Dojrzały mężczyzna u szczytu sił i młodzieniec o nieco efemerycznej urodzie – Elżbieta Cherezińska dla Festiwalu Piastowskiego w Szwajcarii

Tak już jest, z historii częściej wyciągamy klęski. Ulice nazywamy na cześć ofiar, poległych i pomordowanych. Rzadziej wspominamy sukcesy, a przecież i te znajdują się na kartach polskich podręczników. Niewątpliwie jednym z takich osiągnięć był Zjazd Gnieźnieński, który z zakurzonych zakamarków dziejów postanowiły wyciągnąć organizatorki szwajcarskiego Festiwalu Piastowskiego, Marzena Mikosz i Agnieszka Budzińska-Bennett. W drugiej odsłonie dziewczyny zabierają nas do Gniezna w roku tysiącznym, podczas którego książę został królem, cesarz nie otrzymał tego po co przyjechał, ale i tak wyjechał zadowolony, a kronikarze mieli o czym pisać przez kolejne wieki.

Szwajcarskie BlaBliBlu zaprasza na dwa wydarzenia:

Czytaj dalej …

Szkatułka pamięci – o muzyce dawnej, kobietach w średniowieczu i popkulturowym przetwarzaniu historii z Agnieszką Budzińską – Bennett

Trudno o jaśniejszą gwiazdę w swojej dziedzinie, która by w tak niewielkim stopniu przebijała się do świadomości zwykłych zjadaczy chleba niż Agnieszka Budzińska – Bennett. Nic w tym dziwnego – w końcu muzyka średniowiecza to nie modny r’n’b. Chociaż, jak mówi nasza rodaczka, fenomen „Władcy Pierścieni” zrobił wiele dobrego dla popularyzacji muzyki dawnej i na jej koncerty coraz częściej przychodzą słuchacze zafascynowani rekonstrukcją dawnych języków czy kulturą średniowiecza lub po prostu poszukiwacze ciszy i ukojenia, których nie znajdzie się na wielkich, głośnych salach koncertowych. Agnieszka opowie nam dziś o tym, jak wyszukuje, opracowuje i odtwarza dawne brzmienia, o średniowiecznych klaryskach, które miały więcej wolności niż nam się wydaje i o tym, czy jej muzyka jest „nie dla idiotów”. I nie tylko!

Agnieszka Budzińska – Bennett, archiwum prywatne

Nasza rozmowa odbywa się z okazji Festiwalu Piastowskiego, który rozjaśni nam jesień tego roku w Szwajcarii. Jeśli dasz się złowić na podróż kapsułą czasu do „dawno, dawno temu”, przyjdź 27 sierpnia do Klasztoru Klarysek w Königsfelden, gdzie Agnieszka ze swoim Ensemble Peregrina przedstawi program Filia Praeclara i 13 listopada do Kościoła Herz Jesu w zuryskim Wiedikonie na koncert Sacer Nidus upamiętniający Zjazd Gnieźnieński.

Czytaj dalej …

Funky Claude w ogniu na niebie

Pozostaję jeszcze w klimacie Montreux i dymu, który się snuje po wodzie. Dla tych, którzy mają zaległości i nie czytali mojego ostatniego wpisu, to polecam do niego zajrzeć przed przeczytaniem dzisiejszego artykułu. Trochę kontekstu się przyda!

Już wiecie, skąd się wzięła piosenka Deep Purple „Smoke on the Water”. Tak, tak, nie jest ona zapisem kurzenia fajeczek gdzieś nad wodą, a zapewne większość z Was tak wcześniej myślała. I w dodatku pewnie się zastanawiała, jaka konkretnie była zawartość tych fajeczek, skoro zespół stworzył do nich tak diaboliczny riff. Czytaj dalej …

Heineken Open’er Gdynia kontra Paléo Festival Nyon czyli jak wypada Polska w świecie wielkich festiwali, część 2

Ostatni tekst wyszedł mi tylko właściwie o tym, dlaczego porównuję nasz rodzimy Open’er z Paléo, teraz na szczęście skupię się trochę bardziej na konkretach.

Bilety

Drodzy czytelnicy, nasz Open’er jest drogi!… I to nie tylko porównując nasz standard życia ze standardem szwajcarskim, ale tylko wyłącznie biorąc pod uwagę bezwzględny przelicznik walut. Jeden dzień Paléo to 69 chf, jeden dzień Open’era – 189 złotych, czyli około 55 chf. Ok, mówicie, że to prawie o 15 franków taniej, ale trzeba uwzględnić też, co za tą cenę otrzymujemy. W przypadku polskiego festiwalu cena nie uwzględnia pola namiotowego, do którego dopłata wynosi aż 120 złotych. W przypadku festiwalu szwajcarskiego, bilet na zaledwie jeden dzień zawiera wolny wstęp na camping na dwa tygodnie. Czytaj dalej …

Heineken Open’er Gdynia kontra Paléo Festival Nyon czyli jak wypada Polska w świecie wielkich festiwali, część 1

Wczoraj zakończył się  Paléo Festiwal. I ja tam byłam, festiwalowe piwo piłam i na Blur tańczyłam. Jestem muszę przyznać, że jednak typową Polką, pełną polskich kompleksów i nie mogłam wygonić sobie z głowy porównań z naszym polskim Open’erem. My to chyba już tak mamy, że wiecznie się porównujemy z Zachodem i szukamy potwierdzenia własnej wartości, jakości, sprawności obsługi klienta, smaku potraw i gościnności gospodarzy. I tak się składa, że dzięki tej naszej ambicji jesteśmy piekielnie dobrzy. Bo uśmiech bardziej się pamięta niż krzywe krawężniki, a staranie obsługi bardziej ceni niż przypaloną rybę. Ech, te kompleksy…

Czytaj dalej …