Ale się uśmiałam! Każda opisana wpadka była bezkonkurencyjna i najlepsza… eeee, znaczy się, najgorsza! Wybór 3 najciekawszych komentarzy spośród 48 nadesłanych był bardzo trudny. Miałam ochotę zamknąć oczy, wyciągnąć palec i dziobać monitor. W kogo bym trafiła, ten by wygrał. Niestety, zasady to zasady! Uważnie więc przeczytałam wszystkie odpowiedzi śmiejąc się non-stop i wybrałam 3 najciekawsze.
Przeczytajcie wpadki naszych zwycięzców:
Kahu
Z tej historii się śmieję do dziś:
Dawno temu, w Wiedniu cesarsko-królewskim…. wróć. Nie tak dawno, bo w 1996 robiłam rekonesans w stolicy Austrii, do której się wkrótce też przeprowadziłam. Wyjechałam nie znając niemieckiego, ze szkolnym angielskim, co wydawało mi się wystarczające. Historia wydarzyła się podczas pierwszego samodzielnego powrotu komunikacją miejską ze spotkania w 2. dzielnicy. Prosta sprawa, wiedziałam, że transport w Wiedniu rozwiązany jest idealnie z myślą o pasażerach. Dojechać można zewsząd i wszędzie, wszedzie też znaleźć można czytelne informacje. Uzbrojona w tę wiedzę wyruszyłam bez planu miasta (bo po co), bez smartfonu (gdyż jeszcze nie wynaleziono) do tymczasowego domu. Pech chciał, że na spotkanie przyjechałam z kimś na ślepo, a uparłam się wracać sama nie znając terenu, więc zupełnie nie wiedziałam gdzie jest następny przystanek… Mając jednak zaufanie do systemu wyruszyłam w jakimkolwiek słusznym kierunku i… jest! Tabliczka z niebieską strzałką z napisem „Einbahn”. Poczułam się pewnie, wiedząc, że metro to „U-bahn”, a kolej to po prostu „Bahn”, czyli jestem na dobrej drodze do jakiegoś środka lokomocji. Ufnie poszłam w kierunku wskazanym strzałką napotykając kolejną. I tak błąkałam się po wiedeńskich rubieżach od strzałki do strzałki dochodząc w końcu do przystanku autobusowego. Zadowolona z siebie dojechałam do domu i opowiedziałam z dumą jak to świetnie i bez pomocy tuziemców poruszam się po mieście. Trochę mi mina zrzedła, gdy pomiędzy łapaniem powietrza ze śmiechu wytłumaczono mi, że „Einbahn” to po niemiecku ulica jednokierunkowa. Cóż, co najważniejsze do domu trafiłam, a niemiecki… To już inna historia.
Wyobrażam sobie całą dumną z siebie Kasię, która właśnie się dowiedziała, że jej metoda szukania metra, mimo że skuteczna była całkowicie błędna! Książka, na pocieszenie!
Emilia Stankiewicz
Londyn. Mój lokalny rzeźnik. Przychodzi moja kolej na
złożenie zamówienia. Widzę, że mają świeżutką, szkocką mieloną wołowinę.
– Hi, half kilo of Scottish „mice”, please.
– What?!
– Scottish „mice”, please.
– John, do we have half kilo of Scottish mice in the back? Preferably dead. Our
Polish client wants half kilo of it!!!
– Yyyyy…minced…
– Minced mice?! Nope. We have only whole. If any…
Do dzisiaj jestem tą Polką, która kupuje mielone, szkockie myszy.
Nie wiem sama, dlaczego tak się śmiałam z tych myszy. Może dlatego, że kiedyś poprosiłam o „ątrykotka”, zamiast o „ątrykot”. Bo ja na tę część mięsa tak właśnie mówię, ale w zaciszu domowym. I mój rzeźnik też się okazał niezłym śmieszkiem i zaczął biec za kotem sąsiadki z maczetą… Emilka, książka idzie do Ciebie!
Decu
Poszedłem do Biergarten w bawarskiej wsi i chcąc wypaść
neutralnie zamawiając piwo rzuciłem płynnie „eine Halbe Bitte”, co znaczy pół
litra piwa proszę. A jednak zostałem zdemaskowany.
-Barman powiedział: „Ty chyba nie nasz”
-Ja: „A dlaczego”
-Barman: „U nas się nie mówi Bitte”
Koszmarny suchar, Decu, koszmarny. Nie wiem zupełnie, dlaczego mnie to tak bardzo śmieszy. Masz książkę, a co!
Gratulacje Kahu, Emilia i Decu! „Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami. Bilet w jedną stronę” niedługo znajdzie się na Waszej półce.
A co napisali inni?
Kasia Schiller
Mam mase takich historii, ale opowiem jedna z pierwszych. Pracowalam wtedy w szkole jezykowej i czesto spotykalam sie z kolezanka nauczycielka, ktorej ojciec byl bardzo wymagajacym czlowiekem i bardzo powaznym, zawsze sprawdzajacym gdzie mozna wytknac blad. (taka mial tez prace). I kiedys rozmawialismy o kuchni francuskiej. To byly moje poczatki gotowania. Po francusku „la poêle” to patelnia i chcialam powiedziec, ze czesto cos smaze na patelni. Akurat wszedl do przedpokoju jej Tata, a ja z radoscia powiedzialam „J’adore cuisiner à poêle” zamiast „J’adore cuisiner à la poêle”. Wyszlo z tego fonetycznie jakbym powiedziala „J’adore cuisiner à poil” czyli ze uwielbiam gotowac nago. Nawet powazny ojciec nie wytrzymal i prawie upadl na podloge ze smiechu 😉
Michał Pitrus
gdy uczęszczałem w młodości przez jakiś czas do szkoły w Niemczech, przy okazji gry w piłkę ze znajomymi opowiadaliśmy sobie różne historie związane z naszą grą w piłkę, ja chcąc powiedzieć, że strzeliłem jakiegoś tam gola powiedziałem: ich habe bla bla bla geschissen, odruchowo myśląc, że „strzelać” odmienia się w ten sposób w czasie Perfekt. Zorientowałem się dopiero po rekacji wszystkich niemieckojęzycznych kolegów, którzy swoim 5 minutowym śmiechem wyjaśnili mi co tak naprawdę zrobiłem z tym golem 🙂
Iwona Fremel
Mieszkałam parę lat we Włoszech w rejonie Friuli Wenecja.
