W każdej szafie tkwi trup. Im fasada szafy piękniejsza, tym trup bardziej śmierdzący. Zgodnie z tą teorią, Szwajcaria „ma czym się chwalić” w kwestii wstydliwych tematów. Co więcej, przez wiele lat była również specjalistką w starannym zamiataniu trupów, które wyszły z szafy pod dywan (vide: Żydowskie złoto). Na szczęście, jest na tyle mądra, że uczy się na swoich błędach. Wie już, że brudy spod dywanu wychodzą zawsze wtedy gdy najmniej się tego spodziewamy, na przykład gdy są w domu goście.
Gdy więc zaczęła się dyskusja na temat niewolniczej pracy dzieci na farmach, Rada Federalna, zwana kolokwialnie rządem Szwajcarii praktycznie od razu postanowiła podjąć środki naprawcze. Oprócz oficjalnych przeprosin wszystkie pozostałe przy życiu dzieci – wyrobnicy otrzymały solidne odszkodowanie za poniesione krzywdy i stracone dzieciństwo.
Dzieci-wyrobnicy to przyjęte w naszym języku niezbyt zręczne tłumaczenie niemieckiego terminu „Verdingkinder”. Na czym polegał ten haniebny proceder niewolniczej pracy dzieci? Otóż w roku 1800 zostało wprowadzone prawo, na podstawie którego sieroty oraz dzieci z rodzin niewydolnych wychowawczo miały być przekazywane wiejskim rodzinom do pomocy przy gospodarstwie. Regulacje zostały oficjalnie zniesione w 1960 roku, jednak ostatnie udokumentowane przypadki pochodzą z zaledwie 1979 roku.
Ofiarami systemu zostało ponad 100 tysięcy dzieci – nie jest udowodnione dokładnie ile, ponieważ dokumenty wielu z nich nie istnieją i ten proceder, jak wiele rzeczy w Szwajcarii, nie był nigdy kontrolowany centralnie przez państwo. Były to sieroty, ale także dzieci rodziców, którzy żyli ze sobą bez ślubu, dzieci samotnych lub chorych matek lub ojców, dzieci z biednych lub romskich rodzin. Zamysł państwa był w teorii dość dobrze uzasadniony, choć nieludzki. Szwajcaria deklarowała, że dzieci przekazane rodzinom rolników będą się uczyć pracy i chrześcijańskich wartości. Tylnymi drzwiami jednak „załatwiała” w ten sposób również problem braku taniej siły roboczej na przeraźliwie ubogiej szwajcarskiej wsi.
Jak to wyglądało w praktyce? Niestety trudno uogólniać, ponieważ każda gmina załatwiała te sprawy po swojemu. Powszechnym procederem było jednak wystawianie dzieci na aukcje (Verdingmarkt) przy okazji krowich targów. Licytację wygrywała ta rodzina, która zaproponowała najniższą stawkę żywieniową dla dziecka (za wyżywienie małego niewolnika płaciła gmina). Dzieci były niejednokrotnie obmacywane jak bydło, co zapowiadało, w jaki sposób będą traktowane w przyszłej rodzinie zastępczej.
I tu poruszamy się w temacie, który jest szeroki jak Amazonka. Bo owszem, niektóre dzieci były traktowane z szacunkiem i zaznały od swojej rodziny zastępczej wiele miłości. Niestety jednak bardzo wiele dzieci doświadczyło przerażającej przemocy fizycznej i psychicznej, pracy ponad siły od świtu do zmierzchu bez zapłaty, wykorzystywania seksualnego, głodzenia, przymusowej kastracji lub sterylizacji i wszelkich innych metod nieludzkiego traktowania – tak jak w przypadku każdej darmowej pracy, nad którą nie było kontroli bądź kontrola była jedynie pozorna. Oczywiście, gdy tylko odkryto nieprawidłowości, miejscowy stróż prawa wszczynał formalnie postępowanie starając się z całych sił, żeby sprawa nie wyszła poza gminę. Bez względu jednak na przewinienie, karą, na jaką mógł liczyć gospodarz, był co najwyżej zakaz ubiegania się o następnego wyrobnika przez kolejne 5 lat. Gdy dziecko zostało zakatowane przez brutalnego „ojca” lub umierało z powodu przemęczenia, głodu lub nieleczonych chorób, najczęściej się pozbywano jego ciała w wymyślny sposób, a jako powód zniknięcia dziecka wpisywano do protokołu: „ucieczka”.
