Slow life na polskiej prowincji

25 lat temu

–          Aśka, ty mała cholero, wyłaź z tego groszku, bo ci się robaki w brzuchu zalęgną!

–          Ale babciu, ja dobrze gryzę, nie mają ze mną szans!

 

Właśnie dotarłam do gniazdka moich rodziców na polską prowincję klasy B, chociaż ja bym jej z prawdziwą dumą przyznała klasę C, a nawet i D. Jestem w Krasnymstawie. Kot się łasi, dżungla się dżungli. Wszystko jest takie woooolne. Moja mama siedzi rozłożona w fotelu z lornetką i obserwuje ptaki. To jej codzienny rytuał. Potem opowiada:

 

–          Wczoraj był u nas rudzik i trzymał w dzióbku ważkę!

Mówi to tak rozentuzjazmowanym, odkrywczym tonem, jakby informacja, którą miała naprawdę do przekazania brzmiała:

 

–          Wczoraj była u nas ważka i trzymała w dzióbku rudzika!

 

Albo:

 

–          Wczoraj był u nas pojazd kosmiczny i porwał tatę!

 

Pojazd kosmiczny pojazdem kosmicznym, ale pojazd mojego wujka marki Syrenka nie działa już od całych wieków i jest w ciągłej naprawie. Wujek cały czas leży na mojej starej deskorolce pod samochodem i coś w nim grzebie. Ostatnio nawet wymontował coś, co wyglądało jak wehikuł czasu dla mrówek. Jeśli spotkaliście kiedyś, gdy byliście dziećmi dziwne mrówki kłębiące się dookoła metalowego spodka wielkości Waszej dłoni, to znaczy, że moja teoria jest prawdziwa. Wujek dziwnym sposobem nigdy jeszcze nie wyszedł całkiem trzeźwy spod tego samochodu.

 

–          Dzień dobry wujku!

–          Łoj dzień dobry, dzień dobry…

–          Widzę że wujek nieco wczorajszy.

–          Dziecko, tak po prawdzie, to ja nie jestem wczorajszy, ale sprzed dwóch tygodni.

 

Dlaczego wszystkie rozmowy na polskiej prowincji są takie powolno – dziwaczno – metafizyczne? Nawet obgryziony przez moją siostrę w dzieciństwie kubek z kawą jest piękny i ma swoje miejsce. Wszystko ma swój czas i się nie śpieszy. Argument, że nie mogę obierać ziemniaków, bo głaszczę kota jest uznawany jako argument wystarczający do zwolnienia mnie z tego obowiązku.

 

–          Dzień dobry, czy jest mleko sojowe?

–          Dzień dobry, nie ma, ale za to są kotlety sojowe.

–          Aaa…

 

Brakuje mi tego nieintencjonalnego humoru w Szwajcarii. Na ile musiałabym się nauczyć języka, żeby rozumieć te wszystkie małe niuanse i niuansiki, które stanowią smaczek każdej rozmowy?

 

–          Jajka, jajeczka od szczęśliwych kurek. A gdzie idzie ta wielka walizka z tą małą panieneczką? Kupi panienka jajka? Od brunetki, od blondynki, mam je wszystkie!

–          To ja poproszę dziesięć od blondyna!

–          No wie pani, ja z chęcią, ale nie wiem, co na to żona.

 

Huśt, huśt, huśt. Jeśli liczyłeś na artykuł o ekonomii Szwajcarii, wielkiej polityce i mocnym franku, to się przeliczyłeś. Chociaż o mocnym Franku w sumie mogę poopowiadać. Ma garbaty nos, bo ktoś kiedyś miał mocniejszy prawy sierpowy niż on. Mówią, że jak Franek osłabnie, to w Szwajcarii będzie taniej. Nie mam dla Was dobrej nowiny: jak dziś przechodziłam koło jego domu trzymał się… mocno. Po kilku głębszych jeszcze stał.

 

Dziś w busie:

–          Przepraszam, ja mam wielką walizkę, czy mogę ją do środka, czy do bagażnika?

–          Do środka, ale bardzo wielka?

–          Olbrzymia!

–          Aaa, to nie wiem, czy się zmieści.

–          Aaa, to w takim razie raczej średniego rozmiaru.

 

Jeśli jesteście w biegu, to przystańcie trochę, żeby pogadać z sąsiadką o niczym. Pogapcie się na rudziki z ważkami w mordkach. Posłuchajcie czek-czek-czek strzyżyków. Zamieńcie dwa słowa z panem od jajek. Podumajcie nad produktami sojowymi w wioskowym sklepie. Popatrzcie z miłością na obgryziony przez siostrę kubek z kawą. A rzeczywistość stanie się taka powolna i magiczna. I tego Wam życzę!

