Czyli dalszy ciąg problemów remontowo – elektrycznych. Ci, którzy śledzą mojego bloga, pewnie natknęli się na początku lipca na wpis o moich frenetycznych poszukiwaniach polskiej ekipy remontowej w Szwajcarii. Dalej, na końcu sierpnia odbył się dalszy ciąg tej historii, kiedy to dzielna ekipa partaczy spierniczyła nam parkiet, elektryczność i szafę.
Obecnie trwa trzeci akt tej tragedii, jak to szwajcarska ekipa reperuje nam to, co zostało zepsute. Czyli panele w górę, kute ściany, rozwalone pół sufitu. Taaaakie tam, drobiazgi. Nieważne zresztą, nie ma co płakać nad rozlanym… cementem.
Jak pewnie wiecie, pracuję w domu przez internet, więc pływam z moim biurkiem i komputerkiem pośród bezmiaru gruzu, paneli, kabelków i miłych, ciemnowłosych panów, którzy powtarzają co pięć minut: „Oh là là! Catastrophe!”
Ale jakie to „Oh là là! Catastrophe!” Takie prześliczne, melodyjne, bardzo akcentowane. Robiłam wszystko, żeby Wam nagrać i przekazać jako materiał dowodowy i do podwyższenia libido Waszych żon i kochanek, drodzy Panowie. Ale jakoś mój dyktafon nagrał tylko jakieś szumy, nawet on przy tym wymięka. Bo nie ma co: na to „Oh là là! Catastrophe!” topnieją wszystkie gejowskie serca, kobiety myślą: „A co, najwyżej potem się wyspowiadam”, a wierni mężowie zastanawiają się nad zmianą orientacji.
A dlaczego? Powiedzmy sobie szczerze: francuski gejowskim językiem jest! Języki romańskie to języki miłości: hiszpański brzmi jak chodzący seks, włoski jak kłótnia kochanków, a francuski – właśnie – jak zakazany romans z młodym, pięknym chłopcem. I dlatego, jeśli po francusku chrypie szorstki robotnik kujący ściany, czy kierowca tira to jest to najbardziej niespodziewana, grzeszna melodia jaka może powstać.
Gdy byłam młodsza, uwielbiałam oglądać WRC. I to nie dlatego, że kiedykolwiek fascynowały mnie wyścigi samochodowe, ale dla Sebastiena Loeba i jego pilota, którzy oczywiście porozumiewali się po francusku. Upadłe anioły w ziemskim kurzu.
I teraz mam moich robotników, i takie piękne jest to „Olàlà! Catastrophe!”, że nawet przechodzi mi złość, że to polska ekipa remontowa jest przyczyną tej katastrofy…
Kiedys spotkalam s. loeba w pewnym klubie w lozannie, ale nie przemowil 😉
A tak w ogole, to moj pierwszy komentarz tutaj, lubie tu zagladac i nawet przedwczoraj, zainspirowana, zrobilam vacherina po twojemu. Pozdrowienia!
Właśnie! Bo on ponoć mieszka tutaj gdzieś w okolicy! Muszę częściej „bywać” w takim razie 😉
no pięknie, teraz przez pół nocy będę się zastanawiała, dlaczego mój Ch. tak nie brzmi… hmm może mi się słuch stępił… :/
Siła przyzwyczajenia! 😀 Mój teraz mi też teraz nie brzmi jakoś za szczególnie. Nawet nie słyszę jego silnego akcentu, gdy rozmawiamy po angielsku. „Zauważam” tylko zdziwienie ludzi, jak pierwszy raz słyszą, gdy mówi po angielsku…