Kilka miesięcy po mojej przeprowadzce do Szwajcarii mój szwajcarski chłopak zażyczył sobie na urodziny dobrą domową kolację z jego ulubionymi potrawami: na przystawkę foie gras z figą, na danie główne filet wołowy w sosie smardzowym ze spätzli, a na deser mus czekoladowy. O, ups! Co to są smardze? Jak zrobić domowe spätzli? I czym ubić cholerne białko jajka, żeby zesztywniało przed tym jak do szczętu zesztywnieje mi ręka? A co więcej – jakie do tego wszystkiego dobrać wino?
Pytań było przede mną więcej niż odpowiedzi, ale wiecie: zaradne Polki nigdy nie pękają! Nawet jeśli trochę im drżą kolana przed pierwszą samotną wizytą u rzeźnika, a głos przed rozmową z sommelierem. Jako wino postanowiłam wybrać włoską królową win Amarone, ulubiony trunek solenizanta.
Po zakupy wybrałam się do Manora – ekskluzywnego szwajcarskiego supermarketu, gdzie wszystko jest fantastycznej jakości, a ceny wyrywają z butów z o wiele większym wigorem niż w normalnym sklepie. Sommelier pracujący w Manorze z pietyzmem podał mi przepiękną butelkę tego szlachetnego trunku, po czym na jego czole pojawiły się zmarszczki ukazujące jakąś frapującą go walkę wewnętrzną. To był czas moich podstaw w języku francuskim, także uznałam, że lepiej się szybko ewakuować z miejsca, gdzie zachodzi walka wewnętrzna w języku francuskim. Wówczas jedyne zdanie dotyczące walki wewnętrznej, jakie byłam w stanie zrozumieć to było: „Boli mnie brzuch…wewnątrz”. Sommelier jednak trzymał mocno z jednej strony butelkę i nie puszczał. Wreszcie przemógł się w sobie, popatrzył na mnie niemal ze łzami w oczach i powiedział: „Tylko proszę… proszę… nie wkładać tego wina do lodówki… W taki sposób można go zepsuć.” No tak. Przyszedł blond barbarzyńca do sklepu i z wschodnioeuropejskim akcentem zdradzającym głęboką znajomość nieco wyżej oprocentowanych trunków prosi o wykwintny (i bardzo drogi swoją drogą) napój bogów – pewnie do zbezczeszczenia, tak sobie myśli, do picia z lodem, napojem pomarańczowym lub prosto z lodówki. A on, dumny strażnik ambrozji musiał ją sprzedać przedstawicielce barbarzyńskiego słowiańskiego plemienia za worek dukatów. Co za hańba!
Jaki morał tej historii? Wina nie przechowujemy w lodówce! Wiem, wiem, część z Was się obruszy, przecież to taka podstawa jak to, że mięsa nie przechowujemy poza lodówką. Ale założę się, że wiele z Was, mimo że się do tego nie przyzna z wygody, lenistwa i gruboskórności („nie lubię ciepłych napojów”) wkłada tak czy siak butelki z winem do lodówki.
Mówicie, że temperatura nie ma różnicy, a zimne jest bardziej pijalne. Tak, pewnie jak kupicie jakieś tam wino, do tego przyrządzicie jakieś tam jedzenie (pewnie jeszcze w mikrofalówki), to nie ma różnicy. Ale nie lepiej w takim razie kupić soczek i dolać wódki? To też będzie pijalne, tylko mocniej kopnie w tyłek…
Wiem, że w największy upał schłodzone białe winko z lodem i gazowaną mineralką to napój bogów. Ale do tego wystarczy wino stołowe w kartonie za parę franków, nie trzeba wydawać na to fortuny. Aha – nie róbcie tego publicznie. Wśród moich znajomych Szwajcarów krąży miejska legenda, że jakiegoś obcokrajowca wywalono z restauracji za dolanie wody do wina. To pewnie tylko bujda na resorach, ale strzyżonego kózka strzyże, a w każdej legendzie jest oscypek prawdy.
Gdzie w takim razie przechowuje się wino? Ano w piwniczce na wino. Po francusku w Szwajcarii nazywa się to carnotzet (czyt. karnoce) i jest to niewielkie pomieszczenie znajdujące się w każdym szanującym się szwajcarskim domu pod ziemią obok piwnicy. Pomieszczenie to dla odpowiedniego klimatu obite jest kamieniem lub boazerią. To tutaj najczęściej w naturalny sposób możemy stworzyć warunki, które wino uwielbia – ciemność, temperatura 12 – 14 stopni Celsjusza (białe wina, które wolą chłodek układamy na samym dole) i brak wilgoci (ale z drugiej strony piwnica nie może być zbyt sucha…).
Wino układamy w pozycji poziomej, tak żeby korek był zawsze zamoczony. Co pół roku należy każdą butelkę obrócić na drugą stronę. Uwaga: nie wszystkie wina nadają się do długiego leżakowania – większość dostępnych w polskich marketach niestety trzeba wysączyć… ale nie od razu. Nie otwieramy wina tego samego dnia po trzęsącej się podróży samochodem ze sklepu. Musimy go nieco położyć, uspokoić, a za kilka dni wino nam się odwdzięczy cudownym bukietem.