27 komentarzy o “Slow life na polskiej prowincji

  • 5 lipca, 2016 at 6:54 pm
    Permalink

    Nic piękniejszego jak rano skontrolować czy wszystkie ptaki są na swoich miejscach.

    Reply
    • 5 lipca, 2016 at 7:28 pm
      Permalink

      Amen!

      😀 Nie ma jak śmiać się jak głupia przez pięć minut po przeczytaniu komentarza. Małe a cieszy. W sensie komentarza a nie ptaka.

      Reply
  • 5 lipca, 2016 at 7:44 pm
    Permalink

    To ja ci po polsku ponarzekam. Co taki krotki wpis? Po pierwszym akapicie liczyłem na 73 razy więcej. :p
    🙂

    Reply
    • 5 lipca, 2016 at 8:39 pm
      Permalink

      73? To jakaś magiczna liczba? Jak „a jego imię to czterdzieści i cztery”?
      Jakaś chyba jestem niedomyślna na tej prowincji…

      Reply
      • 7 lipca, 2016 at 3:12 pm
        Permalink

        Uniknąłem w ten sposób liczby 69

        Reply
        • 7 lipca, 2016 at 5:09 pm
          Permalink

          Yes! Yes! Yes! Ja tego nie powiedziałam! 😀 Ha haaaaa!

          Reply
      • 12 lipca, 2016 at 3:19 am
        Permalink

        73! oznacza „do widzenia” w jezyku krotkofalowcow. W odniesieniu do kobiet stosuje sie czasem 88! (ale kobiet – krotkofalowcow jest malo wiec to rzadkosc)

        Reply
        • 12 lipca, 2016 at 10:54 pm
          Permalink

          73, mobilki? 😉

          Reply
  • 5 lipca, 2016 at 11:37 pm
    Permalink

    Jeśli jesteście w biegu, to przystańcie trochę… w moim przypadku wygląda to tak, że bardzo bym chciała ale babcie i dziadkowie daleko a opiekunka zwichnęła sobie kostkę :/ i mój dzień wygląda tak, że próbuję coś zrobić, między karmieniem, przewijaniem etc etc numeru dwa a pilnowaniem numeru jeden („nie nie robimy fikołków na dywanie”, „jak skaczesz to nie wpadnij na drzwi balkonowe”). Mimo wszystko, szukam miejsca na ziemi, gdzie moje dzieci będą mogły dorastać w świecie SLOW, a nie biegać z lekcji gitary na balet, po drodze wkuwając japoński. Niestety, chwilowo jesteśmy tu, gdzie dzieci widać tylko w lato, przy bezwietrznych 30 stopniach i to tylko przez chwilę. Pewnie lektor japońskiego wyjechał na wakacje…
    Ps. Błagam tylko nie „prowincja”, kojarzy mi się z ludźmi z Warszawy i z ich protekcjonalnym traktowaniem „reszty świata”

    Reply
    • 6 lipca, 2016 at 11:07 am
      Permalink

      Uwielbiam słowa „prowincja”, „wieś”, „koniec świata” i wszelkie inne anty-korpo, anty-ratrace, anty-miastowe. Moim zdaniem to określa pewien stan umysłu, taki właśnie który jest się w stanie zatrzymać nad czymś i tak zwyczajnie żyć każdą chwilą w pełni.
      Zawsze myślałam, szczerze mówiąc, że dzieci pozwalają trochę przystanąć. Bo dla nich wszystko jest pierwsze, wszystko jest cudem: i dźwięk przedzieranego papieru może je cieszyć, i kwiatek na łące, i ptaszek pijący wodę. I dzięki nim my też możemy się tym zachwycić.
      Ale możliwe, że ja tak tylko mówię, bo nie mam dzieci, czyli je trochę idealizuję…. Tak jest, czy nie?

      Reply
      • 6 lipca, 2016 at 8:30 pm
        Permalink

        tak jest, właśnie tak, tyle, że akurat właśnie idziemy do dermatologa a tu ptaszek tu kotek a dermatolog na 10:00 i nie można się spóźnić bo jak przepadnie termin, to następny będzie za trzy miesiące… Zachwycić się tym możemy i my pod warunkiem, że mamy gotowacza obiadów 😀 albo najlepiej jakąś osobę do pomocy. Inaczej góra prania, prasowania, obiad do zrobienia, zakupy i księgowa, która zawsze dzwoni w ostatniej chwili, że trzeba koniecznie dziś wysłać jakiś PIT czy inny NIP czy co tam no i lecimy na pocztę a tu piesek a kotek a poczta do 18:00. A urząd skarbowy nie wybacza :D:D:D Jest o tym świetny skecz: https://www.youtube.com/watch?v=uFQfylQ2Jgg People with no kids don’t know

