… i użytecznych, choć nie w każdym wypadku.
Oto szwajcarska odpowiedź na wszechobecny szwedzki minimalizm, który daje wrażenie, że wszystkie wnętrza i elementy dekoracji wyglądają tak samo (i stosowane bezmyślnie mogą być nudne jak flaki z olejem). Macie już dosyć białych, nieoheblowanych mebli o nazwie Kotbular, co najprawdopodobniej znaczy „jesteś prosiaczkiem, ty nie-Szwedzie”? Zaproponuję Wam chłodną logikę, ponure piękno industrializmu i hipnotyzującą precyzję najdrobniejszych detali w bardzo szwajcarskim stylu.
Nie jestem wielką znawczynią sztuki, więc nie chcę tego przedstawiać jako dominujący trend w Szwajcarii i dorabiać do tego jakieś szumne ideologie. Ot tak, po prostu, wybrałam dla Was kilka elementów szwajcarskiego designu i sztuki, które razem tworzą całkiem spójny obraz.
Szwajcarski Zegar Kolejowy Mondaine
Klasyka XX-wiecznego szwajcarskiego designu obecna na każdym szwajcarskim dworcu kolejowym. Minimalistyczny czarno-biały zegar z czerwonym akcentem został zaprojektowany przez szwajcarskiego inżyniera Hansa Hilfikera w 1944 roku na zamówienie Szwajcarskich Kolei. Wskazówka sekundowa, której kształt jest inspirowany sygnalizatorem dróżnika została dodana dopiero w 1953 roku.
Mechanizm zegara Mondaine jest dostosowany do szczególnych wymagań kolei. Wszystkie zegary kolejowe są zsynchronizowane: o każdej pełnej minucie otrzymują impuls elektryczny od głównego zegara sterującego. Ten impuls przesuwa wskazówkę o jedną minutę. Czerwona wskazówka sekundowa przesuwa się niezależnie od głównego mechanizmu sterującego. Jej obrót dookoła osi zegara nie trwa minutę, ale 58,5 sekundy. Następnie wskazówka zatrzymuje się 1,5 sekundy na górze czekając na impuls, żeby rozpocząć kolejną rotację.
W 1986 roku firma Mondaine opatentowała wzór Szwajcarskiego Zegara Kolejowego. Całkiem niedawno na podstawie naruszenia tego patentu wybuchła głośna afera. Firma Mondaine straszyła pozwem sądowym firmę Apple, która użyła zegara o bardzo podobnym designie w swoim iPadzie. Apple postanowiło się dogadać ze szwajcarskim producentem zegarków poza salą sądową i zapłaciło mu aż 22,5 miliona franków szwajcarskich w ramach odszkodowania za wykorzystanie podobnego wzoru zegara.
Jean Tinguely i sztuka kinetyczna
Szwajcarski artysta zdecydowanie zasługuje na osobny artykuł i na pewno się takiego doczeka. Nie mogło go jednak zabraknąć w tym zestawieniu. Jean Tinguely to szwajcarski malarz i rzeźbiarz najbardziej znany jako twórca rzeźb-machin i instalacji. Jego prace są wykonane z przedmiotów codziennego użytku – części urządzeń, zużytych rzeczy, zabawek, czaszek zwierząt. Nie to jednak stanowi o ich absolutnej wyjątkowości. Otóż rzeźby-machiny się ruszają! Po naciśnięciu przycisku zmieniają swoją formę, kształt, wydają dźwięki, wykonują swoją bezużyteczną pracę niczym prawdziwe maszyny. I to jest fascynujące i przykuwające uwagę.
W pracach Tinguely’ego widać jednocześnie zachwyt nad techniką, jak i jej potępienie. Oglądając niektóre jego prace ma się wrażenie, że artysta z nas kpi i nasza reakcja jest również częścią całego spektaklu. Weźmy chociaż pod uwagę rzeźby, których uruchomienie powoduje ich zniszczenie. Coś takiego wykracza poza ramy zwykłego „martwego” dzieła sztuki. Jednorazowa autodestrukcja pracy to spektakl, gdzie głównym aktorem jest nie tylko dzieło, ale również widzowie. Można ją traktować bardziej w kategoriach performance niż muzealnej prezentacji.
