Szwajcarzy sobie nie pomagają. Nie zaczynajcie jeszcze jednak porywczo sięgać po klawiaturę jadąc bezpośrednio do komentarzy zanim nie doczytacie tego artykułu do końca! Jest w tym tyle niuansów, ile odcieni szarości po moim ostatnim „białym” praniu z jedną zawieruszoną skarpetką koloru czarnego.
Tkwi tutaj pewien szkopuł. Szwajcarzy poproszeni o pomoc, rzucą się jak pies bernardyn na potrzebującego, złego słowa nie powiedzą, a w ich oczach zabłysną łzy szczęścia, że zostali dopuszczeni do tego intymnego kręgu osób proszonych o pomoc. Jednak bardzo rzadko się zdarza, żeby zaproponowali tą pomoc z własnej inicjatywy.
Przykład: stoi Szwajcarka z wózkiem z jednym maluchem i drugim takim co ledwo-ledwo chodzi. Podjeżdża pociąg IR (InterRegio). Dla nie-w-temacie: takie pociągi mają wejście identyczne jak nasze polskie pośpieszne: „hermetyczne”, wąskie drzwi, strome schody z kratką. Nie da rady zarzucić wózka „na biodro”, a starszą pociechę zarzucić sobie na drugie ramię, no po prostu się nie da. Szwajcarka otwiera oczy szerzej niż mini-Japonki z Mangi, widać po niej, że nie spodziewała się takiej przeprawy. Dookoła tłum przepływa, zerka i…wchodzi do pociągu. Szwajcarka rozgląda się dookoła, zapewne szukając kierownika pociągu. W końcu sama stawia ten wózek na stromym schodku, drugą ręką próbując odsunąć piszczącego malucha. Wózek się chwieje, maluch przytula się do nóg mamy, całkowicie ją unieruchamiając. Mimo, że jestem dość daleko, widząc nieuchronną katastrofę podbiegam i pytam, czy aby jej nie pomóc. Szwajcarka z widoczną ulgą się uśmiecha, dzielimy się dziećmi i pozycjami ciągnięcia/pchania wózka i wchodzimy. Mission accomplished. Wszyscy dookoła siedzą z nosami w swoich smartfonach/gazetach.
Żaden ze mnie socjolog, ale spróbuję „ugryźć” trochę ten problem. To nie jest tak, że Szwajcarzy mają wszystkich innych oprócz siebie w tyłku i możesz zdechnąć na ich wycieraczce i nie dostaniesz od nich pomocy. Bynajmniej. Jest to niestety, że tak powiem, produkt uboczny ich słynnej dyskrecji. Ja się nie wtrącam w twoje życie, ty się nie wtrącaj w moje. Proszenie o pomoc i oferowanie pomocy jest wykraczanie poza ramy dyskrecji – jest pokazaniem, że się tą drugą osobę widzi i obserwuje i wkraczaniem na jej terytorium osobiste.
Czasami sobie myślę, że GPS, mapy i przewodniki internetowe i wszelkie inne pomoce elektroniczne powstały na prywatne zamówienie Szwajcarów. Dzięki temu nikogo nie muszą pytać o drogę, prosić o rekomendację restauracji, czy hotelu. Żeby przynajmniej zdawali sobie sprawę, ile przy tym tracą! Szwajcaria jest oczywiście w większości aspektów tak zorganizowana, że nie trzeba często prosić o pomoc. Oznaczenia terenu są sensowne, bezpłatne, czyste toalety publiczne spotyka się dość często i praktycznie wszystko, każdą najmniejszą rzecz lub usługę można kupić.
Tak to wygląda, jeśli chodzi o uogólnienia dotyczące Szwajcarów, wiecie jednak, że w swoim domu mam bardzo bliski oryginalnie szwajcarski obiekt do obserwacji i przepytywania odnośnie tego problemu. A że ja nie jestem ani dyskretna, za to na pewno ciekawska, także pod moją czułą opieką obiekt mrucząc coś pod nosem nosi wszystkim ciężarnym kobietom walizki, młodym mamom wózki i dzieci, a babciom je same. Czy zrobiłby to z własnej inicjatywy? Nie! Mówię szczerze – wiem, że w komentarzach znajdę kilka oburzonych głosów, ale taka jest prawda. Steve nigdy z własnej inicjatywy nie złapałby pod ramię ledwo drepczącej babci. Po moim intensywnym szkoleniu oczywiście teraz co jakiś czas mi melduje, ile to staruszek przeprowadził przez przejście i biednych studentów podwiózł na stopa.
Co ciekawe, Steve nie ma problemu, żeby prosić o pomoc swoich przyjaciół, którzy, jak zauważam, taką prośbę zwykle traktują bardzo honorowo, jako okazanie swojego zaufania.