Zaraz na początku pobytu dzwoni ktoś do drzwi, otwieram i chłopak mówi mi,że
zbiera pieniądze per i bambini cechi…co znaczy na czeskie dzieci…zdziwiłam się i pytam dlaczego
akurat na Czeskie?…ja jestem Polką a jesteśmy we Włoszech..
Facet parsknął śmiechem i wytłumaczył mi ,że po włosku ceco znaczy Czech a
cieco ślepy….to już nie było śmieszne,ale sama sytuacja zabawna, oczywiście
przekazałam drobny datek i zapamiętałam to na zawsze😊
Evvelina Vvlaźlak
Kilka lat temu miałam okazję pracować jako niania w
Stanach. Z angielskim było marnie, ale rodzina była polsko-amerykańska,
jedyny Amerykanin praktycznie cały czas był w pracy, wiec w domu królował język
polski (także ze względu na dzieci i ich „chłonne” uszy). Mieszkając
w domu, który jednocześnie był moim miejscem pracy, moi „szefowie”
stwierdzili, żebym korzystała z okazji i gdzieś sama, bez nich i dzieci,
wyskoczyła na wakacje. Poleciałam do znajomych z Polski do Myrtle Beach. Po
powrocie, w domu zastałam bliską przyjaciółkę pani domu. Ta podeszła do mnie i
z uśmiechem na zębach zapytała, gdzie byłam na wakacjach, w najbardziej
przyjacielski sposób jaki jest możliwy. A ja spanikowana (świadomością swej
marnej wtedy znajomości angielskiego i tygodniem spędzonym w 100% polskim
gronie) odpowiedziałam „Myrtle… (pauza), bitch”, bo przecież dla
żółtodzioba „beach” a „bitch” nie robi różnicy. Mina Kiley
bezcenna. Ja dopiero po chwili zorientowałam się jaką gafę strzeliłam …
Całe szczęście wszyscy wybuchnęli śmiechem… oprócz mnie 😉
Teraz czekam na swoją wpadkę z jęz. francuskim. Za 2 miesiące w
Szwajcarii 😂
Karolina Stolarska
U mnie była wpadka językowa połączona ze stereotypem o Polakach 😀 5 lat temu wzięłam na uczelni dziekankę i przeprowadziłam się początkowo na pół roku do Szwajcarii, przypadkiem znalazłam stronę meetup.com i spotkanie językowe rosyjsko-niemieckie. Stwierdziłam, że to super pomysł, żeby poznać ludzi i osłuchać się z niemieckim, który wtedy znałam na słabym poziomie A1. A że jeszcze znam biegle rosyjski, to w ogóle ideał. Spotkanie było w Cafe Schober w Zurychu. Siedzimy grupą 15 osób około, no i przyszło do zamawiania. Ja sobie już znalazłam od razu w karcie czekoladę z wisienkami i bitą śmietaną. Myślę, pycha, trzeba zamówić (i z tęsknota pomyślałam o czekoladzie z wiśniami i bita śmietana z mojej ulubionej gdańskiej kawiarni Pikawa). Kelner pyta, ja zamawiam, on pyta znów, czy jestem pewna, że chcę „eine Tasse heisse Schokolade mit Schlagrahm und Kirsch”, ja odpowiadam, oczywiście! Ich mag Kirsch sehr 😁 Chłop – kelner patrzy na mnie jeszcze raz, uśmiecha się i przyjmuje zamówienie. Przynosi, ja popijam, myślę – kurde gdzie te wiśnie, idzie drugi łyk pod bita śmietaną i już wtedy rozumiem, że jednak Kirsch (wódka) to nie Kirschen (wisienki, czereśnie) 😁😁😁 Od tego czasu wszyscy znajomi to wspominają, mówiąc, że Polak to nawet bez znajomości języka wszędzie wódkę wyczuje, nawet w kawiarni w czekoladzie 😁😁😁 a kelner pewnie też pomyślał, „przyjdą Ci ruscy i tylko szukają sposobu, żeby wódki się napić” 😁😁😁
Druga moja ulubiona historia językowa to moja siostrzenica i jej tekst, kiedy miała półtorej roku i mówiąc o sobie, często używała jeszcze 2 os. l.poj.: „mama ma kijaż, ty też chcesz mieć kijaż” 😀
Maciek Stanasiuk
1. Miejsce akcji: Osaka, Japonia. Osiemnastoletni Maciek był bardzo podekscytowany i wycieczką i faktem, że mógł porozmawiać po japońsku, którego wtedy uczył się pewnie z niecały rok. Kiedy więc Japonka – znajoma przewodnika grupy, która właśnie ich wiozła swoim autem do swojego zabytkowego domu zapytała się Maćka jak mu się mówi po japońsku odpowiedział standardowo, że „nie, nie, tylko trochę” i w ogóle. Dopiero chwilę później zrozumiał, że pytanie brzmiało „jak mu się podoba w Japonii”…
2. Miejsce akcji: Zamek Habsburg, Szwajcaria. Niedługo po naszej przeprowadzce przyjechała do nas moja rodzina. Kuzyn, zapalony historyk i fan Habsburgów, zorganizował nam wszystkim kolację na zamku. W związku z tym, że kelner nie mówił za bardzo po angielsku to zamówienia wszystkich przekazałem mu po niemiecku. Pochwałom moich zdolności językowych nie było końca. Do momentu, kiedy zamiast zamówionych zup przyszły sałatki…
Łukasz Kelar
Mała wpadka kulturowa…
Bardzo uroczysty i oficjalny obiad w Chinach (Szanghaj), z naszymi partnerami
biznesowymi oraz lokalnymi władzami. Kilkanaście osób wokół stołu, i pytanie do
nas (gości) „co będziemy pić”. Wiedząc już, że chińska wódka jest
gorsza niż denaturat, a piwo cienkie jak siki, poprosiliśmy o wino – to też nam
pasowało do uroczystego charakteru spotkania. No więc każdy dostał kieliszek
(na szczęście mały w porównaniu z typowymi kieliszkami do czerwonego wina), i
każdy gość miał swojego kelnera, który stał z tyłu i uzupełniał kieliszek (do
pełna!!!). Pierwszy toast – wstał gospodarz, pogadał, i wypił ten kieliszek do
dna. No to zdziwieni, też wypiliśmy do dna. Natychmiast kelnerzy znów nalali do
pełna. Kolejny toast – i oczywiście znów do dna. Ponieważ było nas kilkunastu,
i każdy musiał przemówić – chyba nie muszę pisać jak to dalej wyglądało… Po
koleji tubylcy wpadali do swoich talerzy, ewentualnie pod stół… Z bełkotem
przy 10tym toaście już tłumacz nie był w sobie poradzić. Po 15tym (i ok 3h przy
stole) obiad się zakończył. Pożegnania nie było – bo tylko 3 Polaków bez
problemu wstało i równym krokiem o własnych siłach opuściło restaurację 😂😂😂
Od tej pory, już dużo bardziej stanowczo odmawialiśmy jakiegokolwiek alkoholu z
chińczykami…
Ewelina Surowiecka
Byłam z koleżanką w pracy. Zadzwoniła anglojęzyczna klientka z prośbą o podanie jej adresu mail do działu SPA.
