Nie piszę, nie dzwonię. Wiem, wiem, za to mam usprawiedliwienie lekarskie! Podejrzenie zapalenia wyrostka robaczywego. Moje robaczki się zbiesiły i miały niby wyrosnąć w wyrostku. Czyli kilka dni wiłam się jak robaczek z bólu, a potem zwiedziłam szwajcarski szpital, gdzie moje robaczki się przestraszyły panów w kitlu, także wyniki badań mi wyszły idealne. Dostałam więc silny lek przeciwbólowy i wypis do domu. Dlatego jeśli dziś będę pleść farmaceutozony, to znaczy, że jestem pod wpływem. I wiecie…mam usprawiedliwienie od lekarza!
Natomiast śpieszę donieść co-nie-co o szwajcarskiej służbie zdrowia. Kochani! Jak chorować, to tylko w Szwajcarii! Jak będziecie planować złamanie nogi, ręki, potylicy, trzustki, czy innych przy- lub naddatków, to niechcący się dobrze ubezpieczcie, a potem przypadkowo zahaczcie o Lozannę.
Z polskimi szpitalami boleściwie się spotkałam po tym, jak dość poważnie skręciłam sobie nogę po tym, jak po pijoku ganialiśmy się na rolkach ze współlokatorami. (Ach te czasy beztroskiej młodości.) Pamiętam jak przez mgłę (bo odlatywałam z bólu co 5 minut), że czekaliśmy w nieklimatyzowanej Izbie Przyjęć szpitala przez coś około 5 godzin. Ja czekałam na leżąco na podłodze, bo nie było wolnych krzesełek. I jeszcze kibelek był nieczynny, więc siusiu się robiło w krzoczkach. A że byłam w nieco dość kiepskim stanie z nogą napuchniętą jak ciężarny Hippopotamus Gorgops, to co się nakombinowałam, jak się nieosiusiać. Po wielu próbach i błędach stwierdziliśmy ze współlokatorami, że oni mnie będą trzymać w powietrzu i śpiewać na cały głos „La-la-lalalala” ze Smerfów. Wypaliło, ale nogawka spodni i but mojego kolegi Jarka już nigdy nie były takie same, bo mój narząd celowniczy złapał kichę. To było drugie w kolei najbardziej traumatyczne siusianie w mojej historii życia. Pierwsze to te, jak policja mnie przyłapała w buszu przed krakowskim Aghem w sytuacji in flagranti. Po długim czasie oczekiwania – dup! – w gips i do domu. A jak mam się właściwie poruszać? A kto to wie, nie ma nawet kogo zapytać o jakiś sklep medyczny, wypożyczalnię kuli, czy coś.
Tak to bywało w Polsce. A jak to bywało w Szwajcarii? Wiecie, trzeba być twardym nie miętkim, także zdychałam w samotności przez jakieś trzy dni. Zresztą, jako dumny członek rodu Jabłońskich ze strony mojej mamy, nie mogłam tak szybko oddać się w medyczne objęcia. Wiecie, ja wyrosłam w przekonaniu, że doktor to tak jak ksiądz. I to nie o to chodzi, że jeden leczy ciało, a drugi duszę, o nie. Najpierw jak przychodzi ksiądz do chorego, to przecież po ostatnie namaszczenie, a później przychodzi lekarz, żeby stwierdzić śmierć. Taka rola lekarzy według mojej rodziny. Także ostatnie słowa wujka to były: „Tylko-nie-do-szpitala…”, a i nawet moja babcia przed udaniem się do szpitala wyznała mojej cioci: „Córko, pieniądze na pogrzeb są schowane w słoiku za szafą”, co daje pewne wyobrażenie na temat opinii mojej rodziny na temat banków…
Także długo nie chciałam się poddać, ale jak już zaczęło mnie rwać w boku jak oddychałam, no to stwierdziłam, że czas umierać – idę do szpitala. Na szczęście najbliższy szpital znajduje się 3 minuty od nas samochodem.
