Tak, tak, wrzesień to miesiąc szkoły, dzieci i… mandatów za spóźnienia na lekcje! (To nic, że już jest październik…) Zapomnijcie, kochani rodzice, o pisanych odręcznie usprawiedliwieniach opisujące enigmatycznie „awarię budzika”, „ważne sprawy rodzinne”, czy „ucieczkę autobusu”.
Poniższe historie pochodzą od moich własnych koleżanek mieszkających w kantonie Vaud. Dlatego uprzedzam – być może inne kantony nie mają tych samych problemów. Tego nie wiem, i liczę oczywiście na Wasze komentarze!
Jak zaczęła się ta cała historia? Pewnego upalnego wieczoru siedziałam sobie w knajpce przy lampce wina ze swoimi koleżankami Polkami z okolic Lozanny. Jedna z nich zaczęła się skarżyć, że musi kupić bardzo drogie bilety lotnicze z Polski do Szwajcarii po wakacjach, żeby dzieci mogły uczestniczyć w pierwszym dniu szkoły.
– A właściwie dlaczego? – zapytałam. – Wrócisz dzień po, napiszesz jakieś zgrabne usprawiedliwienie. Przecież pierwszego dnia i tak nic się ważnego nie dzieje!
Pięć okrągłych par oczu spojrzało na mnie z niedowierzaniem.
– Od razu widać, że nie masz dzieci!
I tak oto poznałam ciekawe historie usprawiedliwieniowo-sądowo-nieobecnościowe moich koleżanek. Dwie z pięciu otarły się o naprawdę poważne konsekwencje związane ze zwolnieniem swoich dzieci z lekcji – to całkiem niezły bilans! A tymczasem posłuchajcie historii Lidki.
Gdy dziewczynki Lidki były małe i chodziły jeszcze do przedszkola, kilka razy zdarzało się jej je zwalniać na tydzień – dwa tygodnie ze względów zawodowych. Co dziwne – jak Lidka opowiadała – dyrektor zawsze bardzo niechętnie udzielał jej na to zgody. Ostatnim razem, gdy starsza córeczka była już w zerówce i gdy prosiła o zwolnienie dziecka na 1 dzień, dyrektor wezwał ją na rozmowę i powiedział, że to jest ostatni raz, gdy udziela takiego pozwolenia. Na szczęście przez kolejne dwa lata nie było takiej potrzeby! Dziewczynki jednak rosły zdrowo i nieubłagalnie zbliżała się taka jedna majowa okazja, do której cała rodzina się porządnie przygotowywała. Pewnie możecie sobie wyobrazić ilość kombinowania i logistyki, jeśli się mieszka w Szwajcarii, a organizuje komunię swoich dzieci w Polsce. Ostatnia rzecz, jaką należało zorganizować, to pozwolenie na opuszczenie 2 – 3 dni zajęć, żeby dziewczynki mogły wziąć udział przynajmniej dwa razy w uroczystościach Białego Tygodnia. Wydawało się to na tyle ważną okazją, że uzyskanie zgody miało być jedynie formalnością.
A jednak! Na złożone w odpowiednim czasie pismo z obszernymi wyjaśnieniami polskich tradycji, dyrektor odpowiedział oficjalnie „KATEGORYCZNE NIE! Nie ma zgody na chociaż jeden opuszczony dzień w szkole!”.
Konsternacja. W Polsce wszystko zaklepane na ostatni guzik. Dziewczynki z radością głaszczą swoje sukienki, rodzina zjeżdża się z wszech stron świata na tą okazję, obiad zamówiony. Czy mamy wracać nocą w niedzielę po komunii, żeby od razu z samochodu odstawić nieprzytomne dziewczynki do szkoły? Rodzice umówili się z dyrektorem na rozmowę.
I tutaj kilka słów kontekstu: Lidka to wykształcona dziewczyna znająca języki obce i świadoma ideałów pluralizmu Szwajcarii, jedności w różności, otwarcia na inność. W dodatku uczciwa, dlatego zamiast zadzwonić w poniedziałek pokomunijny i powiedzieć po prostu, że dzieci są chore, starała się wytłumaczyć tą całą absurdalną sytuację.
