Podaj mi lornetkę i chodźmy pogapić się w niebo, czyli o depresji w Szwajcarii

Szwajcarzy cierpią inaczej niż my. My cierpimy, bo przed nami jeszcze tyle pięknych Mercedesów, a dzieciorom trzeba kupić nowe cichobiegi, bo w starych palce wychodzą same na spacer bez udziału reszty ciała. Szwajcarzy cierpią, bo mają te wszystkie piękne Mercedesy, cichobiegi na resorach i właśnie odkryli bardzo zdziwieni, że nie o to chodzi w życiu. Czyli, jakby powiedziała zdroworozsądkowo pani Jadźka z warzywniaka na rogu: w dupach im się poprzewracało!

Depresja w Szwajcarii

Czy wiecie, że aż jeden Szwajcar na sześciu cierpi na typowe objawy depresji, czyli chroniczne zmęczenie, bezsenność, stany lękowe, czy niezdiagnozowane bóle pleców?

Szwajcaria słono płaci za niedyspozycję psychiczną swoich obywateli – szacuje się to na ponad 11 bilionów rocznie. Szwajcarzy niestety również często popełniają samobójstwa – rocznie pomiędzy 15 a 25 tysięcy osób próbuje odebrać sobie życie.

Dlaczego?

Według specjalistów najwięcej osób zaczyna cierpieć na depresję po 27 roku życia, bo to właśnie wtedy ponoć zaczynamy dokonywać pierwszych bilansów swojego życia. Oceniamy je najczęściej niestety porównując się z innymi, a w Szwajcarii nie jest to łatwy biznes… Zawsze jest ktoś od nas lepszy, bo przecież tutaj to tylko „sky is the limit”. Jeśli natomiast podejdziemy do tej sprawy inaczej i stwierdzimy, że wszystko już mamy i nie ma po co walczyć, to się nagle okazuje, że dookoła nas wieje pustką…

Zagrożone kobiety – ekspatki… i ich mężowie!

Niestety, miłe Polki ze Szwajcarii, które przyjechałyście tutaj z mężem / partnerem, mam dla Was smutną wiadomość. Jesteście w grupie ryzyka! Jeśli tylko Wasza druga połówka pracuje, a Wy same walczycie tutaj z językiem, integracją i codziennością życia oddalone od rodziny i przyjaciół, to niestety macie dużą „szansę” na przejście na tą drugą, ciemną stronę lustra. Niektórzy psychiatrzy przyznają, że połowa ich pacjentów to kobiety – ekspatki, a druga połowa… ich mężowie, którzy cierpią na syndrom wypalenia zawodowego. To jest prawdziwa zmora korporacji, które lubią wyduszać pracowników jak cytrynki.

A co na to społeczeństwo?

Na szczęście, Szwajcarzy nigdy by nie użyli stwierdzenia, że komuś „odbija palma”, „ma żółte papiery”, czy inne takie nasze milusie stwierdzenia. Mój kolega mi opowiadał z jakim strachem szedł do firmy, żeby wręczyć zwolnienie od psychiatry i przyznać się, że cierpi na depresję i musi trochę odetchnąć. Jego szef na to bez słowa wyjął z kieszeni marynarki listek Xanaxu i zapytał: „mówi ci to coś? A Anne, nasza sekretarka, to myślisz, że co ona robi już pół roku na zwolnieniu? Smaży się na well-done na plaży na Karaibach, czy jak?…”

Inny plan na życie

Dlatego bardzo wielu Szwajcarów po 30-stce zamiast zrywać trampki w codziennym wyścigu, zaczyna wydziwiać. I zamiast odświeżać model samochodu, to oni zaczynają szukać sensu gdzieś indziej. I na przykład robią sobie rok przerwy (na co bardzo wielu pracodawców się zgadza, bo to jest lepsze niż mieć pracownika z burn-outem albo totalnym brakiem motywacji). W czasie tego roku podróżują, kształcą się, rozmyślają, modlą, medytują, łowią ryby – każdy ma na to jakiś inny pomysł. Inni pracownicy starają się o alternatywne sposoby pracy. Na przykład mam koleżankę Szwajcarkę, która pracuje na 50%. Tylko że to nie jest tak, że nie pracuje w poniedziałek, środę i pół piątku – ona pracuje na full przez pół roku, a przez następne pół medytuje w indyjskim aśramie. Ostatnio nawet urodziła dziecko w tych Indiach, na kucaka w górskim potoku, z czego filmik oczywiście zamieściła na youtube… Voilà, jak skutecznie można się odobrazić na antykoncepcję…

