Szlakiem szwajcarskich tajemnic wojskowych

Szwajcaria niewątpliwie zajmuje poczytne miejsce na liście każdego, kto interesuje się wojskowością i historią. A dlaczego? W końcu w ostatnim konflikcie, który odbywał się na jej terytorium, jakieś 150 lat temu, zginęło tylko kilkanaście osób. Jak można Szwajcarię porównywać na przykład z Polską, która cierpi na aż nazbyt interesującą historię wojenną. Szwajcaria jest jednak jednym wielkim unikatem. Precedensem na skalę światową.

Znajdźcie mi inny kraj, który byłby realnie neutralny i jednocześnie uzbrojony po zęby z armią typu milicyjnego, która od wieków odstraszała o wiele silniejszych sąsiadów. Szwajcaria została podbita tylko raz w swojej historii – przez armię napoleońską, której potem nieźle napsuła krwi wojną partyzancką. Szwajcaria przetrwała nietknięta I wojnę światową znajdując się pomiędzy wrogimi siłami. Potem w czasie II wojny światowej, mimo że znalazła się w kompletnym otoczeniu państw Osi nie podzieliła losu innych państw neutralnych. Oczywiście, wiele różnych teorii krąży na ten temat, ale Szwajcarskie Blabliblu zajmuje się prawdą historyczną a nie mądrościami ludowymi. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać na ten temat, może kliknąć TU, TU i TU, a TU znajdziecie nieco więcej na temat szwajcarskiej neutralności.

Czytaj dalej …

Ten jeden dzień w Bazylei

To miał być pełen atrakcji i zwiedzania weekend. Nie mogłam się zdecydować, czy odwiedzę Muzeum Tinguely’ego z ruszającymi się jednostajnym ruchem cyberpunkowymi dziełami sztuki, Muzeum Anatomii, gdzie nakarmię swojego wewnętrznego Hannibala Lectera, czy Muzeum Lalek w poszukiwaniu pustych, nieruchomych oczu wymalowanych kukiełek… A może jednak bardziej klasycznie podążę do Muzeum Sztuki (Kunstmuseum) po uderzeniową dawkę zbawiennego piękna.

Wiedziałam, że nie dam rady zrobić wszystkiego. Tym bardziej, że wyjazd nie był całkowicie dla przyjemności. Dla mojego partnera był to wyjazd służbowy – oficjalny początek start-upu z innymi nerdami z bazylejskiej farmy. Jednym słowem: białe kołnierzyki, brilliant minds i szwajcarskie niekonwencjonalne pomysły oparte na popularnych tu wirtualnych walutach. Co prawda ja tam nie byłam potrzebna, ale szef całego przedsięwzięcia zapowiadał:

– Koniecznie musisz przyjechać, Joanna. Zajmie się tobą moja żona. Weźmiecie moją małą i tę świnię, naszego psa i połazicie po mieście. Zobaczysz sama, na pewno się sobie spodobacie!

Ja co prawda nie mam nic przeciwko podobaniu się cudzym żonom, ale powyższa perspektywa nie wywoływała na moich policzkach rumieńców niecierpliwości. Thermomix, kudłata świnia i „o, upadł ci smoczek, trzeba wyparzyć” nie za bardzo idą w parze z moim ideałem spędzania wolnego czasu pod mostem dyskutując o naturze dobra i zła.

Czytaj dalej …

10 pocztówek ze Szwajcarii

Są takie miejsca, które niosą ze sobą pewne obrazy. Typu: myślisz – Kraków, widzisz Rynek z Sukiennicami, myślisz – Gdańsk, widzisz Neptuna z trójzębem. A czasami jest odwrotnie – jest nazwa, a obrazu nie ma (zwykle, gdy w tym miejscu nigdy nie byliśmy ani z niczym nam się nie kojarzy). Gorzej jeszcze, gdy mamy pewien obraz, a nazwa nijak nam nie przychodzi do głowy.

Tak było na samym początku mojej szwajcarskiej przygody. Jeszcze przed przyjazdem do Szwajcarii, koleżanka pokazała mi przepiękne zdjęcie wodospadu. Wyobraźcie sobie – olbrzymi, spieniony wodospad, a po środku skała, która przez długie tysiąclecia opiera się temu żywiołowi. I w centrum, jak jakiś przedziwny kontrapunkt, idealnie kwadratowa czerwona flaga z równoramiennym krzyżem. Pamiętam to zdjęcie jakbym widziała je dziś. Z miejsca się tym zachwyciłam. Koleżanka oczywiście powiedziała, gdzie to zdjęcie zostało zrobione, ale szybko wyrzuciłam to z pamięci. Nie miałam pojęcia, że wkrótce przeniosę się do kraju z wodospadem z moich marzeń.