Telefon odebrała koleżanka. Słyszę jak literuje adres i w pewnym momencie zasłania ręką telefon i pyta się mnie jak jest po angielsku „małpa”. Nie wiem dlaczego pomyślałam, że słowo „monkey” zamiast znak „at” / i tak poszło w świat …
Annetta Płatek
Miejsce: Heilbronn, Niemcy. Odbywałam tam staż naukowy w laboratorium, a działo się to 5lat temu. Nie wiedziałam jak powiedzieć dygestorium, więc nadałam anglojęzyczny akcent mówiąc „dajdżestorium” do mojej przełożonej (czasami się to udaje). Długo trwało wyjaśnianie, że nie jestem chora, ani nie mam problemów z układem pokarmowym 🙈 już teraz wiem: fume hood i nigdy tej wpadki po raz kolejny nie popełnię!
Angelika Charkiewicz
Szukając słynnego byka na Wall Street w NYC i będąc już bardzo zmęczoną po całodniowej wycieczce chciałam jak najszybciej dojsc na miejsce. Zapomniałam oczywiście jak jest po angielsku Byk, więc zapytałam ochroniarza: where is a husband of cow? Na co ochroniarz spojrzał na mnie jak na dziwadło i buchnął gromkim śmiechem wskazując drogę… 🐂😄
Wasz korespondent ze Szwajcarii
„Tu es bonne” do miłej koleżanki, która miała dobre serce w jakiejś tam sprawie. W pysk nie dostałem, bo to własciwie znajoma, no ale trochę niezręcznie ^^
Karolina Godlewska
Gratulacje, a co do wpadki, jak nie ogarnialam jak jest kot (sza) i goraco (szo) po francusku to zamowilam w sklepie czekolady Villars we Fribourgu: ‚Chocolat chat s’il vous plaît’ zamiast ‚Chocolat chaud, s’il vous plaît’. Pozniej tez sie dowiedzialam ze chat to nie tylko kot 😁😜 W sumie smiesznie wyszlo i Pani zza lady juz mnie zawsze kojarzyla 🙂
Małgorzata Żytyniec
Na studiach miał wykłady pewien profesor Höffner. Któregoś razu znajomy Włoch potrzebował otworzyć butelkę i dostał do ręki „Öffner” „to jest profesor?” zapytał otwierając wino.
Wpadek było mnóstwo. Jedne z najsmieszniejszych miały miejsce zaraz po przeprowadzce do Zurychu, podczas zamawiania narożnika w sklepie meblowym. Obsługa miała być anglojęzyczna, ale doradcą okazal sie włoskojęzyczny Rocco. Kompromisowo ustalislimy, że porozmawiamy po niemiecku😎 Przy zamówieniu pomyliłam sie dwa razy. Raz pomylilam słowa zwiazane z nóżkami /stópkami narożnika. A drugi raz bardziej spektakularnie chciałam zapytać o poduszki tzn. ‚Kissen’ a powiedzialam „(…)und kuscheln? co oznacza ‚a przytulanie?’ 😅
Anna Miller
Historia miała miejsce już tutaj w Szwajacrii. Mam czasmai
jeszcze problem z kilkoma słówkami które brzmią podobnie.
Raz w pracy koleżankę bardzo bolał brzuch więc zwolniła się u przełożonej
do domu. Ja pracowalam dalej. W pewnym momencie przyszedł szef i pyta gdzie
jest Daniela? A ja na to :Sie hatte Baumschmerzen und Sie nach Hause gegangen.
