Wczoraj miałam dziwną przygodę na przejściu dla pieszych. Zamyślona szłam sobie z psem po chodniku, a że pies szwajcarski, oryginalny jak nóż wojskowy, to zobaczywszy przejście wykoncypował, że na pewno przechodzimy na drugą stronę. No to dałam się pociągnąć. Sytuacja na przejściu wyglądała następująco:
Czyli nieciekawie. Autobus stał na przystanku, za nim trzy samochody zasłaniając całą widoczność. Nauczona wieloletnim doświadczeniem złapałam psa krótko i ostrożnie wyjrzałam zza samochodów, czy można iść. W tym samym momencie zauważyła mnie kobieta kierująca jeepem nadjeżdżającym po przeciwległym pasie. Kobieta bardzo mocno zahamowała, aż zapiszczały hamulce. Zatrzymała się już na pasach (ale na początku), wyłączyła silnik, wyskoczyła z auta i nóż zaczęła mnie przepraszać, psa głaskać i sprawdzać, czy na pewno żywy i nie ranny. Ranny na pewno nie był, bo grzecznie czekaliśmy na przeciwnym pasie kilka kroków od jej samochodu, ale na pewno wkurzony, bo on tu wyszedł siusiu, a jakaś obca baba go obmacuje. Ja też nie wiedziałam, o co właściwie jej chodzi, ale jako że jak wszyscy wiedzą, jestem dość nieśmiała w obcych językach, które słabo znam, to bąkałam tylko pod nosem : „pas de probleme”.
Sytuacja była głupia, ale po paru sekundach stała się jeszcze głupsza, bo z samochodu, który stał ostatni za autobusem wyskoczył mężczyzna, który mi oznajmił, że on tu zostaje na świadka i już wzywa policję… Cooo? A po co tu policja? Tu odezwała się moja polska krew od pokoleń niechętna do zwierzeń wobec stróży prawa. W kilku słowach wytłumaczyłam, że przecież nic się nie stało, ja jestem cała, pies cały, i specjalnie wyjrzałam, bo wiedziałam, że kierowca jadący z naprzeciwka nie będzie nic widział. Po czym zgarnęłam psa i oddaliłam się pospiesznie z miejsca zdarzenia.
Oto właśnie pies odpowiedzialny za to całe zamieszanie:
Prawda, że absurdalne? Szczególnie dla tych, którzy jeszcze się nie domyślili, że wydarzyło się to nie w Polsce, a w Szwajcarii. Przypomniało mi się potem jedno zdarzenie w Polsce.
W kwietniu wraz z moim szwajcarskim chłopakiem pożyczyliśmy w Warszawie samochód i udaliśmy się na Wielkanoc do Białowieży. Jedziemy ekspresówką, no nie wiem czy ekspresówką, ale na pewno drogą, gdzie się nieźle grzało, a co jakiś czas były sobie przejścia dla pieszych. W jednej wiosce, nie pamiętam gdzie, stała sobie przed przejściem babuleńka. Steve nie zastanawiając się raz ani dwa razy zahamował i zatrzymał się przed przejściem. Starsza pani na nas spojrzała i się nie poruszyła.
Steve: – Ale o co chodzi, dlaczego ona nie przechodzi?
Ja: – Bo się chyba boi.
Steve: – Ale przecież jest na przejściu?
