Już na samym wstępie zaznaczę – nie jestem purystką językową ani typem srogiej nauczycielki z linijką. Błędy, szczególnie te leksykalne, potrafią być twórcze i piękne. Czasami o wiele lepiej wyrażają stan emocjonalny, opisują sytuację czy wygląd niż skodyfikowane w słowniku wyrazy. Również mieszanie w gramatyce może być szalenie kreatywne. Sama zresztą uwielbiam żonglerkę znaczeniami i niezmiernie doceniam tych, którzy potrafią operować językiem na tyle sprawnie, żeby uradować dziewczynę.
Jednak poza innymi niezamierzonymi atutami, język to przede wszystkim narzędzie komunikacji. Więc jeśli ktoś mówi lub pisze nieprawidłowo, ale go rozumiem, to ani go nie poprawiam, ani go nie edytuję, ani nie wysyłam w jego kierunku mentalnych przekleństw. Dogadujemy się i gitara! Moja cierpliwość ma za to swoje skończone granice, jeśli chodzi o tzw. gramatycznych nazistów. Nie ma jak całkowicie zdominować dyskusję uwagami na temat odmiany słowa „bohater” w dopełniaczu zupełnie zapominając o sensie dyskusji. Dlatego zupełnie mi nie przeszkadza, gdy ktoś pisze na jakimś forum polonijnym: „Jestem w Züri”, „Jadę jutro do CH”, „Szukam transportu do swiss”, mimo że to są takie troszkę potworki. Rozumiem? Rozumiem. Nie zamierzam z autorami prowadzić intelektualnych dyskusji o sensie życia, sztuce i powojennej literaturze amerykańskiej, tylko chcę się z nimi zabrać samochodem, sprzedać/kupić, czy przedyskutować konkretną kwestię.
Nie zawsze jednak byłam taka wyluzowana. Mój pra-pra-pra-pra-były chłopak z czasów, gdy jeszcze słońce było bogiem, a stolicą Gniezno, wysłał mi ostatnio screena mojej ostatniej wiadomości, po której straciliśmy kontakt (zupełnie nie wiem, dlaczego…).
– Jesteś na prawdę okrutna!
– *naprawdę
Aż nie chce mi się wierzyć w moje własne odmęty złośliwości… Prawdopodobnie wydawało mi się to wówczas zabawne.
A co, jeśli chodzi o polskie nazwy szwajcarskich nazw geograficznych? Nie przeszkadza mi ani trochę, gdy ktoś używa nazw lokalnych, mimo że ja zwykle używam nazw polskich. A dlaczego? Głupio się przyznać, ale dla mnie te polskie nazwy po prostu przepięknie brzmią. Mówisz: Lozanna i przed oczami wyobraźni staje Ci jakaś piękna, smutna dziewczyna. Gryzonia, Argowia i Turgowia za to mają czar krain rodem z książki w wymyślonych, pseudo-średniowiecznych realiach. Gdy piszę, że jadę do Argowii, w myślach nie wsiadam do pociągu, tylko na jakiegoś Łyska z pokładu Idy, a u boku mam miecz. Nazwa Szafuza przypomina mi taką starą lampucerę ze zdartym głosem i czarną cygaretką w dłoni. Solura zaś ma w sobie coś hiszpańsko – słonecznego. A Bazylea to w ogóle bajkowa nazwa jak łoże bazyliszka! Tylko Tessyn jest dla mnie dziwny i bezpłciowy…
Przygotowałam dla Was listę nazw lokalnych wraz z ich polskimi odpowiednikami:
Aargau – Argowia
Basel – Bazylea
Bern – Berno
Geneve – Genewa
Graubünden – Gryzonia
Fribourg – Fryburg
Lausanne – Lozanna
Luzern – Lucerna
Schaffhausen – Szafuza
Solothurn – Solura
Ticino – Tessyn
Thurgau – Turgowia
Zurich – Zurych
Zastanawialiście się pewnie, dlaczego niektóre polskie odpowiedniki ani trochę nie przypominają nazw lokalnych, za to w brzmieniu są podobne do nazw francuskich (np. niem. Graubünden – fr. Grisons (czyt. Grizą) – pol. Gryzonia). Blisko! Tyle że to tak naprawdę nie francuski jest „ojcem” polskich odpowiedników, a łacina.
