Przyjechałam do Polski na mały „urlopik” od Szwajcarii. Uśmiechnięta, rozpromieniona, super, wreszcie ktoś mnie tu rozumie, wreszcie mogę sobie pogadać tak bez kompleksów… „O, dzień dobry, miło zobaczyć Polaków”, „Dzień dobry, pogoda coś nie halo tej wiosny, co?”, „Dzień dobry, słyszałam, że ceny biletów mają podrożeć, to prawda?”. I wiecie co? Myślę, że jeszcze trochę i ktoś by zadzwonił po sympatycznych panów z kaftanem bezpieczeństwa z przybytku o miłych w dotyku ścianach. Bo przecież wszyscy, którzy się uśmiechają i są mili dla przechodniów na ulicy to niebezpieczni wariaci albo flirtują. Tak, tak, w ciągu godziny miałam z cztery propozycje randek. Po tej godzinie zrezygnowałam, zlałam się z obojętnym tłumem, założyłam słuchawki na uszy, ale w środku coś ciągle krzyczało: „Ludzie, dlaczego jesteście tacy smutni?”
Dlaczego nigdy ze sobą nie rozmawiamy na ulicach? Dlaczego wszyscy mają słuchawki na uszach i jak ognia unikają wymiany spojrzenia? Dlaczego trzeba nam paru piw, żeby do kogoś zagadać w knajpie? Czytaj dalej …