Z tyłu zaczął się robić korek. W końcu babuleńka zebrała się na odwagę i zrobiła dwa kroki po przejściu. W tym samym momencie, kierowca samochodu stojącego za nami się konkretnie zniecierpliwił i ominął nas po drugim pasie solidnie klaksoniąc. Babcia zamarła. Steve zdębiał. Kilka kierowców z tyłu nacisnęło również na klaksony. Ufff, wysiadłam z samochodu, złapałam babcię, która wyglądała jakby miała atak serca i próbowałam przeprowadzić przez jezdnię. Starsza pani na początku stawiała opór, jakbym chciała jej zrobić krzywdę, ale w końcu zaczęłyśmy przechodzić, powolutku, krok za krokiem. Starsza pani zaczęła mi się tłumaczyć, że ona tylko do kościoła wyspowiadać się przed Wielkanocą, a jutro dopiero przyjeżdża wnuk z Anglii, ale jutro Wielka Sobota, to ksiądz będzie zajęty. Mi się zrobiło naprawdę przykro, tak przykro, że w oczach stanęły mi łzy. I tak naprawdę głupio zaczęłam tym razem ja tłumaczyć: Widzi pani, wszystkim się śpieszy, może do bliskich jadą…
Steve nie powiedział słowa przez następną godzinę jazdy, jakby zupełnie nie zrozumiał, o co właściwie w tej sytuacji chodziło. Po pierwsze: zupełnie nie mieściło mu się w tej szwajcarskiej łepetynie, że ktoś mógłby się bać przejść przez przejście dla pieszych. Nawet rzucił teorię, że ona na pewno chciała popełnić samobójstwo, albo że tak naprawdę to nie chciała przejść przez tą jezdnię, tylko tak po prostu się zatrzymała, żeby podziwiać widoki. Po drugie, zupełnie nie wiedział jak odnieść się do tego, że ktoś mógł wyprzedzić na pasach, ot tak, po prostu, umyślnie, nie przez przypadek. Próbowałam nieco tłumaczyć, że, cóż, u nas się po prostu nie staje przed przejściem, jeśli ktoś czeka na poboczu. Pieszy zwykle wchodzi z buta na przejście i, ryzyk-fizyk, auto po prostu musi się zatrzymać!
Steve: – Ale jak to? To wy macie jakieś inne przepisy drogowe niż europejskie?
Ja: – Eeeee… Nie… Tak po prostu jest…
To są dwie skrajne sytuacje. Pokazują pewną tendencję i sposób myślenia, co oczywiście nie oznacza, że wszyscy Szwajcarzy jeżdżą jak aniołki, a Polacy jak piraci drogowi. To, że na polskich drogach trwa regularna wojna wszystkich ze wszystkimi to już truizm, nuda i nic nowego. Ale dlaczego polscy kierowcy nie szanują pieszych? Deszcz jak z cebra, zimno i ślisko, a za przejściach dla pieszych słychać „Szybciej, babo!”, „No gdzie mi włazisz pod koła starucho!”, „Gdzie leziesz, przecież możesz chwilę poczekać, aż nikt nie będzie jechał…” I z drugiej strony, piesi, którzy muszą w końcu się władować pod jakiś samochód, żeby wymusić pierwszeństwo, które na przejściu dla pieszych im się należy jak psu buda! Polacy, czy wy nie macie wystarczającego stresu w pracy i w domu, żeby sobie jeszcze dokładać adrenaliny? Może małą meliskę rano proponuję zamiast kawy?
Niby banalna sprawa, a doskonale pokazuje przepaść cywilizacyjną jaka nas dzieli ze Szwajcarami i wszystkimi innymi na zachód od Odry.
Racja, racja, święta racja. Ale nie wiem, czy ta przepaść jest kiedykolwiek do przeskoczenia. Może jakby nałożyć szwajcarskie kary za łamanie przepisów…? 20km/h więcej niż na tablicy i żegnaj prawo jazdy!
Od tego roku za duże przekroczenia prędkości w CH grozi więzienie, nawet do 3 lat. Może Sz.P. Autorka zweryfikuje tę informację.
Jasne, właśnie zerknęłam na odpowiednią stronę:
http://suisse.radars-auto.com/amendes-contraventions.php
No więc, przekroczenie powyżej 16km/h to już jest zabranie prawa jazdy, dodatkowo kara pieniężna (która obowiązuje już od przekroczenia 1km/h i zależy od tego, gdzie przekroczyliśmy tą prędkość) i sprawa ląduje u sędziego, który oczywiście może zasądzić karę więzienia według nowego prawa.
Na przykład: facet jechał 149 km/h, gdzie ograniczenie było do 80 km/h i dostał 18 miesięcy więzienia w zawiasach i 4000 franków kary pieniężnej.