Jak już pisałam, kontrola nad zastępczymi rodzinami i małymi niewolnikami była tylko i wyłącznie pozorna. Gdy dziecko się skarżyło, bądź nauczyciel z wiejskiej szkoły wyrażał zaniepokojenie stanem swojego ucznia, do rodziny wysyłany był urzędnik w celu sprawdzenia jego warunków życia. Jak jednak opisują dorośli już wyrobnicy, urzędnik był najczęściej miejscowy, dlatego właściwie nigdy się nie zdarzały niezapowiedziane kontrole. Na tę okazję mali niewolnicy otrzymywali czyste ubrania i prawo do jedzenia przy stole razem ze swoją rodziną zastępczą.
Trudno oszacować, ile ten system pochłonął ofiar. Wiele dzieci było oddawanych dobrowolnie przez swoich rodziców, którzy sami wyszukiwali dla nich rodzin zastępczych. Inne dzieci przeszły przez piekło sierocińców, żeby później doświadczyć tylko niewolniczej pracy w gospodarstwie.
Kilkanaście lat temu Szwajcaria otworzyła archiwum z dokumentami dzieci-wyrobników, do których ofiary mają możliwość wglądu. Nie wszyscy z tej możliwości korzystają. Wiele osób starało się radykalnie zerwać ze swoją przeszłością i nigdy o tym nie wspominało nawet najbliższym. Nic dziwnego. Przez długie lata bycie dzieckiem-wyrobnikiem stanowiło w Szwajcarii prawdziwy wstyd – oznaczało, że się należy do niższej klasy społecznej. Aby się wybić, albo po prostu normalnie żyć, należało po prostu starannie ukrywać swoje piętno niewolnika.
Kiedyś czytałam, że na w pierwszej połowie XX wieku to zjawisko było tak powszechne, że praktycznie każdy Szwajcar ze starszego pokolenia zna kogoś, kto albo przyjmował dzieci albo sam był ofiarą. Postanowiłam więc przeprowadzić moje własne małe dochodzenie. Pociągnęłam za język babcię mojego chłopaka, która nie pamięta, co zjadła na obiad, ale doskonale wie, co się zdarzyło 5 maja 1938 roku w południe pod gruszą – jak to wiele starszych osób… I faktycznie! Usłyszałam bez liku historii o jej znajomych i znajomych znajomych, którzy byli rodziną zastępczą – „ale tą dobrą”. No tak, chciałam dodać – przecież hitlerowska armia była również pełna trębaczy i kucharzów – ale nie chciałam osądzać tych Szwajcarów bez dowodów. Mogę również potwierdzić historię o skandalicznym traktowaniu dzieci-wyrobników w ich dorosłym życiu. Babcia wspominała z rozrzewnieniem niejakiego Sebastiena, „pięknego i dobrego mężczyznę”, z którym zabronili jej się spotykać rodzice ze względu na jego haniebną przeszłość. Aż chce się dodać: kto tu właściwie powinien się wstydzić?
Szwajcaria na szczęście tym razem nie próbuje ukrywać brudów i dość sumiennie rozlicza się ze swoją przeszłością. Parlament wyznaczył sumę 300 milionów franków szwajcarskich dla 12-15 tysięcy pozostałych przy życiu wyrobników, co znaczy, że każdy z nich otrzyma mniej więcej 25 tysięcy franków odszkodowania. Czy można przeliczyć na pieniądze cierpienie i upokorzenia doznane w czasie dzieciństwa? Pewnie nie. Ale na pewno przyznanie się do winy, przeprosiny i choćby symboliczna rekompensata pomagają oddać godność tym, którym jej odmówiono.