Podaj mi lornetkę

Ja również, mimo że nie kolekcjonuję Mercedesów, a do porównywania się do innych albo oceniania ludzi na podstawie zasobności portfela lub rodzaju pracy, jaką wykonują mam awersję, mam takie momenty, kiedy chcę uciec i nie patrzeć na nic ani nikogo. Ale też takie momenty, kiedy włącza mi się konsumpcjonista pierwszej wody „no nie, zginę, jeśli nie kupię tego sweterka”. I wtedy pomaga nabranie dystansu. Jak to zrobić?

Mam kilka takich patentów. Jednym z nich jest kultowy już szwajcarski program, który jest emitowany przez telewizję RTS Un: Passe-moi les jumelles (Podaj mi lornetkę). Niestety, zła wiadomość jest taka, że ten program jest możliwy do oglądania tylko w języku francuskim, nie ma do niego napisów w żadnym innym języku. Passe-moi les jumelles to program dokumentalny w takiej niedzisiejszej konwencji „slow”. Program, w którym przez 15 minut może nie dziać się nic, tylko grać dobra muzyka, rzeźbiarz dłubać w kawałku drewna i opowiadać powoli i niespiesznie o życiu, o sobie, o pracy, o filozofii. Tak bez zbędnego moralizowania, ale też rozdmuchiwania emocji.

Co łączy formuła programu? Program przedstawia ciekawe osoby, które opowiadają o swoim życiu. W jakim sensie ciekawe? Są to osoby, które żyją alternatywnie – najczęściej wykonują pracę fizyczną – są rzemieślnikami, artystami, dekarzami, weterynarzami… Ale również posiadają niezwykłą pasję – na przykład pamiętam taki reportaż o biznesmenie z Genewy, który codziennie wstaje o 4 rano i przez 2 godziny wiosłuje po rzece. Wszystkie te osoby są tak wspaniale niemodne, niedzisiejsze, takie powolne i skupione na tym co robią, jakby za tą rzeźbą, nieoheblowanym stołkiem, warzywami na polu, czy płytami dachowymi świeciło ostateczne światło zrozumienia. Dla ciekawskich, potrzebujących i wszystkich tych, którzy rozumieją język francuski mam reportaż o „marzycielu z Romainmoitiers” – stolarzu-artyście, który robi schody dla kota:

http://www.rts.ch/emissions/passe-moi-les-jumelles/7211132-le-reveur-de-romainmotier.html

15 komentarzy o “Podaj mi lornetkę i chodźmy pogapić się w niebo, czyli o depresji w Szwajcarii

  • 3 marca, 2016 at 12:19 pm
    Permalink

    Pozwolę sobie przy okazji popełnienia jednego z planowanych postów na mojej witrynie, pocytować troszkę Ciebie. A to dlatego, że problem nie powinien być bagatelizowany jak przez większość Polaków to się zdarza. Dziś widziałam audycje o coraz wcześniejszych wykryciach depresji, bo już u nastolatków – nie zawsze jest to bunt młodzieńczy, a większość rodziców kojarząc objawy właśnie z tym, machnie na to ręką.
    Mnie przytrafiło się coś, o czym wspomniałaś w jednym z akapitów, mianowicie przyjechałam do partnera a na głowie spoczęły: dom, praca, kurs. Nieporadność na obczyźnie i Bóg wie co jeszcze, bo momentami poczucie beznadziejności sięgało zenitu i nie dało się go już określić. Stan depresji, jako choroby, nie jest mi zupełnie obcy, odróżniam ją od popularnie zwanego „doła”, niestety ten problem jeszcze wg mnie zbyt mało się nagłaśnia, aby ludzie zaczęli wreszcie reagować na poważne schorzenie.
    Pozdrawiam zimowo.