I wyszło że zamiast powiedzieć że bolal ja brzuch powiedziałam że bolało ją
drzewo 😂😂😂
Joanna Sosnowka
Na początku pobytu we Francji miałam wpadkę w cukierni za ladą zobaczyłam potężne bezy.Dość głośno i entuzjastcznie powiedziałam do koleżanki:,,zobacz jakie potężne bezy?’’Ludzie którzy byli w cukierni dość dziwnie się na mnie spojrzeli a przyjaciółka szepczac mi do ucha powiedziała ze beze(po fr znaczy uprawiać miłość ).Dziś wiem że bezy to po francusku meringues😂
Zosia Knapik
Bukiety, kwiaty, folia dekoracyjna, opakowania, ….,
Praca przy robieniu bukietów na Zielonej Wyspie …
Sytuacja trwała tak kilka pierwszych dni pewnie… Zupełnie nie mogłam pojąć
dlaczego na tak ładne! folijki, w które to zawijamy tak śliczne kwiaty moja
managerka tak (brzydko) nazywa. W końcu zdobyłam się na odwagę i bardzo po
cichu do ucha prawie pytam się Jej …”dlaczego wy na (to) ciągle mówicie
shit????” Oczywiście mnie nie rozumiała. Za sekundę zaczęła się śmiać O
noo! it is not a shit it is a SHEET. I wszystko jasne ;ppp
Gosia ZB
Wpadka jezykowa ktorej bylam swiadkiem : w pieknym Gruyère w 2000r. poszlam na msze niedzielna, ktora odprawial na zastepstwie wakacyjnym moj znajmoy polski ksiadz z Watykanu. Poliglota, swietnie mowiacy po wlosku, angielsku… i po francusku jak mowil kazanie, z glowy nie z kartki, tak sie przylozyl zeby swietnie wymawiac i akcentowac ze z „beaucoup” de fidèles (duzo wiernych) wyszlo mu „beau cul” (ladna dupa)… Spytasz czy nastapila konsternacja ? grobowa cisza ? Parafianie byli rozbawieni. Do dzis wielu to wspomina z humorem. Osobiscie udalo mi sie uniknac takich wpadek jezykowych, moze dlatego ze lepiej uczyc sie na cudzych bledach by uniknac walsnych, a troche moze tez dlatego ze studiowalam francuski w Pl i w CH… Chcialam sie podzielic jeszcze jedna smieszna wpadka kolegi Polaka, ktory uczyl w tutejszym gimnazjum : sprawdzal liste obecnosci i jedna uczennica podnosi reke i mowi jestem obecna a nie wyczytal mnie pan: a kolega nauczyciel : przeparaszajac musialem cie „przeskoczyc” w tlumaczeniu wyszlo mu wulgarne „j’aurais dû te sauter” (musialem Cie „przeleciec”… Zapamietalam to sobie jak amen w pacierzu z racji ze tez jestem nauczycielka i pracuje w tym samym co on niegdys grujerskim gimnzjum 😀
Och ja mam takich wpadek językowych pełne kieszenie. Zdaje mi się, że cokolwiek by nie powiedzieć po francusku to można to zrozumieć opatrznie- tyle tych subtelności. Pierwszym szokiem kulturowym były te powszechne „bisous” – pocałunki. Dopiero kogoś poznaję, a on już się rzuca na ciebie z ustami. Jeden, dwa czasem trzy…Należy podkreślić, że to takie pocałunki w powietrzu i z soczystym zmoknięciem jako podkładem dźwiękowym. Więc na spotkaniu wieczornym, firmowym zorganizowanym w modnym Genewski barze wpadam spóźniona i trzeba wszystkim powiedzieć „Salut” oraz pocałować te dwa, a nawet o zgrozo trzy razy. I szefa też. I tych co się dopiero poznało i już się nie pamięta imienia też! Chcąc zabawić wszystkich ciekawostką kulturową mówię więc zebranym przy stoliku kolegom: „En Pologne avec le personne que on connais pas on baise seulement un fois”. Konsternacja zebranych przekonała mnie, że baiser to nie czasownik od bisous, a jak mi potem wyjaśniono oznacza po prostu „pieprzyć”. Takie mamy obyczaje w Polsce jak kogoś nie znamy to idziemy z nim do łóżka tylko raz.
Agnieszka H.
W mojej pierwszej pracy biurowej jako sekretarka w
kancelarii adwokackiej miałam pisać z dyktafonem. Najśmieszniejsza wpadka miała
miejce kilka lat temu kiedy napisałam „en bonnet difforme” zamiast „en bonne et
due forme”
Czyli „w zdeformowanej czapce” zamiast „w należytej formie”
Zdanie miało brzemiec mniej więcej : „przesyłam ten akt prawny w należytej
formie”
Emilia
Nigdy nie zamawiajcie ‚Latte’ we wloskiej kawiarni z polskiego przyzwyczajenia bo zdziwiony kelner poda wam cieple mleko zamiast pysznej cafe latte 😑
Ela
Coś musi być na rzeczy z tymi czapkami 😉 aczkolwiek u mnie w drugą stronę. Pracuję jako opiekunka w domu spokojniej starości. Dość często zabieramy naszych podopiecznych na spacery, tej zimy (jestem w Szwajcarii od stycznia) zabrałam na jeden z pierwszych moich spacerów pewną starszą panią. Ponieważ było dość zimno pytam czy będzie zakładała czapkę (Mütze) niestety mój niemiecki poziom B2 miał wciąż luki i zamiast czapki zaoferowałam pani założenie na głowę komara (Mücke) a kiedy zapytała z zaskoczeniem o co mi chodzi poprawiłam na monetę (Münze) Wiedziałam, że jestem blisko tylko nie bardzo wiedziałam, która końcówka jest właściwa. Na szczęście pensjonariuszka ma poczucie humoru i jak wyjaśniłam, że chcę żeby założyła coś na głowę wyprowadziła mnie z błędu.
Lucyna Smutek
Jestem kawoszem, uwielbiam zapach kawy. Taka ciepła, aromatyczna -kawka z duuużą ilości pianki i odrobiną cynamonu mniam.. zawsze i o każdej porze ! Jednak nie we wszystkich krajach jest to zrozumiałe 😉 zwłaszcza we Włoszech czy nawet w Szwajcarii we włoskiej części kraju albo tam gdzie jest się obsługiwanym przez włocha… uwierzcie mi- ta mina i to pytanie zwrotne cappucino ? Tak? Bezcenne 🤣 a czasem szok wymalowuje się na buzi zdziwionego Włocha gdyź wg Włochów cappuccino tak, ale tylko rano do cornetto czyli na śniadanie a nie daj Boże po obiedzie, czyli tak jak ja piję. Tak, cappucino obowiązkowo po obiedzie i po kolacji dla mnie, poproszę ! ☕
Paulina
Wyjechałam na Erasmusa do Hiszpanii po zaledwie roku nauki hiszpanskiego.
Na miejscu okazalo się, że najbardziej brakuje mi.. białego sera, którym żywię
się prawie nałogowo. Szukalam wiec nieustannie czegos podobnego. Któregoś dnia
moja współlokatorka, Hiszpanka, kupiła cos, co bardzo przypominało mój
wymarzony obiekt poszukiwan. Spytałam o co mam poprosić w sklepie. Powiedziała,
że jest to ‚queso de cabra’ (dosl. ‚ser z kozy’). Od razu pobieglam do
najblizszego spozywczego i poprosilam o.. ‚queso de cabrón’.
