Rzadko się zdarza na tym etapie Blabliblu, że powstają artykuły, które zawierają więcej pytań niż odpowiedzi. Jako „pani Szwajcaria” nawykłam raczej do tego, że bardziej wiem albo przynajmniej mogę przedstawić swoją opinię niż nie wiem i rozkładam ręce w zdumieniu. Tymczasem jest temat, którego nie potrafię zsyntetyzować i się do niego odnieść.
Mieszkam w Szwajcarii od ponad 6 lat i poznałam tu wielu ludzi: Szwajcarów, ekspatów, Polaków na emigracji. I nigdy nie spotkała mnie żadna przykrość z powodu mojej narodowości. Nigdy nie czułam się dyskryminowana. Owszem, spotykały mnie epizodyczne konflikty. Ktoś na mnie burknął na poczcie, więc w akcie przypadkowej zemsty nieświadomie świsnęłam pocztowy długopis. Pani w urzędzie nie raz przewróciła oczami na moje dziwne pytania albo uśmiechnęła się z ząbkami (ostrymi!), gdy coś źle wbiłam w maszynie do wysyłania listów. Ktoś mnie zapytał, czy moi rodzice mają potrójne okna albo czy mam dużo rodzeństwa. Akurat takie pytania uwielbiam, ponieważ dzięki nim mogę nieco pofantazjować o tym, że polskie dzieci uwielbiają siłować się z białymi niedźwiedziami w zamieci. Jak przeżyją, to będą żyć. Szeroko otwarte z przerażenia oczy moich rozmówców sprawiają, że mój wewnętrzny złośliwiec zaciera ręce. Jak widzicie, nikt mnie nigdy nie chciał ze Szwajcarii wyrzucić. Nikt nie sugerował, że miejsce Polek jest w Polsce. Fakt – językowo to raczej ja się musiałam dopasowywać do innych, a nie oni do mnie, ale taka specyfika Romandii – Szwajcarzy francuskojęzyczni raczej kiepsko mówią po angielsku.