    Reply
    • 5 marca, 2016 at 12:12 pm
      Permalink

      Ja pozdrawiam letnio i upalnie z Kambodzy, gdzie jak kazdy zdepresjonowany ptaszek pocieszam sie po zimie… Znam temat z wlasnego doswiadczenia niestety, wyjazd za granice do meza/chlopaka bez pracy moze podkopac nawet najwieksze poczucie wartosci…

      Reply
      • 6 marca, 2016 at 9:22 am
        Permalink

        Podkopać poczucie wartości – trafnie to ujęłaś. Wyjechać porzucając stałą pracę, pasje, których na obczyźnie już nie można wykonywać, jakieś imię swoje znaczące o zaradności, znajomych, aby w imię miłości przestać wgl coś znaczyć i zostać dopiero uczącą się języka, niezaradną bezrobotną bez przyszłości, mając niesprecyzowane plany zawodowe nie wychylające się poza rangę sprzątaczki i pomywaczki.
        To nie jest proste.

        Reply
  • 3 marca, 2016 at 2:14 pm
    Permalink

    Cieszę się, że poruszyłaś sprawę depresji. Nigdy nie wiadomo kiedy to paskudztwo może dopaść człowieka. Ponoć choroba ta jest już problemem społecznym w wielu krajach. Trudno się dziwić. Ludzie po prostu nie wytrzymują ciśnienia., bo presja otoczenia jest przeogromna. Trzeba być zawsze pięknym, młodym, bogatym, odnosić same sukcesy. Przecież to jest chore!!!. Świat zwariował. Faktycznie z depresją zmaga się wielu młodych ludzi. Może wynika to z faktu, że ich udziałem często jest świat wirtualny, świat kolorowych magazynów, który ze światem rzeczywistym niewiele ma wspólnego. Jak nie pojmą tego, że należy odróżnić świat fikcyjny od tego prawdziwego to różnie może być.
    Bardzo fajny i mądry komentarz do Twojego wpisu. Moim zdaniem trzeba nagłaśniać takie problemy, naprawdę warto

    Reply
  • 3 marca, 2016 at 2:41 pm
    Permalink

    Jestem tą kobietą-żoną-ekspatką w Szwajcarii od dwóch lat… Przyznam, że miałam kilka tych momentów, gdzie wydawało mi się, że przejdę na tą „ciemną stronę lustra” i myśli: „Rany, ja tu oszaleję przecież”… Na szczęście, te momenty trwały chwilkę. To, co mnie trzyma po tej jasnej stronie, to pewnie kurs niemieckiego 4 razy w tygodniu, w 3 fajnych grupach, to, że poznałam cudowne polskie duszyczki, myśl o wizytach w Polsce i odwiedzinach u nas w Szwajcarii naszych Bliskich, a teraz doszła jeszcze ‚ekscytacja’ blogosferą 😉
    Szwajcaria jest piękna i jestem zachwycona większością rzeczy, których brakowało mi w Polsce, ale nie ma tego, co w życiu ma największą wartość – Rodziny i Przyjaciół. ..
    A co do drugiej połówki – syndrom wypalenia zawodowego niestety brzmi znajomo…

    Życzę, żebyśmy wszyscy pozostali po jasnej stronie! 🙂
    Pozdrawiam!

    Reply
    • 5 marca, 2016 at 12:09 pm
      Permalink

      Tak to jest – ten artykul napisany jest rowniez z perspektywy nie obserwatora a uczestnika… Uszy do gory! Polskie kolezanki z kursu jezykowego faktycznie moga wyciagnac z nie lada dolka – tez przerabiane na swojej skorze!