Rozmowa z dyrektorem wyglądała tak:
– …Komunia to bardzo ważne wydarzenie religijne w życiu polskich katolików.
– Komunię może sobie przecież pani zorganizować w Szwajcarii.
– Po pierwsze, moja cała rodzina mieszka w Polsce i zorganizowanie tego w Szwajcarii byłoby bardzo trudne logistycznie, a po drugie już wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
– O której jest ta komunia?
– O 12, ale…
– To dlaczego godzinkę po nie możecie wsiąść do samochodu i wrócić do Szwajcarii?
– Po pierwsze, to jest piętnaście godzin drogi, czy Pan sobie wyobraża w jakim stanie będą dzieci w szkole w poniedziałek, gdy im zapewnię taki maraton, a po drugie…
– To do Polski nie macie samolotów?
– A po drugie to tradycją jest uroczysty obiad po komunii, a później o 17 kolejne spotkanie w kościele.
– W Szwajcarii nie mamy takich tradycji po komunii.
– A my w Polsce mamy!
– Mieszkacie tutaj, dlaczego się nie integrujecie?…
Możecie sobie wyobrazić wpienienie Lidki. Dyrektor przecież nie rozmawiał przy pomocy tłumacza z jakąś zakwefioną, zahukaną, totalnie zanurzoną w swojej kulturze babeczką, ale ze współczesną, wykształconą, pracującą kobietą, z którą przecież rozmawiał w SWOIM języku. Kto by powiedział, że ona właśnie nie jest dobrze zintegrowana?
Po długich dyskusjach dyrektor zgodził się dać tylko jeden dzień wolny: poniedziałek po komunii. Wobec tego cała rodzina chcąc-nie chcąc zaplanowała powrót w poniedziałek, żeby dziewczynki mogły się wyspać i we wtorek iść już do szkoły.
Pan Bóg jednak ze swoim typowym sarkazmem nawiedził Panią Domu gorączką. I tak, już wieczorem po komunii Lidka miała 40 stopni i nie była w stanie ruszyć ni ręką ni nogą. Następnego dnia raniutko rodzina poszła do lekarza, a Lidka otrzymała antybiotyki i zakaz podróżowania w tym stanie. Lekarz okazał się na tyle niegłupi, że wypisał jej obszerne oświadczenie o stanie zdrowia po angielsku, Lidka zadzwoniła do szwajcarskiej szkoły dziewczynek i powiadomiła o całej sytuacji. Pamiętając jednak o poprzedniej ostrej rozmowie z dyrektorem, oczekiwała solidnych konsekwencji i dlatego już w środę wieczorem, gdy była może niezbyt doleczona, ale już w miarę sprawna, wybrała się razem z całą rodziną z powrotem do Szwajcarii.
W Szwajcarii, pomna wagi orzeczenia o stanie zdrowia od szwajcarskiego lekarza, jak najszybciej udała się do przychodni. Ale mijały miesiące i zdawało się, że cała sytuacja poszła w zapomnienie, aż do… otrzymania oficjalnego pisma z prefektury (takiego naszego „szybkiego sądu”) z wezwaniem na rozprawę całej rodziny 25 lipca bez możliwości przełożenia terminu. Nie wspomnę o tym, że dawanie nieprzekładalnego terminu dla całej rodziny w środku wakacji było naprawdę ryzykowne. Tym razem jednak się upiekło – wyjazd wakacyjny był zaplanowany na kilka dni po rozprawie.
Rozprawa wyglądała tak: na podwyższeniu za wielkim biurkiem siedziała sędzina ubrana w oficjalną togę, a przy specjalnym biurku po lewej – stenotypistka. Po odebraniu przysięgi o mówieniu prawdy i tylko prawdy cała rodzina była już porządnie zestresowana.
Sędzina wyciągnęła wszystkie argumenty, których wcześniej używał już dyrektor – o możliwości zorganizowania komunii w Szwajcarii, o tym, że przecież są samoloty, zarzuty, że rodzina się nie integruje… I dołożyła nowe od siebie:
– A Pan ma prawo jazdy? Dlaczego Pan nie wracał sam z dziewczynkami?
Rodzina zaniemówiła… Sam 2000 kilometrów z dwoma ośmiolatkami? Zostawiając tak chorą żonę, że nie jest w stanie podnieść się z łóżka?