Tymczasem jednak razem ze mną taszczy siaty szwajcarskich babć i targa wózki szwajcarskich mam mrucząc: „Jeśli ten koncept karmy ma sens, to niedługo wygramy w lotka!”. Ja tylko mam nadzieję, że niebo nie jest takie jak w moim ostatnim śnie, w którym to umarłam i poszłam do nieba, gdzie szorowałam białe wielkie płytki podłogowe w białym tutu i zwiewnej tunice, a po tyłku wiał mi wicher. (Po czym się obudziłam cała rozkryta leżąc w przeciągu.)
nie lubię korzystać z map, GPSów i całej reszty tych wspaniałych wynalazków, wystarczy, że wiem gdzie mam jechać i uważnie śledzę znaki! mój osobisty szwajcarski obiekt do obserwacji jednak tego nie rozumie i otacza mnie z każdej strony tuzinem dziwnych urządzeń i aplikacji… na moje „zaraz kogoś zapytam czy to dobra droga” biedak się przeraził 😀
od kiedy dowiedziałam się czym jest karma, twierdzę, że nie ma lepszej filozofii postępowania 🙂 czasami pomagam innym z czystego egoizmu – taki życzliwy uśmiech babuszki sprawia, że dzień staje się piękniejszy ;))
Teraz już rozumiem dlaczego nikt nie rzuca się na mój wózek, kiedy wsiadam do pociągu czy innego środka transportu tu w Swiss. Przez myśl przeszło mi nawet, że to brak kultury, bo czasami jest naprawdę ciężko a pomocy ani widu ani słychu. Moj światopogląd został rozszerzony. Dziękuję i mam nadzieję, że kiedyś trafię na jakże wyedukowanego Steva 😉
Pozadrawiam
Hej! Zaglądam do Ciebie od czasu do czasu i podoba mi się styl, w jakim piszesz. Inteligentny i z polotem, ale jednocześnie lekki i bardzo przyjemny do czytania.
W zeszłym roku byłam w Szwajcarii i w Szwecji i zakochałam się w tych dwóch krajach za ich fantastyczną organizację. Jeszcze sama nie wiem w którym bym wolała zamieszkać, ale jeśli ktoś by mi zaproponował przeniesienie do któregokolwiek, to bym się nie zastanawiała ani sekundy :)) Teraz mieszkam w Hiszpanii i owszem, można powiedzieć o tym kraju dużo dobrych rzeczy, ale na pewno nie to, że Hiszpanie są punktualni, zorganizowani, słowni czy dyskretni. I trochę mi tego brakuje, czasami odzywa się we mnie moja antyspołeczna część 😉
W Polsce bywam często i gęsto w konfiguracji dziecko, wózek, parasolka i pińćset toreb i z tym pomaganiem to szału nie ma. Szczerze mówiąc, to jak mam jechać tramwajem to wolę iść pieszo albo zawczasu prosić kogoś znajomego o pomoc. Do tego jeszcze nagminne próby rozjeżdżania na pasach. Ale tutaj mile zaskoczył mnie Kraków, przynajmniej w centrum nikt mnie nie próbował rozjechać, w restauracjach też luz, dziecko, wózek, torby, kurtki kilku głośnych Hiszpanów tłukących talerze przy gestykulacji, spoko, żaden problem.
Ach, to rozjeżdżanie na pasach jest straszne! Teraz jestem w Polsce i autentycznie muszę się pilnować, żeby wkraczać na jezdnię tylko gdy nic nie jedzie…
No dobra, ale troche zaczelas analize socjologiczna, ale nie skonczylas.
Dlaczego „oni” nie pomagaja innym?
Nie maja „tej czesci mózgu” czy to efekt wychowania w kulturze „wszystko mozna kupic za pieniadze, kontakty miedzyludzkie sa problematyczne”, czy cos jeszcze innego? Twój „obiekt badan” nie wie
dlaczego? Ale chwala, ze sie wychowuje.
Btw – sny o niebie, to moze frojdowska projekcja po zbyt wielkiej ilosci dyskusji o religii? ;);)
A z tym niebem to naprawde nic nie wiadomo, trzeba sprawdzic samemu:
http://i.ytimg.com/vi/–ek68m6Ew4/hqdefault.jpg
Sen z niebem to nie projekcja frojdowska, ale przeciągowa – powtarza się cyklicznie, jak tylko śpię w przeciągu;)
I nigdy nie mogę doczyścić tych płytek, tak duża jest ich powierzchnia, a czyścić je muszę takim komunistycznym woskiem do polerowania podłóg.
Co ciekawe, kiedyś nawet rozmawiałam z księdzem katolickim na temat mojego snu. Ksiądz powiedział: „Dziecko, to nie jest niebo, tylko czyściec”, czym mnie bardzo zszokował, bo przecież czyściec to koncept nieco kontrowersyjny, nawet w KK.
PS: apropos artykułu – to drugie! Kwestia kulturowa niestety. Obiekt badań nie widzi w tym problemu i jest nieco nawet przerażony moją otwartością na pomoc. Według niego, takie pytanie „Czy pomóc Pani z tym wózkiem?” to przejaw braku dyskrecji i wkroczenie na czyjeś terytorium.