W każdej szafie tkwi trup. Im fasada szafy piękniejsza, tym trup bardziej śmierdzący. Zgodnie z tą teorią, Szwajcaria „ma czym się chwalić” w kwestii wstydliwych tematów. Co więcej, przez wiele lat była również specjalistką w starannym zamiataniu trupów, które wyszły z szafy pod dywan (vide: Żydowskie złoto). Na szczęście, jest na tyle mądra, że uczy się na swoich błędach. Wie już, że brudy spod dywanu wychodzą zawsze wtedy gdy najmniej się tego spodziewamy, na przykład gdy są w domu goście.
Gdy więc zaczęła się dyskusja na temat niewolniczej pracy dzieci na farmach, Rada Federalna, zwana kolokwialnie rządem Szwajcarii praktycznie od razu postanowiła podjąć środki naprawcze. Oprócz oficjalnych przeprosin wszystkie pozostałe przy życiu dzieci – wyrobnicy otrzymały solidne odszkodowanie za poniesione krzywdy i stracone dzieciństwo.
Dzieci-wyrobnicy to przyjęte w naszym języku niezbyt zręczne tłumaczenie niemieckiego terminu „Verdingkinder”. Na czym polegał ten haniebny proceder niewolniczej pracy dzieci? Otóż w roku 1800 zostało wprowadzone prawo, na podstawie którego sieroty oraz dzieci z rodzin niewydolnych wychowawczo miały być przekazywane wiejskim rodzinom do pomocy przy gospodarstwie. Regulacje zostały oficjalnie zniesione w 1960 roku, jednak ostatnie udokumentowane przypadki pochodzą z zaledwie 1979 roku.
Ofiarami systemu zostało ponad 100 tysięcy dzieci – nie jest udowodnione dokładnie ile, ponieważ dokumenty wielu z nich nie istnieją i ten proceder, jak wiele rzeczy w Szwajcarii, nie był nigdy kontrolowany centralnie przez państwo. Były to sieroty, ale także dzieci rodziców, którzy żyli ze sobą bez ślubu, dzieci samotnych lub chorych matek lub ojców, dzieci z biednych lub romskich rodzin. Zamysł państwa był w teorii dość dobrze uzasadniony, choć nieludzki. Szwajcaria deklarowała, że dzieci przekazane rodzinom rolników będą się uczyć pracy i chrześcijańskich wartości. Tylnymi drzwiami jednak „załatwiała” w ten sposób również problem braku taniej siły roboczej na przeraźliwie ubogiej szwajcarskiej wsi.