Godzina 20:30, na Izbie Przyjęć kilka osób, dzwonimy specjalnym dzwonkiem i już za moment przyjmuje nas lekarz, żeby wstępnie stwierdzić, czy akurat nie trzeba mi zrobić natychmiast jakiegoś sztucznego oddychania. Lekarz wygląda akurat tak (Jude Law, to Ty?), że poważnie zastanawiam się nad zaprzestaniem oddychania, ale Steve tak wiernie i dzielnie przytrzymuje moje ramię, że stwierdzam, że uch, nie teraz. Po wstępnym zbadaniu lekarz pyta, czy teraz naprawdę boli i oferuje zastrzyk, żebym wytrzymała czas od pobrania krwi do jej zbadania. (Łał….) Pobiera krew, dostaję głupiego jasia w żyłę i zostaję ułożona w osobnej sali szpitalnej.
Steve dostaje ładny fotelik do siedzenia wiernie u mojego prawego, obolałego boku. Po pobraniu krwi zostaliśmy sami przysypiając przez około 1 – 1,5 godziny. Po czym przyszedł do nas następny lekarz (Keanu Reeves, to Ty?) na badanie.
Moje wyniki krwi są na tyle dobre, że reszta badań w dniu następnym. W dniu następnym tylko przekraczam próg, a już dostaję gustowną koszulkę z tyłkiem na wierzchu tak jak z amerykańskich filmów. (Nie wiem, czy to też polski standard, bo nigdy nie leżałam w polskim szpitalu.)
Przychodzi bardzo miła i uśmiechnięta pielęgniarka (Scarlet Johanson, to Ty?), przedstawia mi się, pomaga rozebrać i ułożyć na łóżeczku i ułożyć oparcie łóżka, żeby było mi wygodnie, ustawia oświetlenie, żeby nie raziło mnie w oczy, a ja się zastanawiam, gdzie tu jest haczyk.
Potem zakłada takie śmieszne urządzenie na żyłę i pobiera krew, jeszcze więcej krwi, a później pyta, czy aby nie chcę siusiu, bo też chciałaby je pobrać. Po drodze jeszcze wskazuje przycisk alarmowy, jakbym czegoś chciała. Przychodzi kolejny lekarz, również bardzo estetyczny (George Clooney, to Ty?) i przedstawia się jako ginekolog chcący zbadać moje kluczowe elementa.
Moje kluczowe elementa są akurat schowane pod bawełnianymi majtaskami w słoniki, bo nie za bardzo przewidziałam taką sytuację. Przed lanczykiem przychodzi znowu ten lekarz co na początku mnie przyjmował na podsumowanie badań. Oczywiście nic mi nie jest, bo moje robaczki z wyrostka były tak oszołomione tym dobrostanem z samego Hollywoodu, że aż się schowały. Doktor sobie siada na łóżku, ot tak sobie pogadać, a co robię, jak mi się podoba Szwajcaria, bo jego rodzina też pochodzi z Sardynii, ale on się urodził już tutaj blablabla… A ja sobie myślę – jakie dobre uczynki ja niegodna popełniłam, żeby z marzenia Polaków – szpitala w Leśnej Górze zostać apgrejdowana na plan „Grey’s Anatomy”. I jak to się stało, że właśnie McDreamy siedzi sobie na moim łóżka i gawędzi o życiu…
Steve poczuł konkurencję i się ogolił i założył koszulę, żeby odebrać z tego szpitala. Z tym pozytywnym akcentem zakończę moje wywody. Jeśli ktoś chce sobie pójść do galerii sztuki i popodziwiać, albo do dżungli i połowić, to z chęcią przekażę namiary szpitala. Niech moc będzie z Wami!
Pewna jesteś że rodzina jednak nie miała racji… może trafiłaś do raju 😉
I tego się właśnie obawiam! Bo to by znaczyło, że rodzina jednak miała rację i poszłam do szpitala…i umarłam!
Hmm… ja niestety miałam trochę inne doświadczenia z ostrego dyżuru w mojej miescowości (niedaleko Lozanny). W kolejce spędziłam z synem ze złamaną ręką prawie 4 godziny. To prawda, od razu pobrali krew do badania, ale potem kazali czekać. Szacowany czas oczekiwania 3h47min (ha,ha). Także nie zawsze jest tak różowo…
Asia, a w jakim szpitalu byliście? Bo moja cała historia jest o szpitalu w Morges. I wiesz co, tak naprawdę to też czekaliśmy te 1-1,5 godziny, ale już na łóżku po pobraniu krwi do badania. A reszty nie pamiętam z powodu głupiego jasia… ja zapomniałam powiedzieć, że zwykle nie biorę żadnych tabletek przeciwbólowych, także chyba zadziałało na mnie za bardzo.