Ach, sie zagotuje znowu Joanno.
O krwiozerczych bankach bys napisala w przyszlosci. Jak to jeden z pracownikow szwajcarskiego banku dostal polecenie sluzbowe zniszczenia dokumentow dotyczacych lokat Zydow ktorzy zgineli podczas Holocaustu… i zamiast wykonac polecenie sluzbowe – on te dokumenty pod ubraniem wynosil regularnie i do gminy zydowskiej wyniosl… Zrobila sie afera troszke wieksza….
Szymek pisał o złocie. Całkiem nieźle ugryzł temat. Zajrzyj sobie: https://www.blabliblu.pl/2017/01/03/zydowskie-zloto-w-alpejskich-skarbcach/
Masakra, Szwajcarzy stworzyli sobie po prostu system pracy przymusowej, niczym Gulag w Zwiazku Sowieckim. Noz sie w kieszeni otwiera na mysl, ze jego ofiarami padly dzieci…
Mala uwaga, bo w tekst wkradla sie niescislosc: odszkodowanie przyznane ofiarom tego procederu przez Parlament w 2014r. wynioslo 300 mln CHF. I warto jeszcze dodac, ze wcale nie bylo latwo doprowadzic do jego przyznania, bo proby trwaly co najmniej od 2004r. Odszkodowaniu sprzeciwiala sie jednak wiekszosc politykow, na czele z owczesnym ministrem sprawiedliwosci, niejakim Christophem Blocherem.
Kurde, milionów, milionów, a nie tysięcy!
(już poprawiłam)
A jeszcze dodam, ze ofiary zadaly odszkodowania w wysokosci 500 mln CHF, ale Nationalrat stwierdzil, ze ukradzione dziecinstwo i zniszczone zycie nie jest tyle warte. Wszyscy politycy to zwykle k***y, nawet w takiej Szwajcarii.
A w jaki sposób wyznaczyć wartość straconego dzieciństwa? To jest przecież niepoliczalne.
Fajne było to, że nie było głupiej dyskusji, czy się tym dzieciom-wyrobnikom należy to odszkodowanie czy nie ani dezawuowania ich historii. To by było dopiero kurewstwo. Faktycznie Związek Farmerów argumentował, że nie wszystkie historie małych niewolników były aż tak tragiczne, ale i tak to było słabe w porównaniu do tego, w jaki sposób można by ich zmieszać z błotem (tak jakby pewnie niestety stało się to u nas…).
Jest jeszcze pokrewna sprawa – budowanie dróg przez polskich żołnierzy internowanych w Szwajcarii w czasie II wojny światowej. Oczywiście to już nie jest tak kontrowersyjne, bo to byli dorośli a dodatkowo nie było taki patologii jak te opisane przez Joannę.
Faktem jest, że Szwajcarzy mają do perfekcji opanowaną sztukę wyciskania wody z kamienia.
Nie miałam na ten temat pojęcia. Z chęcią poczytam…
Bylam kiedys na hike‘u w okolicach Luzerny z grupa okolo 100 Szwajcarow – wszyscy grubo po 70siatce (trafilam tam przez przypadek;) ) Opowiadali mi historie o „polskich drogach“, o internowanych zolnierzach Polskich, o tym jak to jeden zakochal sie w Szwajcarce i zostal etc. 🙂
Tutaj macie link do tego tematu:
http://fototekst.pl/polskie-drogi-przez-szwajcarie/
Warto zapytać Medyka Helweckiego, czy pobyt polskich żołnierzy w 1217 miejscowościach przez okres pięciu lat mógł jego zdaniem zaowocować spopularyzowaniem wśród Helvetek genów słowiańskich 🙂 a może to też byłaby Rassenschande?
Co powiesz Medyku?