Gdy wylądowałam w Szwajcarii, zadzwoniłam do koleżanki.

– Cześć Ania, pamiętasz zdjęcie takiego świetnego szwajcarskiego wodospadu, które mi kiedyś pokazywałaś? Pamiętasz, gdzie to było?

– Yyyyy wodospadu w Szwajcarii? Dziewczyno, jest ich tysiące!

– No, ale taki wielki, ze skałą i flagą?

– Ze skałą? No, to też mi punkt charakterystyczny podała, ja nie mogę… A flaga tu jest na każdym domu!

I w taki sposób nie dowiedziałam się, jaką nazwę mam przypisać obrazowi z mojej głowy. Ciekawi Was, o co chodziło?

  1. Przełom Renu

Największy wodospad Europy znajduje się w Szafuzie (niem. Schaffhausen). O tę słynną skałę na środku wodospadu rozbija się w każdej sekundzie setki metrów sześciennych wody, aby potem z prawdziwym impetem spaść z wysokości 23 metrów tworząc wodną mgłę, która osiada na rzęsach rozmazując najbardziej wodoodporne makijaże.

Najlepiej oglądać wodospad ze statku, który dopływa nawet do platformy widokowej na skałach.

Czytaj dalej …

Tam, gdzie dzieci mogą palić papierosy, czyli święta Appenzellu

Niewiele pozostało miejsc na świecie, które nadal żyją tradycyjnym rytmem świąt i celebracji markujących pory roku. Dużo takich zwyczajów pochodzi jeszcze z przedchrześcijańskich czasów, gdy dzień i noc, lato i zima, słońce i księżyc były uznawane za dwie walczące z sobą przeciwstawne siły, ekwiwalent dobra i zła, Boga i Szatana. Gdy dni robiły się coraz krótsze i zimniejsze, nasi przodkowie palili ogień, robili hałas i zakładali straszne maski, żeby przerazić bóstwa śmierci i zimna. Gdy nastawała wiosna, w symboliczny sposób zabijali kukły zimy. Celebrowali płodność, odrodzenie natury i powrót słońca i ciepła. Wierzyli, że to dzięki osobliwym rytuałom wygrywają z swoimi wrogami: nocą i zimą, kataklizmami, dzikimi zwierzętami. Ciężko walczyć z zabobonami. Nic dziwnego, że misjonarze chrześcijańscy zdecydowali się sprytnie „zamalować” największe pogańskie święta ideologią swojego ekspansywnego kościoła.

Są jednak takie miejsca, gdzie te pogańskie święta pozostały w swojej naturalnej formie. Jedno z takich miejsc znajduje się w samym sercu Europy – w szwajcarskim regionie Appenzell. Nie wiem, dlaczego kościół katolicki miał tak mały wpływ na kolorowe zwyczaje jego mieszkańców. Być może dlatego, że rejon Appenzellu zdominowany w Średniowieczu przez Opactwo Świętego Galla był z nim w nieustannym konflikcie. A może po prostu ukryty pośród wzgórz rolniczy, biedny obszar był za mało ważny dla chrześcijańskich misjonarzy. Co ciekawe lokalne święta ludowe w Appenzellu obchodzone są hucznie przez wszystkich mieszkańców bez względu na ich status, wiek czy profesję.

Czytaj dalej …

Elfie skrzydła i łyżka w uchu, czyli folklor Appenzellu

Appenzell to wyjątkowy region – jakby powstały z najbardziej esencjonalnego wyciągu ze stereotypów o Szwajcarach. Czasami mi się zdaje, że jeśli ktoś opowiada o Szwajcarach tak naprawdę ich nie znając (czyli odnosi się do popularnych klisz), nieświadomie odnosi się do zamkniętych i przywiązanych do tradycji Appenzellczyków. No bo sami przyznajcie – kto staje przed Waszymi oczami wyobraźni, gdy słyszycie słowo „Szwajcar”? Czy nie jest to aby mrukliwy stary góral w tradycyjnym kostiumie appenzellskim z kolczykiem w kształcie łyżki z reklam sera Appenzellera?

Domy jak z piernika, żywy folklor kultywowany po dziś dzień i szorstki charakter mieszkańców regionu sprawiają, że Appenzell ma w sobie coś bajkowego. Nie jest tak spektakularny jak regiony typowo alpejskie i nie jest pierwszym wyborem turystów zwiedzających Szwajcarię. Na szczęście! Dzięki temu być może bogate tradycje Appenzellu przetrwają dłużej w niezmienionej, nieskomercjalizowanej formie.