Jeśli interesuje Was jego sztuka, wybierzcie się do Muzeum Tinguely’ego do Bazylei. To jak sklep z cukierkami dla wszystkich fanów steam-punku i nieoczywistego piękna machin.
Helvetica – szwajcarska królowa czcionek
Na pewno znacie ten jeden z najpopularniejszych krojów pisma na świecie. Czytelny, minimalistyczny, bezszeryfowy, niezwykle elegancki i… neutralny jak ojczyzna jego twórcy Maxa Miedingera. Szwajcarski typograf zaprojektował Helveticę dla oficyny typograficznej Haas Type Foundry w 1957 roku. Krój pisma dość szybko zdobył popularność dzięki prostocie wyróżniającej się pośród ozdobnej, kiczowatej typografii używanej wówczas przez projektantów. Helvetica była świetnym kompromisem pomiędzy stylem współczesnym a klasycznym, eleganckim a modnym. Jeśli nie macie pojęcia cóż jest takiego zachwycającego w prostej, „podstawowej” czcionce, spójrzcie chociażby na literkę „a” i jej przepiękny brzuszek w kształcie łzy.
Helveticę zaadoptowało wiele znanych na całym świecie marek w swoim logo. Skype, Panasonic, Toyota, BMW, Nestle, American Apparel to tylko niektóre z nich. Jeśli interesuje Was ten temat, zerknijcie TUTAJ.
Helvetica jest obecnie jednym z najczęściej używanych czcionek komputerowych. Jej bezpośrednim konkurentem jest niezwykle podobny microsoftowski Arial. Jednak jak mówią plotki, projektanci wolą font szwajcarskiego typografa uznawany za nieco bardziej wyrafinowany.
Potwory w kosmosie, czyli Obcy
Oddalimy się teraz od sztuki użytkowej w rejony nieco bardziej fantastyczne, do dusznego krajobrazu, który wyszedł spod ręki szwajcarskiego artysty Hansa Rudiego Gigera. Ten malarz, rzeźbiarz, grafik, projektant i ilustrator jest najbardziej znany jako autor scenografii i twórca przerażającej postaci ksenomorfa do filmu „Obcy”. Jednak poza charakterystycznym industrialnym klimatem utożsamianym z fantastyką naukową w pracach Szwajcara można odnaleźć o wiele więcej w zależności od tego jak „głęboko” się na nie patrzy. I właśnie to jest w nich cudowne.
Na pierwszy rzut oka świat Gigera jest chory i perwersyjny. Artystę wyraźnie fascynuje połączenie człowieka i maszyny, a w jego pracach nieustannie przewija się motyw ciężarnych, nagich kobiet siedzących na tronie. Nie są to bynajmniej królowe, ale niewolnice. Kobiety są przywiązane do swojego symbolu potęgi milionem rurek i kabli, pogrążone w letargu, karmione przez sondę, sztucznie zapładniane przez maszyny. Gdy spojrzałam po raz pierwszy na wizje Gigera, pomyślałam, że Szwajcar jest naprawdę nieźle pokręcony. Dopiero po kilku minutach wpatrywania się w najmniejsze szczegóły, zdałam sobie sprawę z tego, że jest to metafora naszego świata. Czuję w tych obrazach bezsilność człowieka jako bezwolnego trybiku we współczesnym świecie, który przypomina wielką, zimną fabrykę. Jego celem nie jest życie. Jego celem jest przeżycie. Dociągnięcie swojego banalnego istnienia do śmierci za wszelką cenę, konsumowanie, wydanie na świat potomstwa, a to wszystko w letargu, bez świadomości siebie i otoczenia.
Jeśli zaciekawiły Was wizje Gigera, koniecznie odwiedźcie muzeum jego imienia, które znajduje się w Gruyere. Naprzeciwko budynku muzeum znajduje się warty odwiedzenia Bar Alien wykonany w stylu statku kosmicznego z filmu „Obcy”. Sączenie kawy na tronie w kształcie kręgosłupa ksenomorfa zapewnia niezapomniane wrażenia.
