Evolène – szwajcarski folklor nie na pokaz

Alpy są wielkie! Majestatyczne, posolone śniegiem wierzchołki czterotysięczników zdają się lizać niebo, a w wietrzne dni, gdy jest dobra widoczność, są tak ogromne i dominujące jak żywa fototapeta wkradająca się przez okna. Ich ogrom sprawia, że są obecne na co dzień w wielu szwajcarskich domach, nawet na nizinach…

Dlaczego więc turyści wybierają niemal zawsze te same miejsca? „Czy byłeś już w Zermatt i widziałeś Matterhorn?…”, „Ostatnio, gdy byłem w Davos…”, „Wybrałbym się znowu do St. Moritz, ale tam jest tak drogo…”. To ostatnie stwierdzenie bardzo dobrze podsumowuje to, co chcę powiedzieć. Owszem, Zermatt, Verbier, Davos i St. Moritz są spektakularne i na pewno nie chcę im odbierać zasłużonej chwały. Problem jest jednak taki, że o tej spektakularności wieść niesie szeroko przyciągając tabuny turystów w sobolich futrach i diamentach, czy zwiewnych, arabskich szatach i diamentach. Popyt jest, a podaż jest ograniczona ze względu na położenie alpejskich miasteczek, które bardzo mądrze ograniczają niekontrolowany rozwój masowej turystyki. Jaki jest rezultat takiej polityki? Ceny! Słuszne szwajcarskie ceny w najpopularniejszych kurortach przebijają chmury. Żeby jeszcze za cenami szły pustki w hotelach i na stokach… A tak nie jest! W najciekawszych miejscach w szczycie sezonu pokoje trzeba rezerwować z bardzo dużym wyprzedzeniem.

Dlaczego lepiej wybrać nieznane nikomu „punkty” na mapie Alp? Mamy już dwa najważniejsze czynniki: ceny i tłumy. Jest jeszcze jedna kwestia, bez której odpowiedź na to pytanie będzie niepełna. Czego szukają backpackerzy wertując przewodnik „Lonely Planet”, czego szukają ci, którzy wędrują przez niezbadane połacie dżungli amazońskiej, czego szukali odkrywcy z XV wieku? Autentyczności! Powiecie, że autentyczność w Europie nie istnieje, wszystko już zostało sprzedane, skomercjalizowane i zapakowane w formułę last-minute z hotelem i transferem z lotniska. A ja Wam powiem – jedźcie w Alpy szwajcarskie. Nie do kurortu, tylko tak, żeby się tak troszkę zgubić.

Szwajcarzy bronią się rękami i nogami przed masową turystyką. I to bronią się skutecznie! Szwajcarska Organizacja Turystyczna przedstawia bardzo ogólnie, że Alpy są niezapomniane, podrzuca dość enigmatycznie pomysły na ciekawe wyjazdy, a ja i tak non-stop odkrywam samodzielnie takie zakątki, które nigdy nigdzie nie zostały opisane, a które są w stanie odkurzyć obrosłe pajęczyną serce najbardziej zasiedziałego przed komputerem geeka.

Dlaczego? Bo tak wiele perełek w tym niewielkim, górskim kraju, że trudno je wyliczyć w jednym tekście. Top 10 okupują te same oblegane atrakcje, a tak naprawdę gdziekolwiek byśmy nie pojechali w Alpy, znajdziemy fantastyczne widoki, czyściutkie krowy (czy ktoś je myje?) i brązowe chatki jak z pocztówki.

Dość ględzenia o niczym: mam dla Was kilka „moich” miejsc, gdzie jeżdżę, gdy się chcę poczuć sama na tym świecie. Wszystkie są w kantonie Valais (Wallis).

Pierwsze miejsce jest najbardziej komercyjne, wystarczy jednak wybrać sobie chatkę położoną nieco wyżej, żeby cieszyć się spokojem, a wieczorem schodzić sobie na kolację, schnapsika i wody termalne. Mowa oczywiście o Loèche-les-Bains noszącym również niemiecką nazwę Leukerbad. Drugie takie miejsce to jedna z najpiękniejszych dolin alpejskich Val d’Anniviers i jej wioseczki St-Luc i Chandolin. Nad trzecim miejscem się dzisiaj zatrzymamy.

