O winie francuskim, winie chilijskim i winie Tuska

To dla mnie będzie wina Tuska, rocznik 2010, silwuple!

Bo inne rodzaje, miejsca pochodzenia, szczepy i roczniki to ja nie bardzo. Wino ma być smaczne i nie za dużo, bo się nim jak prawdziwa Polka z krwi i kości upijam już przy drugim kieliszku, a głowa boli następnego dnia tak, że słyszę, jak te przysłowiowe kury tupią.

Jestem jednak w takim miejscu i z taką osobą, że problematyka winna jest mi chcąc – nie chcąc bardzo bliska. Mój Szwajcar, jak sam mówi, nie jest żadnym specjalistą. Ale to oznacza, że dla niego jest oczywiste, że Bordeaux z 2005 roku to grand cru, a Cotes du Rhone z 2002 to nie halo.* Ja staram się skrzętnie omijać temat pijanych przeze mnie win w czasie studiów. A gdy nawet pomyślę o winie o smaku toffi, to się krztuszę, czerwienię i zaczynam pasjonującą dyskusję o komputerach. Nie mówię o Wiśniowym Dzbanie, którego wcale przecież nie sączyłam słomką z plastikowej torebki. Wtajemniczeni mówią też o Jagodowym Dzbanie, ale tu na szczęście nie muszę się czerwienić, bo nie próbowałam (tym razem serio!). Czytaj dalej …