Torby Freitag – upcycling po szwajcarsku
Jak sprzedać coś, co znalazło się na śmietniku i jeszcze na tym dobrze zarobić? Oto niezły szwajcarski patent na dobry biznes! Firmy Freitag na pewno nie trzeba nikomu przedstawiać. Torby z używanych plandek od ciężarówek z uchwytami z pasów samochodowych zawojowały świat. Nic dziwnego, torby są tworzone ręcznie, wobec czego każda z nich jest unikatowa. Moda na upcycling, wyjątkowość designu każdej torby i dożywotnia gwarancja sprawiają, że Freitag ma wielu wielbicieli. Nie odstrasza ich nawet cena – więcej niż 150 franków szwajcarskich za torbę ze starych plandek to w końcu nie byle jaki wydatek. Firma działa od 1993 roku, produkuje 300 tysięcy toreb i posiada sklepy na całym świecie.
Nawet jeśli nie chcesz kupić torby Freitag, gdy będziesz w Zurychu, wybierz się do flagowego sklepu szwajcarskiej firmy dla czystej przyjemności podziwiania upcyclingowej architektury.
Zdaję sobie sprawę z tego, że powyższe zestawienie absolutnie nie wyczerpuje tematu szwajcarskiego designu i sztuki, a jedynie lekko go dotyka. Nie sposób jednak dobrze ująć tendencje dominujące wśród szwajcarskich artystów czy chociażby nawet stereotypowo pojęty szwajcarski gust w jednym krótkim artykule.
Co jeszcze powinnam wymienić w kontekście szwajcarskiego designu?
A myślałam, ze to dworzec w Zurichu, tam też jest podobny zegar 🙂
A nie jest?
Bo to przecież raczej jest dworzec w Zurychu!
Le Corbusiera? Poza ogromnym wkładem w architekturę zaprojektował kilka mebli-ikon.
Meble modułowe USM? Od kilku lat obecne jako część stałej ekspozycji w MoMA.
To tylko część. Bardzo polecam Muzeum Designu w Zurychu (Museum für Gestaltung).
Tak, myślałam o Le Corbusierze i Zumthorze i w zasadzie nie potrafię odtworzyć teraz mojej ścieżki myślenia, dlaczego w końcu z nich zrezygnowałam.
Ale podam linki jakby co, bo już o nich pisałam:
https://www.blabliblu.pl/2014/04/07/niekochane-dzieci-le-corbusiera/
https://www.blabliblu.pl/2014/07/21/poezja-architektury-zumthor/
a meble Le Corbusiera? https://iconicinteriors.com/images/uploads/products/le_grand_confort_chair_001.jpg
https://iconicinteriors.com/images/uploads/products/corbusier-lc1-chair.jpg
Fakt, zwracam honor. Powinnam dodać Corbusiera.
„Firma Mondaine straszyła pozwem sądowym firmę Apple, która użyła zegara o bardzo podobnym designie w swoim iPadzie. Apple postanowiło się dogadać ze szwajcarskim producentem zegarków poza salą sądową i zapłaciło mu aż 22,5 miliona franków szwajcarskich w ramach odszkodowania”
„celem jest przeżycie. Dociągnięcie swojego banalnego istnienia do śmierci za wszelką cenę, konsumowanie”
Przez przypadek wyszła Ci niezła kompilacja…
To dość dołujące. Wszystkie te pozwy o prawa autorskie nie mają miejsce dlatego, że komuś zależy na jego projekcie. Wszystkim zależy tylko na kasie…
Pora umierać.
Nie wszystkie pozwy o prawa autorskie są bez sensu. Jako autorka naprawdę cieszę się, że jest taki straszak w postaci praw autorskich w ogóle istnieje. Nie wyobrażam sobie pracować ciężko przez rok, a potem patrzeć jak ktoś się podpisuje pod moim dziełem…
Jakby nie o to mi chodziło. Chodziło mi o to, że nikomu (no, może poza Joanną L. 😉 ) nie zależy na jakimś marnym podpisie, tylko na kaie.
Ech. Dołujące jest, że prawie wszystko kręci się wokół kasy, a cała reszta to tylko tło. Nie tak powinno być.