Evolène – Val d’Hérens

Kto z Was zna Evolène – stolicę jednej z najdzikszych alpejskich dolin – Val d’Hérens? Założę się, że dziś usłyszycie o tym miejscu po raz pierwszy. Evolène, mimo że ma kilka tras narciarskich w pobliżu, nie jest jakimś wyjątkowo znanym ośrodkiem sportów zimowych. Nie ma tam wielkich hoteli i sklepów Chanela. Nie ściągają tam Rosjanie i Chińczycy w trakcie wycieczki „7 dni po Europie”. Za to są tam typowi szwajcarscy górale, którzy pielęgnują swoje tradycje nie pragnąc za to dutków, chodzenie w tradycyjnych strojach nie jest na pokaz, a dialektu, w którym się porozumiewają nie trzeba sztucznie podtrzymywać, żeby przetrwał…

Nie bójcie się, że w Evolène nie ma co robić – są tu trasy narciarskie i snowboardowe, trasy do narciarstwa biegowego i do chodzenia w rakietach śnieżnych, do wędrówek letnich i zimowych, lodowisko, muzeum, restauracje i niewielkie hoteliki. To wszystko jednak i wiele więcej można znaleźć w bardziej popularnych miejscowościach alpejskich, i może dlatego Evolène było zawsze jakby na uboczu… Dzięki temu, że Evolène nigdy nie było pierwszym wyborem turystów, wiele tradycji przetrwało do dzisiejszego dnia. Jakich?

Dialekt, który istnieje i ma się dobrze – patois

Patois (czyt. patła), którym mówią mieszkańcy doliny to właściwie nie jest dialekt, ale osobny język należący do rodziny języków franko-prowansalskich. Przypomina nieco francuski, ale nie zrozumie go nikt, kto się go nie uczył. Dlaczego w takim razie nie stanowi oficjalnego języka Szwajcarii, tak jak Romansz? Otóż patois jest bardzo lokalny, posługują się nim mieszkańcy jednej wioski i okolic – zaledwie kilka tysięcy osób. Uważa się jednak, że nie grozi mu wyginięcie. Dlaczego? Dumni Evoleńczycy uczą swoje dzieci najpierw patois traktując francuski tak jak niemiecki – jak język obcy. Wobec czego dzieci uczą się języka urzędowego Szwajcarii dopiero w szkole.

Mieszkańcy Evolène mówią, że gdy turyści wyjeżdżają po sezonie, na ulicach wioski nie słychać ani słowa po francusku! W patois mówią dzieci, młodzież, dorośli, biznesmeni i sprzedawcy… Ten język żyje, choć na tak niewielką skalę!

Jeśli chcecie posłuchać jak brzmi ten dziwny franko-prowansalski język rodem z Evolène obejrzyjcie ten krótki reportaż szwajcarskiej telewizji RTSUn (reportaż w języku niemieckim i francuskim):

https://www.rts.ch/play/tv/divers/video/patois-a-evolene?id=3466016&startTime=397.631148&station=a9e7621504c6959e35c3ecbe7f6bed0446cdf8da

Tradycyjne stroje

Góralskie kubraki z wzorem szarotki alpejskiej dla mężczyzn, długie spódnice, koszule i chusty dla kobiet na co dzień i nie dla turystów? Owszem. Miejscowi uważają, że ten strój jest wygodny i praktyczny. Nawet istnieją dwie wersje stroju: codzienna do pracy i niedzielna do kościoła.

Jest jedna krawcowa we wsi, która szyje wszystkim stroje. Osiągnęła już słuszny wiek, ale tradycja pozostaje w Evolène – pod jej czujnym okiem terminuje jej synowa.

