Polsce, że folklor należy dla dzieci, które z niechęcią odchodzą od swoich tabletów, żeby przebrać się w brudne prześcieradło i zaśpiewać pierwszą zwrotkę kolędy w oczekiwaniu na kieszonkowe. Bynajmniej. Uczestnictwo w przedstawieniach, pochodach, orkiestrach i innych zgromadzeniach jest w Szwajcarii prawdziwą nobilitacją, zwyczajem, który przechodzi z ojca na syna oraz zwykle jest ograniczone wyłącznie dla osób dorosłych.

Jest wiele szwajcarskich zimowych i zimowo-wiosennych tradycji ocierających się o makabreskę. Jednak jedną z najważniejszych i najbardziej znanych tradycji jest karnawał zwany tu Fasnacht. Jeśli nie uczestniczyliście nigdy w szwajcarskim karnawale, być może przed oczami Wam stoją roznegliżowane tancerki samby w leciutkiej połyskliwej masce. Nic takiego Was tutaj nie spotka. Jeśli jednak „It” Stephana Kinga zostawiło niezatarty ślad na Waszej psychice, polecam raczej wybrać się do Brazylii niż do Szwajcarii. Przebrania podczas szwajcarskiego karnawału dominują wielkie, średniowieczne, karykaturalne maski personifikujące upiorne ptaki, czarownice, diabły. Nie jest jednak nawet ważne to, jaką postać taka maska przedstawia, bo nawet te najniewinniejsze, wesoło uśmiechnięte są co najmniej niepokojące. Przebrani w nie Szwajcarzy pokazują swoją niecodzienną, zabawową naturę. W związku z tym do głowy przyszło mi znamienne zdanie Oskara Wilde’a: „Człowiek jest najmniej sobą, gdy przemawia ukazując swoją twarz. Daj mu maskę, a powie ci prawdę”.

Czytaj dalej …

W czasie deszczu dorośli się nie nudzą w Lozannie, czyli Muzeum Szalonej Sztuki!

Lato nas nie rozpieszcza. Szwajcaria przypomina nieco Irlandię. Lato przyszło, bo deszcz staje się nieco cieplejszy. Piękne letnie sukienki i kolorowe stroje kąpielowe przechodzą szafą, stopy przechodzą gumą, a baseny przechodzą na drugą stronę ulicy jak Cię widzą.

Co robić w kolejny deszczowy weekend w Szwajcarii, gdy się już wykorzystało już wszystkie zimowe rozrywki? Moja rada jest następująca: przestań przejmować się pogodą!

Czytaj dalej …

Przez Szwajcarię Szlakiem Świętego Jakuba

Gdy kilka lat temu mieszkałam w małej wiosce St-Sulpice tuż na brzegu Jeziora Genewskiego, na trasie mojego porannego joggingu dość często spotykałam takie indywidua:

Wieczorem atrybuty spacerującego po promenadzie nad jeziorem to bardziej kluczyki od Porsche i rosyjska laska w futrze, natomiast rankiem krajobraz człowieczy się nieco zmieniał. Kapelusz, muszla Świętego Jakuba, laska (w sensie nie ta rosyjska w futrze, tylko kostur pielgrzymi), wielki plecak i spokój na twarzy.

Czytaj dalej …

Koleją do nieba

Dzisiaj moją misją dnia będzie podrzucenie Wam inspiracji na zbliżające się wakacje w Szwajcarii. Tak konkretnie chciałabym Wam zaproponować podróż Kolejami Retyckimi (niem. Rhätische Bahn). Rhätische Bahn to nazwa przewoźnika kolejowego operującego na terenie kantonu Gryzonia (niem. Graubünden). Przynajmniej w teorii, ponieważ w praktyce przewoźnik proponuje nam spektakularne trasy turystyczne, które zdecydowanie wyjeżdżają poza Gryzonię.

Czytaj dalej …

5 ukrytych perełek Romandii

Macie przed sobą mapę zachodniej Szwajcarii – i, oczywiście, zakładając, że nie wiecie wiele o tej francuskojęzycznej części Helwecji, a wybieracie się na wycieczkę, wybierzecie na pewno Lozannę, Genewę i ewentualnie Montreux. Oczywiście, górzysta Lozanna ma swój klimat, Genewa swój wielkomiejski glamour, a Montreux widoki, ach widoki, ale mam wrażenie, że odwiedzając te trzy oczywiste miejsca, nie znajdziecie nic takiego cudownego, co Was osobiście dotknie. Pośród tłumu Japończyków z aparatami fotograficznymi nie da się zatopić w perspektywach, trudno znaleźć jakiś cudowny kącik na jakieś winko i kontemplacje.

Turyści zwykle jadą do tych miejsc, które są wielkie, znane i hmmm…. jakby tu powiedzieć… do których jeżdżą inni turyści. I tak to, jak zwykłam mawiać, jeśli chcę sobie znaleźć miejsce, w którym będę naprawdę „lonely”, muszę sprawdzić, czy przypadkiem nie jest wymienione w znanych przewodniku „Lonely Planet”. I tak, muszę powiedzieć, że Romandia zawdzięcza swój cudowny, wakacyjny klimat małym, urokliwym wioseczkom z białymi domami z zielonymi okiennicami porosłymi winoroślą, prostymi, kamiennymi fontannami i średniowiecznymi kościołami. Jak tam dotrzeć? Po prostu zejść z utartych szlaków, zjechać z autostrady i pogrążyć się w sennym klimacie romańskich wiosek. Czytaj dalej …