      Reply
  • 3 marca, 2016 at 3:02 pm
    Permalink

    Bardzo prawdziwy wpis 🙂 Lubię Twoje poczucie humoru.
    Twojego Bloga znalazłam kilka dni temu; ciekawie jest się przyjrzeć CH od strony francuskiej.
    Pozdrawiam!

    Reply
  • 3 marca, 2016 at 6:59 pm
    Permalink

    Zapomniałaś dodać, że w większości Szwajcarzy posiadają ubezpieczenie zawodowe. Miałem ostatnio okazję współczuć „wypalonemu” 40-latkowi, który ma gwarantowane kilka tysięcy niebieskich do końca życia. Płakałem razem z nim, słuchając jak stracił sens życia. Sfrustrowane biedaczysko błąka się po Świecie, zmienia samochody i marzy o wielkiej miłości. To było dla mnie bardzo pouczające spotkanie.

    Reply
  • 3 marca, 2016 at 11:26 pm
    Permalink

    CZYTAM PANI BLOGA OD PARU TYGODNI I JESTEM ZACHWYCONY,GRATULUJE INTELIGENCJI I POCZUCIA
    HUMORU, BYLEM W SZWAJCARII KILKA RAZY I JESTEM TYM KRAJEM!POZDRAWIAM!

    W

    Reply
  • 5 marca, 2016 at 10:21 am
    Permalink

    Mocny temat. I brzmi znajomo. Niedawno przeprowadziłam się do Szwajcarii i najwyraźniej jako pracownica korporacji jestem w grupie ryzyka. Chociaż teoretycznie wszystkie zmiany są na plus, to jednak czuję, jak bardzo brakuje mi czasu. Pracuję znacznie dłużej niż w Polsce, brakuje mi też znajomych – tych prawdziwych, od serca. Zabawa w blogowanie już w ogóle poszła w odstawkę – no bo kiedy.
    Patrząc w około mam wrażenie, że depresję widuję, ale faktycznie w innym wydaniu niż w Polsce. W Polsce wykluwa się na najniższych piętrach piramidy Maslowa. Tutaj rodzi się w dobrobycie i w samotności.

    Smutny temat na deszczową sobotę, ale jutro już ma być słonecznie.

    Świetny blog, będę odwiedzać 🙂

    Reply
    • 5 marca, 2016 at 11:56 am
      Permalink

      26 dni, bierz ta lornetke i idz sie koniecznie pogapic na ptaki! Na szczescie niedlugo przyjdzie wiosna i wszystko sie okaze latwiejsze 🙂

      Reply
  • 5 marca, 2016 at 11:26 pm
    Permalink

    Wszystkim, którzy chorują na depresję radzę wybrać się do dobrego specjalisty i baardzo szerokim łukiem omijać wszelkich maści psychologów amatorów i szarlatanów. Przy krewnych i znajomych królika, gęba zamknięta na kłódkę, obejdzie się bez zbytecznych rad i mądrości życiowych. Ja w prawdzie nie choruję na depkę ale przyjaźnie się z alergologiem i gastrologiem, czego wynikiem jest specjalna dieta. I, jak przestrzegam jej to mi nic nie jest, ale jak grzecznie odmawiam w gościnie tego czy owego to muszę wysłuchiwać: eee tam ale sobie wymyślasz, na chorą nie wyglądasz, co to za wydziwianie, na wsi o alergiach nikt nie słyszał, trochę czosnku nikomu nie zaszkodziło, za mało warzyw jesz, ja moim dzieciom alergię wyleczyłam (tu wpisz dowolne placebo: miodem, mlekiem, kiszoną kapustą). Podejrzewam, że jak alergię zastąpi się słowem depresja to człowiek musi wysłuchiwać podobnych dywagacji:)

    Reply
  • 12 marca, 2016 at 5:48 pm
    Permalink

    26 dni = jestes moze w Zurichu?
    Tu sporo ludzi jest w podobnej sytuacji jak Ty..
    Ja tez jestem tu dopiero od kilku miesiecy, tez walcze w korporacji i tez dostrzegam, ze bez grona blizszych znajomych samotnosc czasem potrafi mocno doskwierac..

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.