Walki krów rasy Hérens

Dolina Hérens słynna jest nie tylko ze swojego żywego folkloru, ale również z walk krów. Tak, krów, a nie byków. Dlaczego? Otóż to krowy rasy Hérens są naturalnie kompetytywne.

Górale zauważyli, że krowy przed wyjściem na hale zawsze same nieco brutalnie ustalały swój porządek. W końcu królowa krów wiodąca stado może być tylko jedna! W taki sposób zaczęto organizować walki krów, które teraz cieszą się prawdziwą sławą w regionie. Nie bójcie się – walki są bezkrwawe – hodowcy specjalnie tępią krowom rogi, żeby zapobiec ranieniu zwierząt.

Jeśli chcecie przeczytać nieco więcej na temat walk krów, zajrzyjcie TUTAJ.

Karnawał

Karnawał w Evolène nie jest aż tak sławny jak ten w Bazylei czy Lucernie, które przyciągają tłumy z całego świata. Jest długi – trwa od Trzech Króli do samego Tłustego Wtorku (Mardi Gras – to szwajcarski odpowiednik Tłustego Czwartku). Na pewno jest jednak jednym z najbardziej autentycznych i oryginalnych świąt końca zimy. Alpejski karnawał jest o wiele bliżej natury niż te z katolickich miast Szwajcarii. Mieszkańcy wioski przebierają się za dwie postacie: peluches i empaillés, jedna przedstawia zwierzę całe w skórach i potwornej masce, a druga człowieka, farmera obitego słomą z miotłą w dłoniach.

Zasada evoleńskiego karnawału jest następująca: występujące postacie nie zdejmują masek aż do samego końca i zachowują w tajemnicy swoją tożsamość. Nietaktem jest ją ujawnić, nawet jeśli się kogoś rozpoznało.

Karnawał w Evolène, nawet jeśli zachował swój charakter, nieco się z czasem „ucywilizował”. Starsi ludzie opowiadają, że za czasów ich młodości przebierańcy robili całkiem nie niewinne psikusy – potrafili kogoś wrzucić do sadzawki, dość odważnie sobie poczynać z młodymi dziewczynami, czy straszyć dzieci.

Co jest jednak najważniejsze – jak podkreślają evoleńczycy – karnawał jest dla mieszkańców, a nie dla turystów. To nie atrapa, teatr, puste przedstawienie, za którym nie stoi nic oprócz wyciągniętego kapelusza na dutki. A taka autentyczność jest unikalna na planecie, gdzie niemal wszystko już jest na sprzedaż.

4 komentarzy o “Evolène – szwajcarski folklor nie na pokaz

  • 19 kwietnia, 2018 at 11:21 pm
    Permalink

    Napisałem to zdanie już dwom blogerom/vlogerom (jaka jest różnica?) i youtuberom, napisze i tu: „What is wrong with the world!?” Na YT głupie i bez treści nieśmieszne oraz krótkie filmiki mają po kilka milionów wyświetleń i po kilka tysięcy komentarzy a tu ani jednego pod tak dobrym tekstem. To pytanie retoryczne jest tu bardzo na miejscu i warto się nad nim zastanowić. 🙂

    Reply
    • 20 kwietnia, 2018 at 11:18 am
      Permalink

      Są rzeczy niszowe – dobre, niszowe – złe, mainstreamowe – dobre i mainstreamowe – złe. Ja się plasuję nieskromnie mówiąc w tej pierwszej, najbardziej cierpiącej kategorii… No cóż, już się nauczyłam po prostu robić swoją robotę i nie patrzeć za bardzo ani na innych ani na rezultaty.
      A vloger to ten co robi filmiki!

      Reply
  • 19 kwietnia, 2018 at 11:27 pm
    Permalink

    Widzę, że popełniłem 2 „małe” błędy ort. w tekście, gdybym mógł wymedytować. 🙂

    Reply
    • 20 kwietnia, 2018 at 11:16 am
      Permalink

      a, ja mogę poprawić, bo chyba się nie da edytować… Ale nie wiem, co było zamierzone, a co nie. Bo to ładnie brzmi z błędami!

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.