Niektóre szwajcarskie nazwy są dla mnie naprawdę fascynujące. Aż dziw, że według moich dogłębnych badań w ciemnych odmętach internetu nie stoi za nimi żadna tajemnicza historia. Bo, przepraszam bardzo, ale szwajcarskie miasta Bazylea i Sion aż się proszą o jakąś krwistą legendę z zakapturzonymi płaszczami i sekretnymi znakami w roli głównej!
Taka Bazylea: po niemiecku Basel, po francusku Bâle, po łacinie Basilea. Czy ta nazwa nie przywołuje Wam na myśl bazyliszka? A w dodatku ten legendarny stwór jest „maskotką” miasta! Co więcej – przyjrzyjmy się bliżej francuskiej nazwie miasta – Bâle (czyt. bal). Czy nie przychodzi Wam na myśl nazwa semickiego bóstwa Baala, boga burzy? A może być jeszcze lepiej. Baal to przecież w tradycji okultystycznej król piekła, demon, znany często pod imieniem Belzebub. A tymczasem na co wskazują oficjalne źródła? Nazwa miasta pochodzi od greckiego słowa „król”. Ktoś zmarnował potencjał na tak fantastyczną, mroczną opowieść…
Tak samo, jeśli chodzi o Sion, stolicę alpejskiego kantonu Valais. Sion to przecież nic innego, tylko Syjon. Jako nazwa geograficzna używana zamiennie z nazwą miasta Jerozolima lub jako nazwa góry w pobliżu miasta, gdzie została według Starego Testamentu umieszczona Arka Przymierza (Mont Zion). Ciekawsze jest jednak jej znaczenie religijne. Syjon dla wierzących Żydów to nic innego tylko Ziemia Obiecana, dla rastafarian – utopijne miejsce jedności, wolności i pokoju w opozycji do Babilonu, dla muzułmanów – miejsce oświecenia. Jeszcze ciekawiej o Syjonie mówi Kabała – to absolutne centrum, miejsce duchowe, z którego wyrasta rzeczywistość. I wobec tak cudownej symboliki mamy szwajcarski Sion, którego nazwa… wywodzi się od galijskiego plemienia Sédunes i najwidoczniej nie ma nic wspólnego z hebrajskimi korzeniami.
Na koniec odniosę się do polskiej nazwy szwajcarskiego kantonu Gryzonia (niem. Graubünden), której brzmienie zwykle wzbudza zasłużone salwy śmiechu. Nie, ta nazwa nie pochodzi od tego, że jej mieszkańcy gryzą, ani od wyjątkowej ilości gryzoni w okolicy!
Nazwa Gryzonia wywodzi się od nazwy historycznego przymierza wymierzonego przeciw Habsburgom, które dało początek kantonowi, i które po francusku nazywało się La Ligue Grise (Szara Liga).
————————
A Wy? Jakich nazw używacie? Polskich odpowiedników nazw szwajcarskich czy nazw lokalnych?
Ehem, a jaki jest polski odpowiednik nazwy tej szwajcarskiej miejscowości:
https://www.google.ch/maps/place/Bitsch/@46.2659149,7.9348397,11z/data=!4m5!3m4!1s0x478f6f04c1ad04ef:0x400ff8840196ad0!8m2!3d46.3360083!4d8.01573
PS.
Świetny artykuł. Pośmiałem się trochę i mi ból w krzyżu przeszedł.
Jak to jak?
Plaża 😀
A Wankdorf?
Plaża okej :). Wankdorf to nieco bardziej skomplikowana sprawa, ale powiem tak: Been there. Done that.
Ojojojoj ni można, bo będziesz miał usychające nibynóżki, odpadające uszy, łuszczące się łokcie i kurzajki pod kolanami.
Jak dobrze, że bozia dała Ci i pióro i wyobraźnię 🙂 Szafuza jako stara lampucera, kto by pomyślał.
Ja się staram używać polskich nazw, bo je się przynajmniej da odmieniać, ale przyznaję, że nie zawsze. Np. Bern, kto jeszcze dziś mówi Berno? Tak samo Fryburg. Nazwy Tesyn tak samo jak Ty nie lubię. A Argowia i Turgowia piwersze słyszę.
