Wpis ponury, bo i pogoda ponura: o gadce – szmatce i stereotypach o Rosjanach

Przyjechałam do Polski na mały „urlopik” od Szwajcarii. Uśmiechnięta, rozpromieniona, super, wreszcie ktoś mnie tu rozumie, wreszcie mogę sobie pogadać tak bez kompleksów… „O, dzień dobry, miło zobaczyć Polaków”, „Dzień dobry, pogoda coś nie halo tej wiosny, co?”, „Dzień dobry, słyszałam, że ceny biletów mają podrożeć, to prawda?”. I wiecie co? Myślę, że jeszcze trochę i ktoś by zadzwonił po sympatycznych panów z kaftanem bezpieczeństwa z przybytku o miłych w dotyku ścianach. Bo przecież wszyscy, którzy się uśmiechają i są mili dla przechodniów na ulicy to niebezpieczni wariaci albo flirtują. Tak, tak, w ciągu godziny miałam z cztery propozycje randek. Po tej godzinie zrezygnowałam, zlałam się z obojętnym tłumem, założyłam słuchawki na uszy, ale w środku coś ciągle krzyczało: „Ludzie, dlaczego jesteście tacy smutni?”

Dlaczego nigdy ze sobą nie rozmawiamy na ulicach? Dlaczego wszyscy mają słuchawki na uszach i jak ognia unikają wymiany spojrzenia? Dlaczego trzeba nam paru piw, żeby do kogoś zagadać w knajpie? Czytaj dalej …

Nasza Wieża Babel

Ten artykuł nie będzie jak zwykle o moich zwycięstwach i porażkach z językiem francuskim, ani walką Steva z polskim. Ten artykuł będzie o języku angielskim, którego używamy w codziennej komunikacji, a raczej, szczerze mówiąc, o naszej nowomowie na solidnej bazie języka angielskiego, z wieloma elementami francuskiego, polskiego, niemieckiego, szwajcarsko-niemieckiego, a także tymi o niewiadomym pochodzeniu. Dla naszej dwójki angielski jest językiem obcym, a jednak codziennie posługujemy się nim głównie rozmawiając ze sobą. Niestety, mimo że obydwoje mówimy płynnie i bez zastanowienia, nie zawsze mówimy prawidłowo i z sensem. I niestety nie ma nikogo, kto mógłby nas poprawiać, a spędzamy ze sobą tyle czasu, że się rozumiemy bez zbędnego tłumaczenia. I tym samym nasz angielski zamienia się powoli w dziwną nowomowę zrozumiałą w pełni wyłącznie dla dwóch osób na tej planecie. Czytaj dalej …

Fatalnie kurwa

Steve zapisał się na polski. Marudząc, narzekając, rwąc sobie z głowy, ale przyjmując do siebie całkowicie logiczny argument, że jakby jakieś dziecko całkowicie niechcący się wykluło, to nie da rady, żeby on nie huhu. Po pierwszej lekcji waruję przed drzwiami z szalonym biciem serca, czegoż on się tam nauczył, czy mu się podobało?
– Dzień dobry! Jak się masz?
I co słyszę?
– Fatalnie, kurwa.
Moje serce przestało bić. Co lepsza, zachowałam się jak każda przeciętna mamusia wobec swojego niepokornego przedszkolaka używającego nagle słowa na k:
– Kto cię tego nauczył?
– Nie wiem.
– Nauczycielka?
– Nie.
– Kolega z klasy?
– Nie wiem. Czytaj dalej …

Francuska języka trudna języka

Nigdy przez te 30 lat życia nie przypuszczałam, że zacznę się kiedyś uczyć francuskiego. Angielski przerabiałam od przedszkola, niemiecki od podstawówki, był jeszcze romans z hiszpańskim (Dos cervezas!) i małe tete-a-tete z rosyjskim (Pażałsta!). Natomiast francuski zawsze mi się kojarzył z czymś, co już dawno przebrzmiało, trudne toto, nie da się przeczytać, żeby ktoś na Ciebie nie spojrzał jak na ignorantkę, a jak już chcesz zapisać czyjąś złotą myśl, to się okazuje, że żeby było poprawnie trzeba dołożyć z pięć samogłosek w dziesięciu różnych miejscach.

Dlatego też nawet, jak wszystkie znaki na niebie i ziemi zaczęły wskazywać na to, że napotkany raz na krakowskim Kazimierzu pięknooki Szwajcar to raczej nie jednonocna przygoda ( a i nie półroczna), trzeba było się powoli powolutku zacząć uczyć. Byłam tym niezwykle podekscytowana, cóż, w końcu język miłości i sztuki. Wyobrażałam sobie, że po pierwszej lekcji jak wychrypię pierwsze zdanie niskim głosem „Je n’ai regretté rien…” to wszyscy padną, włącznie z moim. Jak się okazało, na pierwszej lekcji nie przerabia się słownictwa do wyrażenia tych ważkich uczuć ino „Bonjour” i „Je m’appelle Joanna”, co po mojemu brzmiało: „Bąyyyyyyyyyyyyyyżurrrr”, „Żeyyyyyyyymayyyyyyypeleyyyyyya-nie!yyyyyyyyyyyżemapelyyyyyyyyyżoana”. Czyli zdechły słoń, proszę Państwa, a jak nawet nie zdechły, to zdychający, taki już z lekka podsmrodywujący.

Wracając do opowiadania o moich walkach: Wybrałam kurs dla początkujących, gdzie jak się oczywiście okazało, jedyną początkującą byłam ja. I tak:

– A Pani miała jakiś kontakt z językiem?

– Nie, w ogóle. W sumie to pięć lat i pisałam z niego maturę, ale tak to w ogóle, w ogóle…

(Yyyyyyy…)

– A Pani?

– A nie, nie, jaki francuski, wcale, że-ną-pli-cer-tę-mą-u-wła-la-bla-la-la

(Że-ną-coooo?) Czytaj dalej …