Okazuje się, że w Hiszpanii nie sprzedają (wybaczcie wyrazenie) ‚sera z chuja’.
Robert
A teraz moja drobna pomylka jezykowa z przed 2 miesiecy:
Urząd Stanu Cywilnego w Zurychu, pierwsza wizyta w celu
załatwienia daty ślubu.
My po ‚niemiecku’: „Gruezi, przyszlismy w celu ustalenia szczegolow i daty
organizacji naszego Trennung”
Trennung – separacja, rozstanie
Trauung – ślub
kurtyna.. 😉
Lukasz
Moja wpadka językowa:
Starsza córka kończyła przedszkole a młodsza miała je w kolejnym roku zacząć
(ta sama grupa, ta sama pani). Przy ostatnim spotkaniu pani przedszkolanka
zaczęła się ze mną żegnać, chciałem miło powiedzieć, że się przecież nie
żegnamy bo od sierpnia pani będzie uczyć drugie dziecko ale zamiast powiedzieć
„Es ist kein Abschied” (to nie jest pożegnanie) wyszło mi „Es ist kein
Unterschied” (to nie ma różnicy) – biedna pani przedszkolanka nie wiedziała jak
zareagować 🙂
Basia
Będąc pewnego razu w Austrii, postanowiłyśmy z siostrą i koleżanka wybrać się na jakiś obiad. Gdy w końcu znalazłyśmy odpowiednie miejsce, zamówiłyśmy co trzeba i obiad przebiegał w dość wesołej atmosferze. W pewnym momencie kelner, który nas obsługiwał, podczas płacenia za rachunek zapytał, czy jesteśmy z Austrii czy z Niemiec. Na to ja, chcąc być tajemnicza, dumnie odpowiadam: „entweder aus Deutschland oder aus Österreich”, co oznacza „albo z Niemiec albo z Austrii”, zamiast „weder aus Deutschland noch aus Österreich”, czyli „ani z Niemiec, ani z Austrii”. No cóż, mina pana kelnera była dość… ciekawa😅
Gratuluję jubileuszu i życzę więcej takich! Pozdrawiam 😊
Karolina
W 2006 pojechałam do Hiszpanii na dłużej, na Erasmusa, więc trzeba było samej i po hiszpańsku robić zakupy. Któregoś razu poszłam do sklepu po jajka, zamiast jednak poprosić o te kurze (huevos), poprosiłam o jądra (cojones). Możecie sobie wyobrazić reakcję 😂
bozenia1
– Zadano mi pytanie : Ratte mal was essen wir heute?
– nie zrozumiałam, i powiedziałam : Bitte langsam und deutlich.
– powtórzono mi pytanie, a ja po głębokim namyśle odpowiedziałam
– Ich will keine Ratte essen.
– Nein, du verstehst mich nicht.
– i znów następne pytanie : Was essen wir immer am Sammstag ?
– gegrilltes Hähnchen, odpowiedziałam .
– Na gut, dann ratte mal was essen wir heute?( No dobrze, to zgadnij co jemy
dzisiaj)
– a ja znów, że szczura to ja nie będę jadła.
O rany Julek ! Znajomy mnie wyśmiał, machnął ręką i poszedł kupić kurczaka.
Dopiero w domu odkryłam różnicę pomiędzy: die Ratte und ratten
Dobrze, że to było jakie 15-16 lat temu. Wzięłam się za naukę niemieckiego i
teraz posiadam już certyfikat A1
Imienniczka 😉
Moja wpadka przydarzyła się w pracy. Przez kilka dni na moim
stanowisku nie działał terminal do płatności kartą, w związku z tym musiałam
pożyczać go z drugiej sali. Tamtego dnia był straszny tłum na obu salach,
miałam dużo klientów, w końcu niestety ktoś chciał zapłacić kartą. Szłam bardzo
szybko na drugą salę z ułożonym w głowie tekstem że potrzebuję pożyczyć
terminal. Na miejscu menager, zanim jeszcze zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
zapytał jak tam u mnie i czy nie mogłabym przyjść pomóc na tej sali. Z tego
stresu i zmęczenia odpowiedziałam „u mnie w porządku, ale cały czas coś robię”
– po polsku :D. Zorientowałam się dopiero po paru sekundach, widząc jego
zszokowaną minę… W kolorze soczystego buraka wytłumaczyłam co powiedziałam i po
co przyszłam. Dziś to jedno z najśmieszniejszych wspomnień, jednak wtedy
chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu.
Wszystkiego najlepszego z okazji jubileuszu bloga!
Wiktoria
Będąc na studiach żywilam się dość regularnie różnymi kebabami i jedzeniem z budki. Języki nigdy nie były moją mocną stroną a w dodatku jestem dość nieśmiała. Na szczęście studiowałam w Polsce w Krakowie. Ale historia językowa i tak mi się przydarzyła kiedy w mojej ulubionej budce z hot dogami zatrudniono cudzoziemca. Totalnie zaskoczona tą zmianą próbowałam sobie poradzić moim łamanym angielskim i wytłumaczyć że ja bez cebuli poproszę. Na moje nieszczęście on też nie mówił ani po angielsku dobrze ani po polsku nic a nic i dość długo ta nasza dyskusja trwała. W końcu dostałam hot doga bez parówki ale będąc strasznie już zmęczona i zestresowana ta sytuacją (ta nieśmiałość!) stwierdzilam tylko grzecznie że o to właśnie mi chodziło i odmaszerował dzielnie z hot dogiem pozostawiając nowego pracownika w osłupieniu…
Katarzyna Lachia
Ohayō, czyli Dzień dobry (używane od rana do godziny mniej
więcej 11).
Ogenki desu ka? – Jak się masz?
