Co można zrobić z sera?

To jest co prawda w 80 blogów dookoła świata – comiesięczna akcja blogerów kulturowych i językowych, ale dzisiaj sobie nie polatamy… Bo dzisiaj jak po tym całym serze, śmietanie i boczku wsiądziemy do balonu, to usłyszycie tylko bzzzzzz plum! Jeśli za to balon będzie posiadał wagę elektroniczną uniemożliwiającą przeciążenie tego latającego wehikułu, to pojawi się napis: „Error! Error! Prosimy 50 nadmiarowych osób o opuszczenie statku powietrznego”. Tylko, że w koszu balonu będziecie tylko Wy i Wasza chiuaua, która z niewinną miną ino wylizała talerz.

Tak, tak, Szwajcaria to przecież piekło kulinarne Chodakowskiej. Anorektyczki na samą myśl zaczynają pięć razy więcej ćwiczyć, a rozsądne Polki – imigrantki wymieniają się tylko liczbami, ile przytyły od opuszczenia Polski (ja 5). A to dlaczego? Bo Szwajcarzy specjalizują się w wyrobach mlecznych – między innymi serach, śmietanie i maśle. Wiem, wiem, nie zrozumie z tego nikt, kto jeśli chodzi o rodzaje sera będzie w stanie wymienić żółty, biały i jak się mocno skupi, to pleśniowy. Wraz z otwarciem granic oczywiście do Polski wkroczyła smrodliwo-pysznie Gorgonzola, po głowie się kołacze jeszcze Ementaler (ale to bardziej tak ktokolwiek widział – ktokolwiek wie), jak zmarszczymy mocno synapsę to coś nam powie Camembert i Brie. Ale pewnie tyle, jeśli chodzi o zwykłych zjadaczy sera. Czytaj dalej …

W piekle dietetyków

Rok temu odwiedził mnie w Szwajcarii tata. A w Szwajcarii, jak dobrze wiecie, żeby być szczęśliwym trzeba sobie wmówić, że walutą tego pięknego kraju są złotówki. I tak, jak płacisz w restauracji za przepyszny obiadek dla 2 osób 100 jednostek czegośtam, to jeśli sobie będziesz często powtarzać, że to 100 złotych, a wtedy mniejsze będą szansę ubytku w zdrowiu psychicznym i autonienawiści. Niestety mój tata uparcie skubany przeliczał. Tak więc ze Stevem robiliśmy wszystko, żeby tylko skupił się na czymś innym. Jak weszliśmy do restauracji na tradycyjne fondue, to ja zagadywałam, a Steve zamawiał. Zjedliśmy ze smakiem, ale nie oczekiwaliśmy ataku bohaterstwa ze strony tatusia, który to zabrał rachunek z miną Leonardo di Caprio z Wielkiego Gatsbiego i zabrał się do samodzielnego uiszczenia. No nic. Trzeba przyznać, że nawet słowem nie skomentował rachunku, trzymał klasę jak polski Bill Gates na wakacjach. Tylko potem dosłyszałam, jak tata opowiadał mamie wrażenia ze Szwajcarii: „Wiesz co, zapłaciłem 400 złotych za garnek sera! Ale żeby jeszcze dali każdemu po garnku tego sera! A oni dali jeden na spółę!” Czytaj dalej …