Ale ten temat zasługuje w sumie na osobny artykuł, muszę się tym zająć. Dzięki za podsunięcie pomysłu!
Jo, proszę, śpieszy a nie spieszy, nie wiem czemu u nas nawet w piosenkach i tv ciągle to spieszy 🙂
http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2522860
🙂
Dzięki za uwagę, już poprawiam!
Joanna ??? 🙂
Racja! To jakaś oszustka! 😉
Asiu, co do przechodzenia na pasach w Polsce to prawo stanowi, że jeżeli przechodzień wejdzie już na drogę to kierowca musi się zatrzymać (bywa różnie), ale jeżeli stoi przed przejściem, ale nie wchodzi to nie musi się zatrzymywać.
Bonalisa, gdzie Ty bywałaś? Tęskniłam!!! 🙂
Właśnie to sprawdziłam… Ogólnie to my to tak interpretujemy w naszym Prawie o Ruchu Drogowym, tylko że nadrzędnym dokumentem jest Konwencja Wiedeńska, która jest wyżej umocowana niż PoRD. I w tejże konwencji istnieje taki zapis: „pedestrians using or about to use the crossing” no i właśnie tu jest dyskusja, co to znaczy to „about to use”, czy to jest jak patrzą w kierunku przejścia, kierują się w jego stronę, wystawiają prawą nogę, czy jak. U nas się to interpretuje jednoznacznie – jest na pasach to hamujemy, nie ma to dodajemy jeszcze gazu. Zwykle w krajach zachodnich jednak kierowcy się zatrzymują, jak widzą, że ktoś nawet idzie w kierunku przejścia i czekają o wiele dłużej niż my – aż przejdzie całkowicie na drugą stronę. Wydaje mi się, że to bardziej kwestia zwyczaju i kultury, bo wątpię czy nam się po prostu bardziej śpieszy niż Norwegom czy Szwajcarom.
„… co oczywiście nie oznacza, że wszyscy Szwajcarzy jeżdżą jak aniołki…” Oj tak. Nie zawsze się zatrzymują, aczkolwiek, jak komuś o tym mówię, twierdzą, że „to na pewno nie był Szwajcar”. Ale raz omal nie zostałam rozjechana na przejściu dla pieszych wraz z mymi Dzieciętami. Rzecz miała miejsce w małym miasteczku pod Zurychem. Jakiś starszy pan, mimo, że byliśmy w połowie przejścia dla pieszych, zamiast na hamulec nacisnął na gaz. W ostatniej chwili uratowałam od przejechania starszą latorośl, łapiąc za kaptur od bluzy. Byłam w takim szoku, że stałam tak na środku ulicy jeszcze z 15 sekund, krzycząc niecenzuralne słowa po polsku…
Niemniej jednak w Szwajcarii niezatrzymanie się przed przejściem dla pieszych jest incydentalne. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Za to ja, nauczona już szwajcarskiego stylu jazdy, stosuję go również w Polsce, co niejednokrotnie kończy się niebezpiecznymi sytuacjami, typu – ja się zatrzymuję, ludzie wychodzą na przejście, tymczasem drugim pasem zasuwa jakiś „spieszący się bardzo” i często, gęsto ludzie czym prędzej muszą spierniczać, aby ratować życie. Kiedy opowiedziałam o tym polskiemu znajomemu, stwierdził, że to JA stwarzam zagrożenie dla tych biednych ludzi, a nie ci wszyscy piraci drogowi. Ręce opadają…
Na koniec anegdotka: mąż mojej koleżanki, również jeżdżący „po szwajcarsku” pomykał sobie przez naszą piękną Polskę, jak Pan Bóg przykazał zgodnie z przepisami i znakami drogowymi. Został zatrzymany przez patrol drogówki. Policjant zapytał go: dlaczego pan jedzie tak powoli? Mąż koleżanki: bo takie jest ograniczenie na znakach. Policjant: ale przecież tu wszyscy przekraczają… Trudno powiedzieć, kto był bardziej zdziwiony 😀