Omedetō – Gratulacje ( z okazji 7 urodzin 🙂
Moja historia związana jest z krajem Kwitnącej Wiśni , czyli Japonii. Było to
jakiś czas temu. Wiedza o japońskiej kulturze i zwyczajach dla większości
Europejczyków, jak również dla mnie ograniczała się wtedy do informacji w
stylu: „Japonia ciekawostki i dziwne zwyczaje”. Zobaczyłam kraj, który w sposób
szczególny łączy dwa światy: tradycyjny i nowoczesny, a to wszystko sprawia, że
gdybym miała wskazać najbardziej kontrastujący kraj na całym świecie, byłaby to
właśnie Japonia. To wszystko działo się na początku mojego pobytu, później już
było coraz lepiej 🙂 Po pierwsze kwestie językowe w Japonii
sprawiały mi spore problemy. Japończycy rzadko kiedy mówią po angielsku, choć
na szczęście kluczowe miejsca, takie jak stacje metra czy instytucje publiczne,
są najczęściej podpisane w dwóch alfabetach. Należy jednak zaznaczyć, że
alfabet łaciński zawsze jest znacznie mniejszy, a w przypadku komunikatów na
stacji kolejowej lubi pojawiać się tylko na chwilę by błyskawicznie zostać
zastąpionym przez krzaczki. Japończycy mają też problem z
angielskimi-międzynarodowymi słowami, które bardzo mocno zniekształcają.
Przykład Toilet? usłuszałam Toireto?
Chociaż Japończycy słyną z bezpruderyjności, to jednak publiczne okazywani
uczyć, pocałunki czy nawet trzymanie się za ręce jest uważane za niegrzeczne. Z
tym miałam duży problem, ponieważ my Polacy lubimy witać się pocałunkami.
Wchodząc do pomieszczenia, należy zdjąć buty lub ubrać kapcie. Podwyższenia
podłogi są po to, by wiedzieć kiedy to zrobić. Podwyższenie 15 cm oznacza, że
musisz zdjąć buty i nałożyć kapcie, podwyższenie 5 cm oznacza, że należy wejść
do pomieszczenia bez kapci. Polaku i bądź tu mądry?:)
Wpadki były kiedy miałam wejść do czyjegoś domu, a w Japonii nie wolno wchodzić
w butach do domu oraz na bambusową matę tatami, katastrofa.
Ciekawostką i zwyczajem Japonii jest to, że siorbanie i chlipanie podczas
jedzenia jest wyrazem szacunku do kucharza. Z tym miałam ogromne problemy,
poniewa zawsze mamusia mi powtarzała: ” nie chlip , nie siorb” 😉
Kolejna ciekawostka: Nie wolno wręczać, ani odbierać prezentu jedną ręką
(zawsze rób to obiema). Jak sądzisz, czy udało mi się to opanować?:)
To tyle…ale sądzę,że dla nas Polaków to zupełnie inny świat i kultura, ale dla mnie niesamowita przygoda:)
Ja mata – Do zobaczenia, Na razie, Cześć 🙂
Ania
Do dzis sie czerwienie jak myślę o mojej wpadce językowej 😉
Podczas sesji egzaminacyjnej na uniwerku w Neuchâtel
rozmawialam z doradca (dodam, ze bAAAArdzo przystojnym) dla studentow i
kursusu… Chodzilo o egzaminy, poprawki itd… By byc pewna ile mam szans do
podejscia do egzaminu powiedzialam (pelna emocji i stresu) tak :
„J’ai trois tentations, n’est-ce pas? ” zamiast : „j’ai trois tentatives,
n’est-ce pas? „.
Tentation VS tentative = pokusa/kuszenie VS podejscie/proba
Twarz moja sie zrobila czerwona tak szybko jak tylko uslyszalam to co mowilam
….
Dorota
Kilkanaście lat temu, gdy tylko osiągnęłam pełnoletniość i dostałam dowód osobisty do ręki (ach ta dorosłość!), postanowiłam skorzystać z otwierających się przede mną możliwości, i pojechałam na wakacje do Londynu. Moim celem nie był jednak wypoczynek, tylko ambitnie: podszkolenie języka w warunkach pełnej immersji oraz zarobienie własnych pieniędzy. Z entuzjazmem zaczęłam więc pracę kelnerki w popularnej sieci pizzerii. Na początku wszystko szło gładko, większość klientów mówiła wyraźnie i zrozumiale, więc pracowało się sympatycznie. Aż nadszedł TEN dzień – było to chyba jakieś święto lub długi weekend, bo pizzeria była wręcz pod najazdem gości, którzy w dodatku nie byli tutejsi, przyjechali z różnych zakątków Zjednoczonego Królestwa jak i różnych innych krajów. Przy jednym z „moich” stolików usiadło małżeństwo z dwójką dzieci. Mieli oni dość silny akcent, ale byli Brytyjczykami, zgadywałam że przyjechali ze Szkocji lub Walii. Momentami musiałam mocno się wsłuchiwać, żeby zrozumieć co zamawiają, ale znając kartę dań i napojów na pamięć, nie był to dla mnie wielki problem – upewniałam się też, powtarzając ich zamówienie. Najgorsze miało dopiero nadejść…
Gdy zadowoleni goście skonsumowali już swój posiłek, tradycyjnie zapytałam czy może życzą sobie jeszcze czegoś na deser lub czy mogę jeszcze w jakiś sposób pomóc. I tu usłyszałam coś, co nieco wytrąciło mnie z typowego rytmu pracy. Otóż dorosły, poważny facet, głowa rodziny, lat około 35, mówi do mnie „I’d like to pee” (Chciałbym zrobić siku). Po trzech sekundach wewnętrznego paraliżu i totalnej dezorientacji, poprosiłam go, żeby powtórzył, będąc pewna, że źle go usłyszałam i mając nadzieję, że sparafrazuje swą wypowiedź i nastąpi pełne porozumienie. Ale nie, pan powtórzył dokładnie to samo, co przed chwilą powiedział. Wydało mi się to bardzo dziwne, że dorosły facet wyraża się jak kilkulatek, ale nie mnie oceniać. Kamuflując gonitwę myśli najsłodszym uśmiechem na jaki było mnie stać w tym momencie, grzecznie odparłam, że toalety znajdują się z tyłu restauracji, po prawej stronie. Mina faceta wyrażała to, co moja mina starała się ukryć – dezorientację. Powtórzył więc on to samo, po raz trzeci, coraz mocniej akcentując słowo „siku”. Ja, nadal nieco zmieszana, objaśniłam znów, gdzie można znaleźć toalety, posiłkując się gestem dłoni.
