Oto mój własny, prywatny emigracja blues blog z kraju serem fondue płynącym. Nigdy nie spodziewałam się, że wyląduję poza Polską, a szczególnie w Szwajcarii. Nie przepadam za krówkami z dzwoneczkiem u szyi, na sam widok Alp dostaję zadyszki, a ser to ja ewentualnie lubię na zapiekance. Ale za to lubię takiego jednego o niebieskich oczach, który na nieszczęście urodził się 1500 kilometrów ode mnie.
Mój blog jest o życiu tutaj, o życiu w ogóle, o stereotypach i języku. Wszystko to śmiechem – żartem, z przymrużeniem oka, które jest tak ważne w każdej trudnej sytuacji daleko od domu.
Na zdjęciu widoczne szwajcarskie krowy
Czytamy, czytam i komentujemy 🙂
A niedlugo bedziesz sie mogla odwdzieczyc 😉
Dzień dobry,
proszę się odezwać do mnie na podany email – jakoś nie mogę znaleźć emaila do Pani.
Serdecznie dziękuję i pozdrawiam!
We wrześniu, po przyjeździe do Suisse, idąc drogą z domu do centrum Savigny, wciąż się rozglądałam… z której strony wyjdzie kościelna procesja z chorągwiami i dziewczynkami rzucającymi kwiatki. Dzwonki bowiem już były… wszędzie, dookoła. Krów nie widziałam zza wzgórza, ale dzwonki ze wszystkich stron…
A my mamy jakiegoś jurnego konia, który co pół godziny krzyczy „ijjjjo”. Teraz go mało słychać jak wszystkie okna zamknięte, ale właśnie jak było ciepło, to musiałam podgłaśniać telewizor;)
fajnie się czyta. Pozdrawiam