        Reply
        • 7 lipca, 2016 at 5:19 pm
          Permalink

          Mam wrażenie, że właśnie ja się nie nadaję na matkę :/ Bo ja pieski, kotki, a ZUS… O Boże, ZUS! 😉

          Reply
  • 6 lipca, 2016 at 11:09 am
    Permalink

    co wy tam pijecie na tym wschodzie? 😉

    Reply
    • 6 lipca, 2016 at 1:48 pm
      Permalink

      herrrrbatkę 😀

      Reply
  • 6 lipca, 2016 at 11:47 am
    Permalink

    Temat grochu też jest pojechany. Zeżarłem go tony w akopaniamencie ostrzeżeń i biadoleń. Jakoś mnie nigdy nic nie bolało. To chyba dowodzi naturalnej intuicji dziecka, które wie co jest dla niego zdrowe.

    Reply
    • 6 lipca, 2016 at 1:47 pm
      Permalink

      Ja nadal swoje pierwsze kroki w ogrodzie rodziców kieruję do zielonego groszku. Taaaakie truskawy, taaaaakie maliny, a ja tylko groszek i groszek! 😉

      Reply
  • 7 lipca, 2016 at 1:13 pm
    Permalink

    Też w dzieciństwie objadałam się groszkiem, ale bez ekscesów. Za czasów mojego dzieciństwa istniało jeszcze coś fantastycznego, a mianowicie oranżada w proszku. Jak się tego człowiek najadł w dużych ilościach, to dopiero była zabawa. Jak jeździłam do Babci, to uwielbiałam korzystać z takiego środka lokomocji jakim była furmanka. Jeszcze jak była możliwość spania w stodole, to dopiero był czat., jak w hotelu , który ma pięć gwiazdek. No i wywołałaś u mnie cudowne wspomnienia z dzieciństwa. Fajnie, bardzo fajnie :-). Szczególnie stało się to w dobrym momencie, bo tak:
    1. mam wolne, bo zaczyna się szczyt NATO – centrum Warszawy bez mała zablokowane, nie ma gdzie parkować, a ja się właśnie tam zawodowo zagnieździłam.,
    2. oglądam obrady Sejmu RP, bo właśnie trwa uchwalanie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, a z racji profesji jestem żywo zainteresowana,
    3. więc zdecydowanie dorosłe życie.
    Jak widzisz, wspomnienia z dzieciństwa , jak najbardziej mile widziane. :-)))

    Reply
    • 7 lipca, 2016 at 5:16 pm
      Permalink

      U nas furman odganiał nas batem, jak chcieliśmy się rzucić na sianko!
      Ja oglądam TVN24 i już mi się odechciewa, wszystko o szczycie NATO… Ale przełączyłam na TVP1, a tam zwiastun bałwochwalczego programu o Kaczyńskim, mężu stanu. Padłam. Chyba zaraz przełączę na jakiś głupi serial o sułtankach, to zdaje się bardziej porywające.
      Wyjdź na balkon i pogap się na niebo 🙂 Niebo jest wszędzie, nawet w centrum miasta! Za darmo, w ilości nieograniczonej.

      Reply
  • 8 lipca, 2016 at 8:50 pm
    Permalink

    O tak, niebo jest wszędzie. Z racji tego, że mieszkam poza Warszawą, często oglądam niebo, rano też słucham jak śpiewają ptaszki, pijąc poranną kawę na tarasie. Tylko szkoda , bo w ogródku nie mam groszku :-))). Może to zmienię, tylko nie wiem kiedy.

    Reply
    • 9 lipca, 2016 at 9:52 am
      Permalink

      To ja Ci powiem kiedy: pod koniec kwietnia następnego roku 😉 Wtedy się sadzi groszek – tak mi podpowiada mama. A powiem Ci, że koncepcja groszku w kancelarii to genialna sprawa – ja przynajmniej jak bym zauważyła groszek na balkonie w takim miejscu, to innym okiem bym spojrzała na mojego prawnika 😀

      Reply
      • 12 lipca, 2016 at 2:51 am
        Permalink

        Warto chyba sobie w tym miejscu przypomniec przepiekna pisenke Ewy Dymarczyk… 😉
        (o groszku, oczywiscie)

        Reply
  • 10 lipca, 2016 at 2:39 pm
    Permalink

    Oj, szanowna autorko, ale urlop w Polsce to nie jest wystarczające wytłumaczenie, żeby chodzić bez czapki w upalne południe z butelką czegoś mocniejszego, pociągając z niej co raz to po łyczku, bo potem w efekcie zanurzasz się w podświadomości i piszesz takie właśnie wpisy :).

    Reply

Skomentuj Jo Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.