To powiem ze jak Joanny zapytasz -to kiedys nie wolno bylo Szwajcarce poslubic obcokrajowca bez zgody Gemeinde – a wiec najczesciej wladze Szwjhacarskie bronily cnoty helwetek przed zlajdaczeniem urzedowo. Gdzies na sieci jest publikacja (zebym znowu nie podal nieprawdy jak z zakazem pochowku usländerstwa w Szwajcarii) – ze procent odmow przekraczal bodajze 90%. Ale podaje to bez odpowiedzialnosci – byc moze to kompletna bzdura.
Joanna moze przytoczyc ze bodajze do 1992 roku Szwajcarka wychodzaca za usländera tracila z urzedu obywatelstwo.
Edycja -do 1992 roku tracilöa bodajze z automatu obywatelstwo a w latach 60tzych jak sie z usländerem zadawala i zalegalizowala to tracila obywatelstwo dozywotnio.
Do lat 60tych bodajze urzedowo Rassenschande helweckie bylo zwalczane.
Wyjaśnij, proszę, to niejednoznaczne dla mnie zdanie:
„Do lat 60tych bodajze urzedowo Rassenschande helweckie bylo zwalczane.”
Czy mam to rozumieć tak, że zwalczali Rassenschande czyli walczyli z uprzedzeniami wobec związków z obcokrajowcami?
Czy też mam to rozumieć tak, że urzędowo „zniechęcano” do zawierania związków z obcokrajowcami?
Dawniej potrzebowales pozwolenia Gemeinde na poslubienie Szwajcara i Szwajcarki, jeszcze w latach 90 tych to Panstwo wydawalo zgode na malzenstwo i zalezalo to tez od widzimisie urzednika. Bywalo ze Szwajcarka brala slub z Polakiem zagranica, bo sie wladze helweckie nie zgodzily na slub z Polakiem i wszczely procedure deportacji. Znam jeden taki przypadek – po slubie w PRLu odmawiano przez 5 lat uznania malzenstwa w Ch i probowano deportowac malzonka – w koncu po batalii sadowej sie udawalo.
Swoja droga w zwiazku z naplywem usländerstwa politycy glownie SVP rozmyslali swego czasu o wypowiedzeniu konwencji praw czlowieka – zeby zakazac laczenia rodzin – okazalo sie jednak ze nie da sie tego ot tak ad hoc i ponadto tej konwencji nie podpisala bodajze Birma, KRLD i inne panstwa 3go swiata wiec PRowo niefajnie i pomysl upadl.
Tak, potwierdzam.
Ale gwoli sprawiedliwości można dodać, że nie tylko Szwajcaria miała takie prawo.
W świetle artykułu Joanny, nie możemy wykluczyć że jeżeli pojawiło się nieślubne dziecko, którego ojcem był polski żołnierz, to w wieku w którym byłoby zdolne do pracy na roli mogło także trafić na farmy…. Niewykluczone, że „nasze dzieci” były wśród tych małych istot wykorzystywanych na farmach, skoro aż do 1960 roku obowiązywały kontrowersyjne przepisy.
Lata 1940-1945 + 10 i więcej lat życie dziecka, to daje okreś sprzed 1960 roku…
Hahaha! Jaka teoria! Chociaż możliwe, że przynajmniej w niewielkim stopniu prawdopodobna… 😉
Ba, ja powiem więcej: szkoda że naszych dywizji nie było w Szwajcarii z dziesięć, może mielibyśmy dziś w Szwajcarii piąty język urzędowy – polski 😉
W artykule Joanny bardzo porusza ten fragment opisujący mechanizm licytacji: wygrywał ten kto zaproponował najniższą stawkę żywieniową dla dziecka…
Wszak za wyżywienie małego niewolnika płaciła gmina.
Mnie osobiście najbardziej uderza napiętnowanie tych małych niewolników w ich dorosłym życiu…
Mnie tez ale rozumiem ten sposob myslenia. Mam w swojej historii pacjentow szwajcarskich co nienawidza innych szwajcarow, tych biedniejszych. Panie Doktorze, nienawidze tych biednych szwajcarow, ja bym ich wyrzucal bo mi psuja estetyke, ja mam 50 milionow CHF Vermögen…
Joanno nie zapominaj ze w CH mamy nastepujace stopniowanie : gut, besser, schweizerisch.
