Właśnie wróciłam z Polski, z mojego ukochanego Krakowa. Byłam bliska wrzucenia tutaj stu fotek Wawelu, Wisły i Kościoła Mariackiego, ale coś mi mówi, że Was bardziej interesują Alpy i Jezioro Genewskie. Przywiozłam ze sobą 14 obcokrajowców – Francuzów, Niemców, Palestyńczyka, Gabończyka i Szwajcara (chociaż ten mój Szwajcar jest już trochę spolszczony, więc chyba się nie liczy). Jedliśmy, hulaliśmy po nocach, wypożyczaliśmy samochody, spaliśmy w apartamentach na wynajem, więc Polska powinna mi przynajmniej obniżyć trochę podatki za mój solidny wkład w zwiększenie PKB!
Oczywiście mogę o tym zapomnieć, więc skupię się na moich polskich odkryciach, a właściwie naszych polskich odkryciach, bo Steve i inni mają tu też coś do powiedzenia. Jak zawsze mówię, największą zaletą Krakowa jest to, że mnie zawsze czymś zaskakuje. Możesz tam mieszkać kilka dobrych lat, a i tak codziennie odkrywasz nową klimatyczną kafejkę za rogiem, przepiękny ogród za kamienicą, przed którą przechodzisz dwa razy dziennie, czy przerażającego gargulca, jak tylko podniesiesz głowę siedząc na swoim ulubionym miejscu na kawie. Czy też – jak tym razem, absurdy naszej cudownej rzeczywistości.
Oto moje olśnienia:
1) Reklama toalety
Przed wejściem do kas przed przystanią flisacką spływu Przełomem Dunajca znajduje się taka oto tabliczka. Czysto, schludnie, zachęcająco – mimo, że nie miałam żadnych niższych potrzeb, za jedyne 2 złote nie oparłam się, żeby zajrzeć, w końcu taka reklama! Ale toaleta jak toaleta, żadnych marmurów i orchidei. Swoją drogą, od dawna zastanawiam się, czy by nie stworzyć specjalnego szlaku turystycznego w Krakowie o nazwie Funky Toilets Trip, ponieważ Kraków moi Państwo, to nie tylko kościoły 😀 O tak – następnym razem obfotografuję wszystkie najlepsze kibelki w Krakowie, wykonam mapkę i do dzieła! Przekonałam się jednak, że reklama toalety przed spływem jest potrzebna, gdy zobaczyłam jednego Pana w krzaczkach z wyciągniętą fujarką 50 metrów od rzeczonego przybytku ulgi.
2) Satanistyczny folk z Włoch
Nie mam komentarza, klasa sama w sobie, bardzo żałuję, że nie mogłam uczestniczyć w tym evencie.
3) Kładka Cafe
Nowa kafejka w moim ulubionym miejscu na ulicy Mostowej, niedaleko jednego z najfajniejszych street artów w Krakowie. Ciepło, wygodne siedzenia, mało ludzi, znakomity wystrój z półślepą sową i panem-mną z lustrem i zegarkiem (kto był, ten wie), piwa regionalne. Zdecydowanie moje najlepsze knajpowe odkrycie 2013 roku.
Olśnienia Steva:
1) Pomarańczowe światło też jedzie
Odkrycie na skrzyżowaniu na Zakopiance, gdzie początek hamowania Steva na pomarańczowym spotkał się z moim zdecydowanym „Nie, nie, nie, wjadą nam w tyłek!”. Mocno podenerwowany Steve dodał gazu i z widoczną konsternacją przyjął fakt, że za nami przejechało jeszcze pięć samochodów. Potem tak się rozpasał, że przejechał na mocno czerwonym. Dodatkowe odkrycie Steva związane z prowadzeniem samochodu w Polsce to jazda „na zająca” i rozpoznawanie, czy za nami aby nie jedzie pościgówka. Na koniec jazdy przyznał, że tak dobrze się nie bawił od czasu wynalezienia Warcrafta.
2) Pani Bardzo
Pani Bardzo pochodzi z powiedzenia mojej koleżanki „Dziękuję pani bardzo”, na co Steve zapytał: „Skąd wiedziałaś, że ta pani nazywa się bardzo?”. Od tego czasu Steve mówi do mnie cały czas: „Gdzie jesteś Pani Bardzo?” albo „Are you dobranocing all day long, Pani Bardzo?” czyli „Zamierzasz dobranocować cały dzień, Pani Bardzo?”
3) Janosikowanie w praktyce
Właściwie prawdę mówiąc, nie jest to odkrycie Steva tylko naszego kolegi Palestyńczyka z Izraela, który jest w poglądach i stylu życia bardzo „na lewo”. Jak w prosty i legalny sposób zabrać kasę właścicielowi restauracji i dać niedofinansowanym kelnerom. Otóż pierwszy raz tak się po prostu złożyło, drugi raz też, a później już stosowaliśmy z premedytacją i fantazją. Trzeba po prostu skrytykować krwisty stek, który nie dość muczy na talerzu. W takich przypadkach zwykle dostaje się 10% zniżki, po czym zostawia się po kozacku 20% napiwku kelnerom. Tylko, że zaczęliśmy od zostawiania 20%, a potem nasz kochany Palestyńczyk dokładał jeszcze kilkanaście procent „za krzywdy moralne” kelnerów i bezzasadną krytykę. Ostatniego dnia doszedł już do takiego stanu wdzięczności za to, że nasza polska obsługa jest taka miła i ładna i zna języki, że zostawił 120% ku osłupieniu kelnerki. Miałam nadzieję, że kelnerka rzuci fartuchem o podłogę i krzycząc jak na amerykańskich filmach: „I quit!” – „Odchodzę!” wybiegnie w mrok krakowskiego Kazimierza, po czym otworzy swoją klimatyczną knajpkę, gdzie da schronienie i azyl wszystkim pomiatanym kelnerom w Krakowie. Tak się jednak nie stało, ale w jej oczach widziałam: „Będę wreszcie miała na ksero tej książki na studia” pomieszane z „Dziś wieczorem koniec z kluskami z serem, kupię sobie schabowego, a co!”
Kraków jest pięknym miastem. Lubię to że w porównaniu z Warszawą jeszcze da się przez te miasto przebić samochodem.