Z opresji wybawiła mnie koleżanka Brytyjka, która obsługiwała stolik obok, szepcząc mi do ucha „cash or card” (gotówką czy kartą). W owym momencie poczułam, jak moja twarz oblewa się tak jaskrawym rumieńcem, jak jeszcze nigdy w życiu… Otóż pan wcale nie chciał siku, a jedynie „pay” czyli zapłacić, co z powodu jego (dla mnie dosyć „ciężkiego”) akcentu, zrozumiałam jako „pee”… Na szczęście ten pan okazał się mieć poczucie humoru i wyrozumiałość dla młodej kelnerki z obcego kraju, i zostawił mi nawet napiwek, ale moje policzki do końca dnia zdobiły dwie czerwone plamy. Do dziś, gdy sobie tą sytuację przypominam, mam ochotę zapaść się pod ziemię…
Magda
Osoby uczace sie jezyka wloskiego w moim liceum mialy mozliwosc wziecia udzialu w wymianie z grupa uczniow z Wloch (Florencja). Moj owczesny kolega z grupy a obecny maz zostal zakwaterowany u sympatycznego Wlocha, Antonio i jego rodziny. Ktoregos dnia staral sie prowadzic konwersacje z mama kolegi i – chcac wyrazic uznanie dla ambicji naukowych Antonio – mial zamiar uzyc nowego slowka „secchione” (kujon). Niestety pomylil to slowo z innym, rowniez zaczynajacym sie na „s”: „segaiolo”, ktore oznacza ni mniej nie wiecej tylko „onanista”. Swojej pomylki do teraz nie jest w stanie wyjasnic, bo – jakby nie patrzec – slowa te nie sa do siebie bardzo podobne. Najlepsza jednak byla mama Antonio, ktora niespeszona zaczela wyjasniac mu roznice …
Weronika
Wszystkiego najlepszego, Blabliblu! Otóż moja historia rozegrała się mniej więcej tak. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego fondue w restauracji nieopodal Montreux. Jako, że w tym czasie uczęszczałam na kurs francuskiego, który miał mi pomóc wyjść z fazy używania niemego frencza, wprost podskakiwałam z chęci wykazania się moją polsko-zniekształconą wersją „rrrr” przed moimi znajomymi i siostrą. Przejęta swoją rolą postanowiłam wykazać się swoim popisowym pożegnaniem przy wyjściu z restauracji. Dlatego zamiast skupiać się na smaku mojego pierwszego fondue w życiu, ćwiczyłam w myślach francuskie powitania i pożegnania, tak aby wyszło perfekcyjnie. I oto nadeszła ta chwila, scena gotować, role przećwiczone, kurtyna podniesiona; czas na mój popisowy numer. Niestety oszołomiona sceneria pomyliłam pożegnanie z powitaniem i zamiast seksownego „Au revoir” wyszło mi bardzo nie na miejscu „Bonjour”. 20 zdziwionych głów odwróciło się w moją stronę, plus 3 które mi towarzyszyły. Ja czerwona ze wstydu, większość się śmieje, inni nadal mrugają oczami, czy aby na dodatek nie mają do czynienia z jakąś wariatką, a na dodatek kelner, który próbował zachować powagę. Morał z tego taki, że po pierwsze że tą akurat restaurację omijam szerokim łukiem, po drugie moim towarzyszom zapewniłam rozrywkę na najbliższe 5 lat, a po trzecie momentalnie zapamiętałam wszystkie pozdrowienia po francusku i zamiast kłopotliwego „Au revoir” używam teraz po prostu „Ciao”.:)
Maciek
Narzeczona, pracuje w szpitalu i zapomniala imienia pewnego lekarza. Opisala go w rozmowie jako tego z duza broda, tylko po angielsku „doctor with big beard”, tylko wymowa nie pykla i zostalow powiedziane „doctor with big bird” (doktor z duzym ptakiem).
Sam nie wiem co o tym myslec…
Magdalena
Moja wpadka językowa to pomylenie słów les pétoles(między innymi bobki-rodzaj kupki) z les pétales(płatki kwiatka). Próbowałam wmówić sąsiadce, że kwiatki na balkonie mają piękne bobki… Sąsiadka popatrzyła się na mnie wymownie, a ja za każdym razem jak chcę mówić o kwiatkach, to najpierw ułożę sobie wersję w głowie, zanim wypowiem ją na glos😁
maras
Znając kilka zwrotów grzecznościowych po niemiecku,ze stresu życzyłem Pani w sklepie na pożegnanie gute fahrt czym rozbawiłem ją do łez 😉
Monika
Kiedyś chciałam zapytać teściowej co słychać u jej chrześniaka „filleul” a zapytałam, co słychać u jej dupy „fion”…
Monika
Nie lubię wjeżdżać autem to garażu, więc za każdym razem kiedy mogę, proszę męża, by zrobił to za mnie. Raz powiedziałam mu: „Tu veux bien me la mettre?” (mając na myśli la voiture dans le garage) na co on: „Oui, je veux bien! ^^” Czyli zapytałam męża dosłownie „Czy chcesz mi go wsadzić?”… a on na to, że „Tak!” 🙂
Monika
A ponadto, może poza konkursem, bo nie będę tłumaczyć na polski:
1. Mąż odwoził mnie na lotnisko, leciałam w podróż służbową. Ponieważ jechaliśmy troche na ostatnią chwilę, martwił się, że nie zdąże zdać bagażu i przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. Wszystko poszło sprawnie, a ponieważ leciałam biznes klasą, ominęłam wszelkie kolejki. I już czekając przy bramce wysłałam mu whatsappa: „En voyageant en business class je peux sauter toutes les queues donc je suis déjà à la porte” na co mąż odpisał mi „J’aurais préféré que tu évites de sauter toutes les queues… t’as un mari, je te signale”…
Pat
W czasach liceum polecieliśmy z klasa na obóz sportowy w okolicy Edynburga. Dla mnie to był pierwszy raz w kraju anglojęzycznym, mój angielski oscylował na poziomie B2, ale muszę przyznać, ze szkocki akcent rozłożył mnie na łopatki. W każdym razie, na portierni naszego hostelu pracował przystojny chłopak – Arye. Za każdym razem gdy przechodziłam przez korytarz ów chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku słodko się uśmiechając, co było powodem zazdrości moich koleżanek z klasy. Postanowiłam pierwsza zagadać do niego (oczywiście przy dziewczynach, niech widza jak się zaczyna podryw), tylko nie wiedziałam od czego zacząć. Wszystkie jednogłośnie stwierdziłyśmy, ze jest bardzo gorąco i chcemy włączyć klimatyzacje, wiec oczywiście – ja, ja pójdę zapytać!