Ja mówię Berno! Ale chyba zdaje się, że jestem ostatnią, która pamięta o dodaniu „o” na końcu…
Ja tez używam polskich nazw. W ogóle zauważam taką prawidłowość że czym dłużej mieszkam poza granicami Polski tym bardziej dbam o swój język ojczysty. Stajemy się pomału bardziej polscy od Polaków w Polsce. To może być niezły temat na nowy artykuł.
Faktycznie coś w tym jest. Ale nie tylko chodzi o język. Znam osoby, których noga w Polsce nigdy nie postała w kościele, a tu zasuwają co niedziela. Bo to dla nich nie kwestia wiary, ale synonim polskości.
Francuska nazwa Bazylei poprzez Twoje odniesienie do Baala (second name Satan 😉 zdaje się tłumaczyć wybór lokalizacyjny ojców założycieli Banku Rozrachunków Międzynarodowych…
A o Szafuzie powiedziałbym, że to „emerytowana szafiarka” raczej niż stara lampucera.
Hehehe faktycznie! No nie wiem, ale serio, jak słyszę Szafuza, to naprawdę „widzę” taką emerytowaną panią, która zajmuje się strojami w teatrze. Koniecznie z fajką w ustach, wymalowana na pięć warstw i dramatyczna do bólu.
Czy znany góralski ród Bachledów nie pochodzi aby z Zueri? W końcu często gęsto słyszymy Bachleda-Curuś 😉
😀
Szafuza – dlaczego stara lampucera? Czyli jestem kolejną osobą, która o to pyta. Nazwa faktycznie mało sympatycznie brzmi dla ucha, ale może stara lampucera okazać się fajną osobą :-))). Co do nazw miejscowości i ulic to raz się zastanawiałam skąd nazwa małej miejscowości w Polsce: Dyszobaba. Kilkakrotnie przejeżdżaliśmy z moją rodziną nieopodal tego miasteczka i wtedy zastanawialiśmy się, czy tam mieszkały Baby, które miały problemy z płucami i dyszały? Słyszałam także, że niektórzy zamiast mówić Pułtusk, mawiali Półdupsk. Może to jakaś lokalna tradycja? Co do ulic – we Włochach pod Warszawą (chociaż dzisiaj to już Warszawa) jest ulica o nazwie Nike. Wiadomo, o kogo chodzi. Mój siostrzeniec jak był małym chłopcem, do swojej mamy mówi tak, „o! trampki mają swoją ulicę, a Ty nie chciałaś mi ich kupić”. Siostra przywalona tym argumentem poszła z Nim do sklepu i kupiła to cudowne sportowe obuwie. Skoro mają nawet swoją ulicę, to nie wypada ich nie mieć.
Nie mam pojęcia, dlaczego! Może dlatego, że mi to tak po prostu brzmi 🙂 Mam tak samo z imionami. Jak mi się podoba imię i nazwisko, to zwykłam dawać tej osobie kredyt zaufania za darmo. I odwrotnie!
A ja wcale nie mówię, że personifikacja Szafuzy nie byłaby ciekawą osobą! Zdecydowanie miałaby charrrakterek i dużo interesujących historii do opowiadania.
Szafuza mnie dobiła 🙂 Ale, tak jak pisze Monika, w Polsce też jest sporo dziwnych nazw, które się różnie kojarzą 😀 Jeśli o mnie chodzi, to jestem purystką językową. Nie przystawiam kałasznikowa osobom używającym obcych nazw, ani też nie tego komentuję, ale mieszanie języków, jeśli nie jest celowym zabiegiem, budzi we mnie raczej negatywne odczucia.
Hmmm, a czy „purysta” to typowo polskie slowo czy tez obce, zapozyczone?
hehehe chcesz, żeby arta powiedziała, że jest czyściochem językowym? 😉
Łacina 🙂
Ale chyba Ticino jest w języku polskim nazwą równoprawną z Tessynem?
Tak, na szczęście!
Ale jaki Tessyn? Wymawia się Cieszyn, Cieszyn:D!
No jasne: Cieszyn Helwecki 🙂 skoro mamy już Czeski Cieszyn, nasz Cieszyn….
Hehehehe Tessyn jako Cieszyn mnie powalił!
Przysięgam, że od dziś będę stosowała tę nazwę!
Czyli Graubünden- Szara Liga tłumaczy wszystko