Twoj artykul z dziecmi o ktory tez kiedys Ciebie prosilem (dziekuje) to taka korekta blekitnego nieba. Moja szwajcarska zona lubi Polske i dziwi sie ze wiekszosc ma ze Szwajcarow do PL dystans jak do Rwandy. Oni wypieraja nieznane, buduja sobie mity o PL jacy to jestesmy…
Np. Moj szef swego czasu calkiem powaznie zapytal czy w PL mamy prad czy agregaty pradotworcze. Jak mu pokazalem filmiki youtube to powiedzial ze to propaganda i photoshop
https://www.youtube.com/watch?v=qTWOhggtCQQ
Z 10 lat temu ogladalam fim fabularny w niemieckiej tv pokazujacy los takich dzieci.
Nie znam niemieckiego. Zainteresowala mnie scena gdzie smutni dorośli zegnali sie ze swoimi dziećmi, ktore zabieral ksiądz. Ludzie ci mieszkali w górach i wygladali na biedakow. Spora grupa dzieci schodzila zima przez las gdy zeszla lawina. Po dotarciu do miasta rzeczywiscie odbyl sie „targ niewolnikow” tylko, ze pieniadze bral ksiądz. Byla tam scena jak lubiezny facet chcial wziasc nastolatke ale ksiadz sie nie zgodzil. Maly chlopiec trafil do bogatego gospodarza gdzie pracowali inni niewolnicy ale dorośli. Jeden z mezczyzn chcial uciec i rozpoczelo sie sciganie zbiega noca z latarniami. Chlopiec dostal za zadanie czyszczenie konia na czas, gospodarz postawil zegar. Oczywiscie nie dal rady dlatego nie dostal jesc. Kiedys na targu spotkal ten chlopiec siostre, ktora robila zakupy dla swych wlascicieli. Dziewczynka byla ladnie ubrana w przeciwienstwie do brata i nie chciala z nim rozmawiac, byla jakby w biegu.
Nie pamietam co sie stalo z tym chlopcem.
Ksiądz przyniosl pieniadze rodzicom, ktorzy juz później rzucili te pare monet na stol i chyba plakali.
Film konczyl sie napisem podajacym ogromna liczbe dzieci oddanych w niewolę.
Moze uda sie wam , znajacym jezyk niemiecki odnalezc ten film?
Czy to mógł być film „Der Verdingbub”? To był nasłynniejszy o tej tematyce, chyba z 2011 roku, czyli nie taki stary… Nie oglądałam, czytałam tylko recenzje. Ponoć naprawdę mocny.
Ten film to „Schwabenkinder” produkcji niemiecko-austriackiej z roku 2003. Pokazuje historie dzieci z Tyrolu, ktore byly wysylane do pracy w Szwabii. Akcja dzieje sie na przelomie XIX i XX wieku. Polecam, bardzo interesujacy film.
Dzięki, Mariola! Wiedziałam, że w końcu znajdzie się ktoś, kto oglądał! 😀
Słonko świeci, ptaszki śpiewają, a Joanna … wyciąga taki temat. Po prostu nic tylko nad ludzkim żywotem płakać 😛
A tak na serio: słyszałam wypowiedzi kilku takich dorosłych już „niewolników”. Wstrząsające. Ale najbardziej nie do przejścia jest dla mnie fakt, że to trwało do lat 80. Tego nie jestem w stanie zrozumieć. Szwajcaria już żyła w dobrobycie, ludzka świadomość była na dość wysokim poziomie, a jednak działy się takie rzeczy. Czy to może charakterystyka ludzkości, że ogólnie zamiata pod dywan to co jest niewygodne.
