Są sportowe tobogany lub sanki typu „luge” z zakręconymi z przodu płozami, plastikowe, płaskie boby z kierownicą chętnie używane przez dzieci, metalowe sanki z foliowym siedzeniem czy śnieżne rowery Velogemel z Grindelwaldu. Wszystkie powyższe są szybsze i zwrotniejsze od sztywnych, topornych sanek typu Davos. A jednak już od wielu wieków ten model sanek kradnie serca dzieci i dorosłych.
Klasyczne Davosy to nic innego tylko sanki, jakie malują dzieci na swoich obrazkach. Takie sanki typu sanki, jakie znamy z dzieciństwa. Drewniane, z dwoma płozami połączonymi z przodu metalową rurką, do której przywiązany jest sznurek. Jak mówi szwajcarski wytwórca sanek, Paul Burri, najlepsze sanki mają od 80 do 130 centymetrów długości i wykonane są z drewna jesionowego, które jest jednocześnie twarde i elastyczne. Dzięki temu drewno używane do produkcji płóz wygina się, ale nie pęka, a deski, na których się siedzi są w stanie utrzymać wagę saneczkarza. Co ciekawe, wyrób rzemieślniczy nigdy nie jest identyczny – każde sanki mają nieco inaczej wygięte płozy, więc bywają sanki szybsze lub wolniejsze… Co je łączy? Na każdym klasycznym modelu wypalona jest nazwa „DAVOS”.
Dlaczego akurat Davos? Sanki otrzymały tę nazwę podczas pierwszego wyścigu na sankach, który odbył się w 1883 roku w szwajcarskim kurorcie zimowym. Śmiałkowie odkryli radość „z górki na pazurki” z Davos-Wolfgang do Klosters. W tym samym roku powstał pierwszy klub saneczkarski „Davos Toboggan Club”. To nie znaczy, że sanki zostały zbudowane na końcu XVIIII wieku… Wcześniej jednak były używane głównie do transportu towarów.
Wiele wody upłynęło od tego czasu, powstało wiele modeli „lepszych” od Davosów, a jednak oryginalny wzór nadal cieszy się niesłabnącą popularnością. A nawet więcej! Burri przekonuje, że podczas gdy zwykle sprzedaje 200 – 300 sanek rocznie, w roku 2018 sprzedał ponad 1000! Inni szwajcarscy wytwórcy tradycyjnych sanek również nie narzekają. Czy chodzi o to, że sanki Davos są wolniejsze, więc bardziej bezpieczne?
To nie jest takie oczywiste. Szwajcarska Rada Zapobiegania Wypadkom zaleca zjeżdżanie na zwrotniejszych toboganach! W tym momencie jednak wrócę do opisu różnych rodzajów sanek, żeby nie wyszło jak opowiadanie Afrykańczykom o śniegu. Bo zdaję sobie sprawę z tego, że dla przeciętniego Polaka sanki dzielą się na drewniane lub plastikowe, a inne rodzaje, tak samo jak profesjonalne, wielokilometrowe tory saneczkowe nie istnieją nawet w naszej wyobraźni.
Po lewej = toboggany
Środek = klasyczne sanki „Davosy”
Po prawej = dziecięce boby
Płozy Davosów połączone są „na sztywno” metalowym prętem, co oznacza, że zawsze trzymają się równo podłoża. Skręca się na nich nogami – żeby skręcić w prawo przyciska się prawą stopę do ziemi, w lewo – lewą, a hamuje się obiema jednocześnie przesuwając ciężar ciała do przodu. Płozy tobogganów nie są połączone, dlatego steruje i hamuje się ciągnąc za lejce lub naciskając stopami na płozy. Długo zastanawiałam się, dlaczego według specjalistów szybkie, sportowe tobogany są bezpieczniejsze niż wolniejsze, tradycyjne sanki. Dopiero po kilku zjazdach na tradycyjnych sankach na szybkich trasach doszło do mnie, że hamowanie stopami ma swoje wady. Wyobraź sobie, co się dzieje, gdy ostro hamujesz, czyli wbijasz stopy w śnieg i niemal wstajesz na sankach, a na Twojej drodze wyrasta niewielka górka, nierówność czy kamień. Stopy zatrzymują się w jednym miejscu (skręcenie kostki niemal gwarantowane!), a ciało razem z sankami wystrzeliwuje do przodu. Rezultat, szczególnie gdy nie ma się kasku, opłakany. W Szwajcarii każdego roku zgłaszanych jest aż 7000 wypadków saneczkarskich. W ciągu ostatnich 10 lat zginęło w ten sposób 8 osób.
Znów czuję, że dla czytelników, którzy nigdy nie zjeżdżali na szwajcarskich, wielokilometrowych, komercyjnych trasach sankowych, powyższy opis jest czystą abstrakcją. W końcu nam sanki bardziej kojarzą się z dziecięcym „męczeniem” osiedlowych górek, gdzie udział dorosłych kończy się na pilnowaniu swoich latorośli. Tymczasem w Szwajcarii sanki to sport dla dorosłych, sport, który na niektórych trasach może być zaliczany do gatunku ekstremalnych. Dzieci albo zjeżdżają razem z rodzicami albo nawet nie mają wstępu na tor!
W Szwajcarii jest ponad 120 komercyjnych, wielokilometrowych tras saneczkowych i ta liczba szybko rośnie. Co to znaczy komercyjnych? Na początku trasy funkcjonuje wypożyczalnia sanek, a z końca trasy na początek łatwo dostaniecie się wyciągiem lub kolejką linową. Trasa jest oznaczona i zabezpieczona w wielu miejscach siatkami, a na drodze można spotkać chaty z grzanym winem i kiełbaskami. Moje ulubione? Ostatnio jeździłam z Almendhubel do Murren, a potem z Murren do Gimmelwaldu. Ciekawa trasa wiedzie również z Mannlichen do Holenstein (nieco trudniejsza niż ta wyżej). W kantonie Vaud bezpieczne sanki są na Les Diablerettes.
A moje ulubione sanki? Zdecydowanie Davosy! Wiem, jakie są zalety tobogganów, ale klasyka ma swój nieodparty urok…
A Wy? Lubicie sanki? Macie jakieś ciekawe historie saneczkowe do opowiedzenia? Jakie sanki lubicie najbardziej? Klasyczne Davosy czy nowoczesne tobogany? Czy może plastikowe boby z kierownicą?
Jakieś 3 lata temu zjeżdżaliśmy z Faulhornu. Koleżanka Szwajcarka chciała ominąć dziecko, które się przewróciło i płakało leżąc na drodze, zamiast z niej zejść. Wjechała w las. Zderzenie z drzewem, REGA i na szczęśce skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu. Kask! I uważać na dzieci, sanki w Szwajcarii są niebezpieczniejsze niż narty z moich obserwacji.
Kolega złamał żebro… a koleżanka zgubiła gdzieś w przepaści sanki… tak że wcale mnie to nie dziwi. Dobrze, że tylko wstrząśnięcie mózgu.
Sanki!
Nie jeździłam od 20 lat! Ale narobiłaś mi chęci na taką długą trasę. Szkoda, że nie ma tego w naszych górach…
U nas nie bardzo są warunki śniegowe, a naśnieżać taką trasę to jednak spory budżet… Póki to nie jest popularne, ciężko inwestować.