Jak się skończyła ta historia? Uznaniem za winnego ojca rodziny i obciążeniem go kosztami procesu (50 chf). Czyli może strach ma wielkie oczy, ale ten stres…
Obiecałam Wam też drugą historię. Może nie jest aż tak spektakularna, ale dość pamiętna. Jej bohaterką jest Kaśka, koleżanka Lidki, która ucząc się na cudzych błędach, starała się dobrze umotywować prośbę o zwolnienie swoich dwóch córek z zajęć trzy dni po zakończeniu ferii jesiennych. A co się działo? Komunia, choroba, pogrzeb cioci? Nie! Rejs na Karaiby!
Możecie się oburzać, ale gdy się chce wrócić na czas po feriach, a bilety lotnicze są cztery razy droższe niż dzień po, to ręka Wam pięć razy zadrży przed kliknięciem „Przejdź do płatności”… Kaśka, pomna historii Lidki, wysmażyła historię godną Szekspira w swoim uzasadnieniu prośby o zwolnienie dzieci na 3 dni: ślub brata w Miami, w którym mąż Kaśki miał pełnić rolę świadka. Co lepsza, żeby uprawdopodobnić tą historię, sama stworzyła przepiękne zaproszenie na to wydarzenie! Jak je zobaczyłyśmy, spłakałyśmy się ze śmiechu. Jaka była odpowiedź dyrektora? „KATEGORYCZNIE SIĘ NIE ZGADZAM!”. Na szczęście Kaśka nie brnęła dalej w wyjaśnienia ani spotkania z dyrektorem, tylko poszła porozmawiać z nauczycielkami, które, pełne zrozumienia, powiedziały, żeby po prostu w tym terminie zadzwoniła z informacją, że dziewczynki są chore, a one obiecują, że nie przekażą tego dyrektorowi. I tak się jej upiekło!
System szwajcarski bazuje na wierze, że rodzice będą mówić prawdę o powodach nieobecności swojego dziecka w szkole. I tak – do 5 dni nieobecności w szkole nie potrzebne jest zwolnienie lekarskie, należy tylko powiadomić przedtem nauczycielkę, że dziecko będzie nieobecne. Jest to oczywiście duża zachęta dla tych osób, które muszą zwolnić dziecko z innych przyczyn – szczególnie biorąc pod uwagę to, z jakim brakiem wyrozumiałości spotykają się jakiekolwiek inne powody. Ten system niestety uczy dzieci…. nieuczciwości. Dziecko, widząc, że rodzic ewidentnie łże nauczycielce w żywe oczy, uczy się, że prawda czasami nie popłaca, a kłamstwo jest w pewnych okolicznościach akceptowalne. I w taki to sposób system szwajcarski nie jest przygotowany na Polaków…
Czyli gdyby mamy przytoczone w tym poscie nie informowaly dyrektorow o tym, ze maja zamiar wyjechac z dziecmi, a po prostu zadzwonily i powiedzialy, ze psikus i dzieci nie przyjda, nie byloby problemow?
Jakby zadzwoniły i powiedziały, że psikus, dzieci chore, to nie byłoby problemów.
Ponoć jednak bardzo podejrzane jest, jak się nie przysyła do szkoły 2 dzieci i szkoły również nie za bardzo chcą wierzyć w choroby tuż po i przed feriami, także to nie jest aż takie proste….
A ja mam pytanie, skąd się to u Szwajcarów wzięło? Z czego to wynika? Czy szkoły płacą jakieś kary za to, że nie mają kompletu uczniów w szkole, czy kiedyś dzieci nie chciano posyłać do szkoły i państwo postanowiło nałożyć kary pieniężne i tak im do dzisiaj zostało? Czy taka 100% frekwencja przekłada się znacząco na wyniki dzieci w szkole? Czy co? Bo w Polsce chyba przerzuca się odpowiedzialność na rodziców, jak rodzic usprawiedliwia nieobecność w szkole, to szkoła zakłada że dziecko jest pod opieką rodzica (rodzic jest wtedy odpowiedzialny) i ma to gdzieś (chyba)? A skąd w Szwajcarii takie troszkę postawienie szkoły ponad rodzicami?