Droga arto, jak poczytasz co obecnie w krajach typu Brazylia czy innych robia szwajcarskie firmy typu Nestle czy np. kto i dlaczego wspiera bojowki w DRK i dlaczego to nikomu nie przeszkadza…i tyle gadania o etyce, prawach czlowieka a koltan do produkcji miedzy innymi iphonow skads trzeba wziac i calkiem milo bedzie jak sie przy tym troszke CHF zarobi. A ze to krwia ocieka – a kogo to obchodzi.
Medyku, bojówki DRK? Możesz trochę rozwinąć – nic nie słyszałam i nie znam nawet hasła.
A co do obłudy – w zasadzie to my wszyscy tacy jesteśmy – wystarczy pomysleć o wojnach/dyktaturach tuż za naszymi drzwiami.
A propos’, Joanno – jak już jesteśmy przy obłudzie – rzucam pomysł na temat- Szwajcaria jako producent i eksporter broni. Co prawda ostatnio słyszałam w szwajcarskim dzienniku, że niby rząd szwajcarski wymaga jakiś certyfikatów, że broń nie będzie używana w konflikatch czy coś takiego (nie pamiętam dokładnie jak zostało to ujęte), ale nie wiedzieć czemu jestem pewna, że w Afryce znajdziemy pełno pistoletów made in CH.
Szwajcarskie korporacje w tym CS i UBC w porozumieniu z z jedna ze spolek firmy Bayer zajmuja sie od wielu lat organizowaniem zaplecza biznesowego dla importu rud metali rzadkich. W DRK wobec anarchii aktywne sa partyzanckie milicje, ktore zmuszaja do pracy w kopalniach
http://www.forbes.pl/koltan-i-inni-surowcowa-klatwa-afryki,artykuly,195141,1,1.html
CS i UBS robai tylko obote konsultantow i oczywiscie potepiaja i odcinaja sie od wszystkich nieetycznych dzialan. Nic nie wiedza, nic nie slysza a wiec temat nie istnieje i jest zwyklym pomowieniem i kalumnia.
Dzięki Medicusie 🙂 W czasie wolnym od dzieci przeczytam na pewno!
Tak. Podejrzewam, że za kilkanaście lat wybuchnie afera odnośnie tego co się dzieje w „naszych” czasach, co się również dzieje za zamkniętymi drzwiami. Taka ludzka natura…
Joanno – proponuje artykul … jak Cie okrada lekarz. Bo takich walkow jakie w CH odchodza to ze swieca szukac gdzie indziej. Parafrazujac powiedzenie – jak sobie pomysle jaki ze mnie inzynier to az sie boje isc do lekarza – mam nadzieje ze w innych branzach jest inaczej
Łatwo powiedzieć – napisz. Osobiście nie miałam żadnych doświadczeń z okradaniem przez lekarzy, więc żeby napisać taki artykuł musiałabym zebrać doświadczenia czytelników – i te dobre, i te złe, żeby nie było i potem je pięknie zredagować, zedytować i napisać piękny artykuł. To zabiera mnóstwo czasu i energii – znam to z doświadczenia, bo pisałam już takie artykuły – o porodach, o przenosinach dzieci do szwajcarskiej szkoły itp.
Ale wpisuję na długaśną listę „do zrobienia”, żeby nie było…
Ja myślę, że pacjent nie jest w stanie stwierdzić, że go robią w konia. musiałby chyba mieć jaką wiedzę medyczną? Ale to co pisze Medyk, ma sens – artykuł mógłby stanowić ostrzeżenie jakiego rodzaju lekarzy unikać.
Nie trzeba miec wiedzy medycznej. Wystarczy uwazac.
Po pierwsze sa rozne metody oszustw od lagodnych po perfidne,
Lagodne to np. zawyzanie czasu konsultacji. Idziesz po recepte a za 3 miesiace masz Rachunek na 30 minut konsultacji.
Druga z metod to deal z zaprzyjaznionymi specjalistami – koledzy sluchajcie ja wam bede podsylal ale…cashback flow. Czyli jesli bola Ciebie plecy to wysylam na MRI , dostajesz rachuneczek na 1100CHF a ja pod stolem niczym w Afryce mam prowizje od zaprzyjaznionego radiologa 300CHF i jest to Steuerfrei.