Appenzell jest nie tylko bogaty w folklor, ale przede wszystkim tradycje i zwyczaje regionu są nadal żywe. Co z tego, że prawdopodobnie dokopałabym się podobnego bogactwa ludowego w każdym innym regionie Szwajcarii, skoro stanowiłyby one część martwego już skansenu, teatru dla turystów i przedszkolaków.

Dzisiejszy artykuł na temat appenzellskiego folkloru będzie dotyczył wyłącznie jego „nieruchomej” części – muzyki, kostiumów i zwyczajów domowych. Wydarzenia i święta publiczne zostaną opisane w następnej części.

Czytaj dalej …

Pomysł na Szwajcarię Centralną trasą Grand Tour of Switzerland

Szwajcarski maj jest upstrzony długimi weekendami jak Polska centrami handlowymi. Na szczęście przedłużone weekendy to świetna okazja do zwiedzania kraju. 4 dni to za mało, żeby pojechać bardzo daleko, a za dużo, żeby kisić się w swoich okolicach i nie zwariować. Idealnie za to, żeby zmienić otoczenie i odkryć coś nowego.

Tym razem na 4-dniowy weekend plan był bardzo konkretny: przemierzenie jednego z odcinków Grand Tour of Switzerland. Wybrałam zaniedbaną jak dotąd Szwajcarię Centralną: Jezioro 4 Kantonów, okolice powstania Szwajcarii i miasteczko związane z legendą Wilhelma Tella, górę Rigi, „Dziki Zachód” Lucerny, czyli Rezerwat Naturalny Entlebuch i Interlaken. Przy wyborze trasy korzystałam z mapy Grand Tour of Switzerland i polskiego przewodnika „Szwajcaria – Przewodnik Samochodowy” Mirko Kaupata i Adriany Czupryn Przyznaję jednak, że podeszłam do tego tematu dość kreatywnie i część miejsc pominęłam, część potraktowałam po łebkach, a inne znacznie poszerzyłam. Nie wyobrażałam sobie również spędzić 5 godzin w samochodzie, żeby zobaczyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Moja definicja zwiedzania to bardziej oddychanie atmosferą miejsc, picie wina nad jeziorem i dreptanie po ukwieconych łąkach bez zegarka w ręku. Na szczęście szwajcarska trasa Grand Tour jest bardzo elastyczna i pozwala na wybranie „swojego” modelu zwiedzania.

Czytaj dalej …

Wyniki konkursu Grand Tour of Switzerland

W konkursie wzięło udział 11 osób – 8 na blogu i 3 na facebooku. Jak zwykle bardzo ciężko było wyłonić zwycięzców, wobec czego zastanawiam się, czy nie powinnam robić takich „przedszkolnych” konkursów, gdzie wszyscy uczestnicy wygrywają. Niestety bycie dobrą ciocią pociąga za sobą konieczność zorganizowania nagród dla całej wesołej hałastry, a z tym już nieco gorzej.

Nie przeciągając. Pytanie konkursowe było proste: Wyobraźmy sobie, że tworzymy trasę objazdową po Polsce na wzór tej szwajcarskiej: Grand Tour of Poland. Jakie miejsca umieścilibyście na jej szlaku?

Wszystkie propozycje dla Grand Tour of Poland przeczytałam z prawdziwym zainteresowaniem. Przyznaję, że wynotowałam to i owo na mój prywatny użytek. Ze wstydem dodam, że nie miałam pojęcia na temat wielu miejsc, które mi wymieniliście, mimo że znam je bardzo dobrze, tak jak na przykład Kraków, czy Lubelszczyznę. Zwycięzców wybrałam całkowicie subiektywnie kierując się głównie niebanalnością propozycji i uzasadnieniem swojego wyboru.

Oto moje 2 typy, które otrzymają zestaw mapy Grand Tour of Switzerland i książki „Szwajcaria. Przewodnik samochodowy” Mirko Kaupata i Adriany Czupryn:

Czytaj dalej …

Grand Tour of Switzerland, czyli Szwajcaria samochodem + KONKURS

Nie, nazwa grand tour wcale nie pochodzi od programu telewizyjnego Jeremiego Clarksona, maniacy motoryzacji! Podróż życia, czyli tak zwana grand tour była w minionych wiekach jednym z ważniejszych etapów życia każdego angielskiego dżentelmena. Młodzi brytyjscy arystokraci (wyłącznie mężczyźni) wyjeżdżali na rok i dłużej do słonecznej Italii, Francji i Austrii, gdzie uczyli się języków obcych, poszerzali horyzonty myślowe, poznawali inne kultury i obyczaje. W XIX wieku do obowiązkowego programu zwiedzania weszły również szwajcarskie Alpy i Genewa. Co ciekawe (i szokujące dla naszego politycznie poprawnego społeczeństwa), do dobrego tonu należało wysyłanie pocztówek z podobizną górali chorych na kretynizm alpejski na tle gór… Spadkobiercą grand tour jest nasza studencka dziekanka, czy angielski gap year wykorzystywany na podróże.