Przyznam, że nie znam odpowiedzi na żadne z Twoich pytań. Nawet nie wiem, czy tak jest w całej Szwajcarii, czy tylko w „moim” kantonie Vaud – szkolnictwo w Szwajcarii na niższym poziomie jest zdecentralizowane.
Arek na fb skomentował, że tak samo jest w UK, czyli jak widzę nie jest to ewenement.
Analizowanie systemu szkolnego w Szwajcarii w szczegółach jest trudne i na pewno byłoby tematem na baaaardzo długi artykuł. Może się kiedyś do tego zabiorę.
Moje pytania wzięły się z tego, że łatwo powiedzieć „ale ci Szwajcarzy są głupi”, ale skoro coś takiego jest, to znaczy, że jakiś problem kiedyś był i ten sąd, to nie tylko dla Polaków, którzy przeskoczyli do Szwajcarii czy UK z innego systemu i podejścia do życia. Co ci Szwajcarzy i Brytyjczycy przeskrobali, że tak się sprawy potoczyły? Oto jest pytanie 🙂
Nie mam pojęcia 🙂 Może kiedyś gdzieś wyśledzę odpowiedź na to pytanie, na razie pozostaje wiszące gdzieś w przestrzeni 🙂
a mandaty za nie szczepienie? też są?
Nie ma. Szczepienia są nieobowiązkowe, ale zalecane. W praktyce lekarze bardzo silnie namawiają do szczepienia.
Niby tak ale z tego co pamiętam to epidemie odry były też w Szwajcarii:/
Polak obejdzie każdy system, taka prawda. 😉
Ale jazda. To mnie pewnie zamknęliby w pace, bo 3 razy w roku wywożę dzieci na miesiąc do Polski. Co prawda to jeszcze przedszkole, ale kiedy zacznie się szkoła planuję nieobecności tygodniowe.
A tak w ogóle to mnie integracja nie kojarzy się z wyparciem korzeni innych niż szwajcarskie. Tutaj mają podejście bardziej jak Niemcy i Jugendamt
Ahahahah! To życzę przyjaznego dyrektora, bo ponoć bardzo wiele zależy od jego podejścia 😀
Dyrektor jest walnięty (ten sam od przedszkoli, szkół podstawowych i ponadgimnazjalnych w 3 okolicznych pipidówkach łącznie z moją), ale jeżeli chodzi o nieobecności to wystarczy poinformować o tym nauczyciela i sprawa załatwiona. Natomiast myślałam o integracji w wydaniu opisanym przez Ciebie i dla mnie to jest nacjonalizm i, tak swoją drogą, zastanawiam się jak to ma się z prawodawstwem szwajcarskim. Ostatnio się spotkałam z pojęciem „nadużycie władzy” i tu mi to pasuje (aczkolwiek nie jestem prawnikiem, więc mogę się mylić). W każdym razie na miejscu mamy, która miała rozprawę – zaskarżyłabym decyzję sędziny. W końcu po to są odwołania.
Moim zdaniem te państwa (Szwajcaria, UK, Niemcy…) wychowują sobie bezwolnych obywateli. Od dziecka wpajają, że instytucje, czyli władza wie lepiej co dla obywatela lepsze. Dlatego korzystam z możliwości edukacji domowej (mieszkam w Hiszpanii i trochę w Polsce):-) Znacie kogoś w Helwecji, kto też nie wysyła dzieci do szkoły?
Ciekawe to co piszesz
My niestety po rocznym pobycie kończymy przygodę ze Szwajcarią
Szkołe oprócz dziwacznego systemu lekcji w dwóch turach mogę ocenić bardzo pozytywnie, raz zwalnialismy córkę oficjalnie z dwóch dni bez podawania przyczyny, info wysłałam mailem dostała oficjalna odpowiedz pocztą, raz była chora przez tydzień i faktycznie od lekarza wzięliśmy zaświadczenie dla szkoły. Pojedyncze nieobecności przeszły bez problemu. Kolezanka ma syna w tej samej szkole i w tym roku 2 lub 3 razy zwalniała go na tydzień w związku z wyjazdem do Polski na rozne uroczystości i też żadnych problemów nie było
Może to zależy od dyrekcji szkoły??