Podobnie – boli Pana brzuch -to na gastroskopie zapraszamy. Szybka diagnostyka i szybkie pieniazki.
W Szwajcarii nikt nawet nie pomysli o tym jak tutaj mozna krasc. Joanno swoja droga jak czytam artykul to widze ze Trump wychodzi z szafy…
Swoja droga uwazam ze dodatkowe pieniadze za skierowanie do specjalisty to kuriozum, powinno byc w ramach konsultacji.
ahahahah Trump wychodzi z szafy 😀
Ja oglądałam dość wstrząsający szwajcarski film „Der Verdingbub” z 2011 (polecam wszystkim) ale to nie jest ten sam który opisuje Jagoda.
Joanno, zaskoczył mnie ten artykuł. Nie miałam w ogóle wiedzy, że coś takiego się działo. Przerażające. Dobrze, że przyznawane są odszkodowania. Wiadomo, że pieniądze nie wynagrodzą bólu, cierpienia i upokorzenia, ale przynajmniej dobre i to. Mnie zaciekawiło kilka spraw, a których nie poruszyłaś. Czy te odszkodowania to tak z „automatu” przyznawane? Czy to taka sama kwota dla wszystkich? Czy też uzależniona od tego jak długo trwał okres niewolniczej pracy, rodzaju warunków w jakich ta praca się odbywała i rodzaju i wielkości poniesionych krzywd zarówno fizycznych jak i psychicznych? Jeśli te kwoty były różne, to czy ofiara musiała to udowodnić, a jeśli tak, czy to był proces skomplikowany? No i oczywiście, czy oprawcy ponosili odpowiedzialność karną?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania, ponieważ jest to bardzo świeża sprawa. Parlament bardzo niedawno zatwierdził odszkodowania i szczegóły co do ich wypłaty nie zostały jeszcze podane do wiadomości publicznej.
Nie słyszałam o żadnym przypadku podciągnięcia sprawców do odpowiedzialności karnej „z urzędu”. Być może ofiary mogą im wytoczyć proces cywilny – o takim postępowaniu również nie znalazłam żadnej informacji.
No, ale jak tu ukarac sprawcow, skoro wszystko dzialo sie w majestacie prawa?
No ale nie katowali tych dzieci w majestacie prawa… To raczej nieudolne prawo w postaci lokalnych sołtysów i proboszczów „przymykało oko” na te ekscesy.
Zgadza się, nie ma czegoś takiego jak katowanie w majestacie prawa. Jedynie może być problem, bo te czyny mogły się przedawnić.
Straszne. I niestety podobne rzeczy działy się w wielu krajach – siostry Magdalenki w Irlandii, na przykład – czy „dzieci Ceausescu”…
Nic nowego pod słońcem, Australijczycy mają coś takiego na sumieniu, Anglicy… Nie porównywałabym tego nawet do Gułagu, w wielu społeczeństwach było to na porządku dziennym. To nasze pokolenie jest takie wrażliwe, wcześniejsze były bardziej prymitywne „niech bękart nie będzie darmozjadem”.
Poza tym – mówię to na podstawie opowieści mojej babci, wiele sierot po pierwszej wojnie światowej i po epidemii hiszpanki trafiało z miast na wieś do pracy na roli. W mojej rodzinie był taki przypadek, skończyło się tym, że dzieci odesłano, nie nadawały się…
Wcześniej, za cara, też brano dzieci z sierocińców, żeby je wychowywać do pomocy w polu.
Ja jestem potomkinią takiej osoby, próbowałam drążyć temat… znalazłam dwa tropy- nieślubne dziecko panny służącej, a drugi trop to śmierć rodziców mojego przodka podczas epidemii cholery w 1867 r. Chyba już nie ustalę, która wersja jest prawdziwa. Jedno jest pewne, chłopiec na wsi znalazł swój dom, później założył rodzinę, miał niewielkie gospodarstwo.