 

Nic dziwnego więc, że Szwajcarska Organizacja Turystyczna My Switzerland wykorzystała nazwę grand tour to stworzenia jednej z najpiękniejszych i najbardziej kompleksowych tras objazdowych po Szwajcarii – Grand Tour of Switzerland.

Grand Tour of Switzerland to trasa, którzy tworzy zamknięty okrąg z jedną dłuższą odnogą i kilkoma mniejszymi odnóżkami. Szlak jest przeznaczony dla zmotoryzowanych, aczkolwiek nie zakłada wyłącznie podziwiania widoków z perspektywy szyby samochodowej. Niemal w każdym miejscu można się zatrzymać na nocleg, obiad, zwiedzanie licznych zabytków, miast, muzeów, trekkingi, wjazdy kolejkami na szczyty górskie lub pływanie statkami po licznych jeziorach… Grand Tour of Switzerland stara się omijać autostrady promując niewielkie, widokowe drogi, których nie znajdziecie wybierając najszybszą trasę w nawigacji samochodowej.

Czytaj dalej …

Kanton Vaud – zwiedzanie

Kanton Vaud jest przepiękny i niezwykle urozmaicony przyrodniczo i kulturowo. Jest także niezbyt oczywisty do zwiedzania, ponieważ jego stolica – Lozanna, wcale nie jest najciekawszym jego elementem. A wręcz przeciwnie. W Lozannie jest tylko kilka ciekawych muzeów, średnio ciekawa starówka, katedra jakich mnóstwo i dość malowniczy brzeg Jeziora Genewskiego w Ouchy. Trzeba jednak dodać, że Jezioro Genewskie jest olbrzymie i mogłabym wymienić co najmniej kilka jeszcze bardziej uroczych zakątków dotykających jeziora…

Jak zwiedzać kanton Vaud?

Niewątpliwie takim największym must-see kantonu Vaud jest brzeg Jeziora Genewskiego, na którym zgromadzone są najbardziej spektakularne atrakcje. To jednak nie wszystko, co kanton ma do zaoferowania.

Kanton Vaud można podzielić na trzy ważne regiony turystyczne:

  1. Brzeg Jeziora Genewskiego
  2. Alpy
  3. Jura

Czytaj dalej …

Kanton Vaud (VD) – 1 część cyklu „Dzień Kantonów”

Szwajcaria to kraj federacyjny, podzielony na 26 kantonów, które mają kompetencje i charakter niemal samodzielnych państw. Kantony bardzo się od siebie różnią, jeśli chodzi o obowiązujące prawo, jak również mentalność mieszkańców. Dlatego, żeby powiedzieć całą prawdę o Szwajcarii, należy ją rozłożyć na czynniki pierwsze. Stąd powstał cykl „Dzień Kantonów”.

Na pierwszy ogień pójdzie nam kanton, który znam najlepiej – francuskojęzyczny kanton Vaud (VD, niem: Waadt). Jak można by go określić w kilku słowach-kluczach? Bogaty, malowniczy, progresywny, pro-europejski.

Najbardziej zakręcona granica

Zacznijmy od geografii. Z kantonem Vaud najbardziej kojarzy się bajkowy brzeg Jeziora Genewskiego. Z jednej strony turkusowego jeziora spadające stromo winnice, z drugiej ośnieżone szczyty tworzą krajobraz żywcem wyjęty z pocztówki. Vaud to nie tylko promenady nad jeziorem i śródziemnomorski klimat zielonych okiennic i wytartych, francuskich szyldów. Kanton sięga aż do kolejnego wielkiego jeziora – Jeziora Neuchatel i górami Jura (przypominającymi nieco nasze Bieszczady) graniczy z Francją. Na północy za to dzieją się niestworzone rzeczy – spójrzcie chociażby na enklawę Vaud w kantonie Fryburg i trzy enklawy kantonu Fryburg w kantonie Vaud. Francuskojęzyczny kanton to też Alpy z całkiem porządnymi stacjami narciarskimi!

Czytaj dalej …