W Nyon. I niestety tak to sie tu odbywa, nie jest to tylko moja opinia. Po przyjęciu do gabinetu wszystko idzie bardzo sprawnie, uprzejmie itp. Ale to czekanie…wiesz wynika to chyba też z tego, że ciągle przywożą cięższe przypadki i kolejka się wydłuża. Ale nie ma co narzekać, na co dzień nie ma najmniejszych problemów z dostaniem się do lekarza – w przeciwieństwie do naszego ojczystego kraju.
Racja!
Słuchajcie, 4 godziny ze złamaną ręką jest do przeżycia. My z rocznym synem z podejrzeniem złamanej nogi czekaliśmy 6 godzin (ja byłam wtedy w 5. m-cu ciąży, przy czym to już był drugi szpital… Bratowa ze skierowaniem od okulisty na pilne badania neurologiczne z powodu podwójnego widzenia, omdlenia i silnego bólu głowy czekała na izbie przyjęć 11 godzin. Kilka lat wcześniej jak jej się zakrzep zrobił to (w innym szpitalu) brat musiał wyjść przed szpital i zadzwonić po karetkę bo to „nie ich rejon” był. Męża brat z podejrzeniem udaru czekał 6 godzin po czym został odesłany do innego szpitala bo przecież jakby było naprawdę podejrzenie udaru to by karetkę wezwali… Także ten…
Uu, ale urodziwość odwiedzających cie aktorów, tfu… lekarzy, nie była po głupim Jasiu?
No głupi jaś na pewno był w to trochę zamieszany, ale Steve się w końcu ogolił i założył koszulę, a jemu nic nie podawali! Także coś na pewno było na rzeczy!
Ja wiem, że nie powinnam się śmiać z cudzego nieszczęścia, ale nie mogłam się powstrzymać… Mam nadzieję, że mi wybaczysz 😉
Muszę stanąć w obronie polskich szpitali. Jak przywalilam głowa w terakotę w przedpokoju i zrobiłam sobie dziurę w łuku brwiowym to w szpitalu w Łodzi przyjęli mnie bez mrugnięcia okiem w 10 minut. A okazało sie ze moja książeczka ubezpieczeniowa nie była podstemplowana… Lekarz był żartowniś i powiedział mi na wstępie ze nigdy nie zszywal łuku brwiowego a za chwile przyszedł drugi i podzielił sie historia o amputacj stopy cukrzycowej o_O. Ale wracając do obrony polskich szpitali – zszyli mi łuk brwiowy pięknie 🙂 i śladu nie ma!
Mam też doświadczenie ze szwajcarskimi szpitalami. Od koleżanki lekarki wiem, ze tutaj dzieli sie pacjentów na 4 kategorie, najpierw ogląda cię pielęgniarka i decyduje która kategoria jesteś. Ja byłam czwarta… Nie przyszedł do mnie nawet lekarz, tylko studentka na stażu. Dostałam dafalgan i do domu. Zapomniałam dodać ze byłam w szpitalu bo znow walnelam sie w głowę… 😉 a wizyta była w Montreux. Pozdrawiam i pytam: kiedy sie widzimy na jakis napój nieszkodzacy Twojemu wyrostkowi?
A faktycznie chyba ja byłam 3 kategoria! (podejrzałam doktora) i badali mnie asystenci lekarzy, co bardzo sobie chwalę! A swoją drogą to nie wiem, dlaczego dopiero teraz zauważyłam Twój komentarz! Czyżbym musiała przejrzeć mój spam?
Nie asystenci lekarzy tylko lekarze asystenci, odpowienik naszego rezydenta czyli lekarz w trakcie specjalizacji:)
Ja też chce w szpitalach spotykać takich przystojniaków! 😀 Raz miałam okazję. Byłam na operacji w polskim szpitalu. Wybudzam się, a tu młody Antonio Banderas… Niestety byłam jeszcze pod wpływem głupiego Jasia i jedyne co miałam mu do powiedzenia, to: „nie. Ja nie zamierzam się budzić. Dobranoc.” Już myślałam, że nie spotkam tego młodego boga na swojej drodze… Ale na szczęście przyszedł jeszcze do mnie na obchód i cały czas żartował 🙂
Ahahahaha! Padłam!