Nie no, mam wrażenie, że bardzo niewielu twórców leci tylko i wyłącznie na kasę. Satysfakcja daje o wiele więcej i uzależnia. Za to faktycznie Ci, którzy sprzedają ich „dzieła”, to inna bajka…
Trochę w temacie (choć też trochę nie): http://kolej.darlex.pl/
Jak wierzyć w to, że świst nie stoi na pieniądzach, jeśli z ich powodu ludzie porzucają swoje wieloletnie pasje?…
Aaaaale depresyjny link :/
Ja też wielokrotnie czułam bezsens tego, co robię. A może inaczej: że wysiłek włożony w to, co robię przynosi bardzo niewspółmierne rezultaty. Ale nie jest tak źle! Dzięki temu wydałam książkę o Szwajcarii. Dzięki temu nie jestem anonimową Joanną Lampką chociażby dla wydawnictw, tylko coś już za mną stoi. Są czytelnicy, i to zaangażowani czytelnicy. Nie jest aż tak źle 😉
A jeśli chodzi o życie prywatne? Well, ja niewiele tracę, bo nie jestem za bardzo towarzyska. A zyskuję dużo, bo jeśli kogoś poznaję przez bloga, zwykle jest to wartościowa znajomość.
Myślę, że autor Darlexa naprawdę spotkał się z takimi sytuacjami, skoro podjął tak drastyczną decyzję. Fajnie, że u Ciebie to wszystko zdaje się iść w dobrą stronę. Warto jednak pamiętać, że nie wszyscy mają to szczęście. Tym bardziej, że w przypadku strony Darlex nie można mówić, że autor się nie starał.
Nie, nie jest tak fantastycznie. „Zdaje się iść w dobrą stronę” to prawidłowa ocena stanu rzeczy. Nie więcej.
Ale może mój optymizm polega na tym, że zrobienie kasy na blogu nie jest moim celem. Nie tu leży moje serce, więc nie jest mnie to w stanie tak łatwo sfrustrować.
Powiem Ci, że wczoraj poczytałam trochę Dariusza i zdołał mnie zarazić swoim pesymizmem. Swoją drogą, nie wiem, jak ktoś tak nastawiony na klęskę może osiągnąć sukces…
hihi
Niestety w tej dziedzinie wyczerpalas temat; jesli zegar wszechobecny na szwajcarskich dworcach mozna nazwac dorobkiem artystycznym.
o! Ktos rowniez nie lubi „heidi” czy inny byl powod usuniecia tej wzmianki z mojego komentarza ??
Tak, to był link prowadzący do sklepu internetowego, który nie miał nic a nic wspólnego z powyższym artykułem.
Zwykle linki, które mogą się przydać czytelnikom zostawiam, a dlaczego by nie. Tego nie było sensu.
Byla to nazwa marki ubraniowej szwajcarskiego design’u, nie o tym byl artykul?
Usuwajac nazwe i zostawiajac „hihi”, komentarz wlasnie stracil sens (?!).
No, to voila: heidi.com
Linijka więcej komentarza opisującego, o co nam chodzi ratuje życie. No, życia może nie, ale na pewno linki.
Co do Gigera…Pochodzi on z Chur, najstarszego miasta w Szwajcarii i to tam znajduje się pierwszy Alien Bar.
https://auslanderkawszwajcarii.com/2017/04/21/chur-najstarsze-miasto-szwajcarii/
Pozdrawiam.
Jak nie czytać Twojego bloga? No nie da się. Zawsze ciekawe i różnorodne tematy i komentarze. Natomiast z przyjemnością przeczytałam, że osoby poznane na blogu, stanowią dla Ciebie wartościową znajomość. Choć osobiście się nie znamy, to mam nadzieję, że do powyższych też się zaliczam.
Ależ oczywiście! Na pewno kiedyś muszę wpaść do Ciebie stwierdzić na własne oczy ile z Twojego okna widać nieba 😉 I tak się stanie, gdy tylko wypady do Polski przestaną być dla mnie bieganiną z zegarkiem w ręku i napiętym harmonogramem…
Widać dużo nieba. Przyjazd do Polski powinien być dla Ciebie relaksem, a nie bieganiną z zegarkiem w ręku. Dobrze, że nie nosisz ze sobą, takiego jak zegar dworcowy, bo z nim to trudno byłoby gdziekolwiek zdążyć. Pisząc poważnie, sama wiem jak to jest, bo żyję ciągle pod presją czasu.
Czy wiesz coś na temat współczesnych artystów w Szwajcarii? Chodzi mi o działania twórcze, czy są tu ludzie którzy się z tego utrzymują. Są tu jakieś szkoły artystyczne. Więc zastanawia mnie czy jest tu miejsce na pracę w twórczym zawodzie w tym kraju?