Podchodzę do niego cała spocona w skąpym stroju i pytam:
– Can you turn on the wind maker? – wskazując palcem na wiatraki na sufitach.
Arye wybuchnął śmiechem, ja cała czerwona, ale wisienka na torcie był dozorca sprzątający obok. Gdy usłyszał moje pytanie, zanosząc się od śmiechu zamachnął się z miotła i zbił mała szybka z czerwonym przyciskiem do ewakuacji. Cały hostel musiał wyjść na zewnątrz, a wiadomo, ze szkocka pogoda nie rozpieszcza.
Do końca obozu cała obsługa nazywała mnie wind maker, z romansu nici.
Pan Marecki
To było w Pradze ( Tak, tej czeskiej ;))
Zachciało mi się dotrzeć do muzeum seksu w wyżej wymienionym
mieście i sprawdzić, czy rzeczywiście zastanę to, co moja bujna wyobraźnia
sobie zwizualizowała, czy to tylko po prostu kolejna ostoja fikuśnej
mentalności Czechów, tak jak mały chłopiec siusiający na zminiaturyzowaną ramkę
Czech, czy też coś w stylu instalacji artystycznej Davida Cernyego.
No to wychodzę ze swojej strefy komfortu i zaczepiam całkiem atrakcyjną
Prażankę pytając prosto z mostu.
– Cześć! Muzeum seksu. Gdzie jest? 🙂
Ona na mnie popatrzyła tak, że sam nie wiedziałem do końca czy znacząco, czy
nie, aczkolwiek nie wiedząc czemu położyłem akcent na słowo „seks”.
– Seks? Muzeum maszyn erotycznych?
Taka była oryginalna nazwa ów obiektu, ale nagle poczułem przypływ bardzo
przyjemnej energii i zamiast potwierdzić to drugie, skupiłem się na jednym
słowie:
– Tak! Seks! – oznajmiłem znacząco zniżając głos i równie znacząco podnosząc
brwii.
Ona w odpowiedzi tak jakby zastanawiała się o co mi tak naprawdę chodzi odparła
bardziej pytająco niż twierdząco:
– Muzeum maszyn erotycznych to w tamtej uliczce. Polecam. Ostatnio popularny
frajer tam był. Ten co grał Greya.
Cały nastrój prysł niczym mydlana bańka, kiedy zacząłem protestować.
– To nie jest żaden frajer! To aktor, który zarobił w jednym miesiącu
trzydzieści jak nie trzysta razy więcej co ty!
Dziewczyna w odpowiedzi skrzywiła się na twarzy.
– No toż przecież mówię, że frajer! Muzeum seksu odwiedził i był zachwycony!
– To nie jest żaden frajer! – powtarzałem jak katarynka.
– Dobra, daj mi spokój! – rzuciła poirytowana, po czym odwróciła się na pięcie
i odeszła.
Idąc jednak za jej wskazówkami w połowie drogi pacnąłem się w czoło, bo dopiero
wtedy zorientowałem się, że frajer dla Polaka znaczy nieudacznika, a dla Czecha
– człowieka sukcesu.
Oczywiście było za późno, aby uratować ognisty wieczór, ale miała rację co do
jednego – nie mogłem spać spokojnie po wizycie w wyżej wymienionym muzeum 😉
florence_nghtngale
Oj było trochę tych językowych wpadek w moim wykonaniu 🙂 ale tą jedną zapamiętam do końca życia. Jako świeży piguł w szpitalu musiałem zmierzyć się w końcu z sytuacją gdzie trzeba było z kimś przez telefon porozmawiać (co już przysparza dla świeżaka niemałego stresu) i zamówić transport dla pacjenta do domku. Zadzwoniłem wszystko szło dobrze, imię, nazwisko, adres, data transportu… i:
– und wie ist der Patient, mit den Rohlstuhl oder liegend?
– nein der Patient ist läufig…
Brzmiała moja odpowiedz. Jedyne co słyszałem dalej to śmiech koleżanek siedzących obok i Pana koordynatora przy telefonie 🙂 oczywiście chciałem powiedzieć, że pacjent jest chodzący (läufiger), ale wyszło na to, że nasz pacjent ma cieczkę 😜 pozdrawiam!
Michalina Kochel-Lewicka
Wpadek miałam mnóstwo, pierwsza jaka pamiętam, to powiedzenie na pół sklepu ‚o kurcze ‚(po prostu zapomniałam wziąć kasę na zakupy) w Chorwacji na wakacjach (gdzie ‚Kurče’ w Chorwacji to nic innego, jak nazwanie w wulgarny sposób męskiego narządu). Osobą na kasie był facet i nie rozumiałam zupełnie, dlaczego ochroniarz mnie wyprowadza i coś do mnie gadał zdenerwowany.. ogólnie ludzie gapili się na mnie jak na bałwana ,a ja nie wiedziałam, o co chodzi. Dopiero po powrocie do PL, kiedy opowiedziałam o tym znajomym, zostałam uświadomiona, że prawdopodobnie obraziłam kasjera 😄
Mieszkam w Uk od 13 i lat i dzieki bogu coraz mniej zdarza mi się coś przekręcić ale pamiętam sytuację, kiedy zapomniałam jak jest zaniemówić (speachless) i powiedziałam: I lost my tongue in my mouth! Zgubiłam język w ustach! Koleżanka umarła ze śmiechu!