Jeśli chodzi o czas przechowywania wina – google jest na szczęście zawsze tutaj pomocny! Ale nie łudźcie się – gruba większość bardzo dobrych win osiąga swoją dojrzałość po 8 – 10 latach…
Co zrobić, jeśli nie mamy piwniczki? Możemy wino po prostu przechowywać w piwnicy! A co zrobić, jeśli w naszej piwnicy nie ma baby z dziadem, a co dopiero wina? Jest możliwość kupienia specjalnej lodówki do wina! Taki sprzęt umożliwi nam utrzymanie wina w odpowiednich warunkach, w dodatku możemy go przechowywać w naszym mieszkaniu i mieć tą purpurową ambrozję pod ręką.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna winna historia, więc Wam ją opowiem, mimo że jest dość luźno związana z tematem. Najbliżej jej do pierwszej historii o barbarzyńcach bezczeszczących ten winogronowy soczek Dionizosa. Otóż kolega Francuz podczas wakacji poznał bardzo fajną Chinkę, zakochał się, tadadada i teraz się hajtają. Hajtają się raz we Francji i raz w Chinach, z tymże że rodzina i jednych i drugich w pełni uczestniczy w obydwu uroczystościach. Marcel tuż przed weseliskiem zadzwonił, powiedział „muszę z Wami pogadać” i już za 20 minut ze zdenerwowaną miną i spocony sączył czerwone wino przy naszym stole. Historia Marcela jest taka: No wiecie, mój tata stwierdził, że co to za wesele bez wina i zamówił z 50 skrzynek wykwintnego Bordeaux, ale… Chińczycy podczas takich uroczystości jak wesele traktują wino tak jak my wódkę. Hop siup i na raz w ten głupi dziób! Do dna! To nic, że to 20-letnia małmazyja! To nic, że wielki kieliszek jest wypełniony w 90% winem!
Co lepsza, toast, czyli takie „do dna!” trzeba spełnić każdy z każdym indywidualnie, inaczej to obraza drugiej strony! Dla mnie to było śmieszne, ale rozumiejąc tradycje winne Francuzów zdawałam sobie sprawę, jak bolesne musi być dla rodziny Marcela akceptowanie takiego traktowania dobrego trunku przez nieświadomą niczego chińską rodzinę panny młodej. Podsumowując – z nami chyba jednak nie jest tak źle, jakby się zdawało! I z tą optymistyczną myślą – życzę miłej środy!
Lodówka do win to bardzo dobry pomysł, szczególnie jak nie ma się piwnicy lub choćby małej piwniczki. Nawet jeśli mamy to niezwykle pożądane pomieszczenie, to najczęściej nie przychodzi nam do głowy, żeby właśnie tam przechowywać wino. To miejsce, w którym trzymamy stare niepotrzebne rzeczy, rowery, rolki, itp. A jak mamy zrobione półki, oj, to najczęściej stoją słoiki z przetworami. To chyba taka polska tradycja. Jak byłam dzieckiem i mieszkałam z rodzicami w siermiężnym bloku z czasów minionej komunistycznej epoki, mieliśmy tylko takie małe wydzielone pomieszczenie w piwnicy. O przechowywaniu wina w ogóle nie było mowy, zresztą i nie było takich win, które należałoby przechowywać w odpowiedni sposób. Te tzw. „patykiem pisane” na pewno nie wymagały specjalnego traktowania. Za to było to królestwo właśnie różnych niepotrzebnych rzeczy, ale i królestwo dla złodziei. Mój rodzic – pilot z pasji i zawodu, nie wiedzieć czemu, trzymał tam spadochron. Pewnego razu nieznana nam osoba postanowiła zaopiekować się przechowywanymi rzeczami w piwnicy i spadochronem też. Ta ostatnia rzecz zapewne do niczego mu się nie przydała, bo nie podejrzewaliśmy żeby uprawiał skoki z balkonu. Gdyby wówczas rodzice przechowywali wino, o to radowałaby się Jego dusza i ciało :-))))
W polskich warunkach dość niewielkich mieszkań to ja jednak polecam przechowywanie wina po prostu w piwnicy. No bo faktycznie tak to jest: nie ma co przechowywać w piwnicy droższych rzeczy… a wino, no to wino, lubi piwniczny mrok, leżakowanie i miły chłodek.
W naszem kantonie na mieszkanie w „domu wielorodzinnym” prawdziwi miejscowi górale genralnie prychają z pogardą. Troche inaczej się zachowują gdy sprowadzę ich do piwnicy, gdzie mieści się pomieszczenie ze specjalną klimatyzacją do przechowywania wina, gdzie każda rodzina ma zamykaną na klucz kratkę na 150 leżących poziomo butelek…. 🙂
Z innych historii o przechowywaniu wina – syn chodzi do niedużego żłobka, który mieści się w podpiwniczeniu domu pani kierowniczki. Sale żłobka mają dodatkowe pomieszczenie, gdzie pani zasiada w fotelu i czyta ośmiorgu dzieciakom bajki. Młody miał jeszcze niecałe dwa lata, nie stał za pewnie na nogach, gdy cichcem wymknął się z czytania bajek i wrócił dumny z butelką wina zwędzoną z pani-kierowniczkowej domowej piwniczki….