Mówią, że krokiem milowym w nauce języka obcego jest moment, w którym zaczynasz słyszeć regionalizmy i dziwne akcenty w tym oto języku. Otóż, wszem i wobec muszę się Wam pochwalić – ostatnio zrozumiałam, o co chodzi ludziom, którzy się podśmiechują z akcentu języka francuskiego rodem z Tuluzy! Jak dotąd każdy, kto mówił lepiej ode mnie po francusku (czyli – nie oszukujmy się – 99% osób, które się tym językiem posługują) miał według mnie obłędny, romantyczny i szarmancki akcent. Teraz to się zmieniło! Ha! I’m goooooood!
Niestety imitacja tego akcentu w moim wykonaniu jest tak niesamowicie uboga… Jak zacznę się zastanawiać nad wymową, to ucieka mi sens. Na moim ostatnim intensywnym kursie języka francuskiego dostaliśmy zadanie, żeby nagrać kawałek tekstu po francusku. Mogliśmy pracować nad tym tekstem i doszlifowaniem wszystkich niuansów wymowy dosłownie przez kilka dni. I co z tego, jak po wielu próbach moje nagranie brzmiało tak, jakby przepiękny francuski tekst przeczytała taka właśnie pani:
A wracając do tematu regionalnych akcentów. Po raz pierwszy od długiego czasu zaczęłam nadstawiać ucho, jak koledzy z Tuluzy rozmawiali z nami po francusku, po czym zapytałam tonem odkrywcy Ameryki:
– David, dlaczego ty mówisz tak dziwnie?
– A dlaczego dziwnie?
– No to powiedz vraiment.
– Wreman.
– Steve, a teraz Ty powiedz vraiment.
– Wremą.
– No, to dlatego dziwnie!
Francuski z Tuluzy brzmi bardzo dziwnie, ale przynajmniej południowcy używają takich samych słów jak reszta Francuzów. Natomiast Szwajcarzy z kantonów francuskojęzycznych mają kilka – kilkanaście słów, które całkowicie się różnią od oficjalnej odmiany tego języka. To i tak piksel w porównaniu ze szwajcarskim niemieckim, który się zdecydowanie różni gramatycznie, składniowo i leksykalnie od swojego berlińskiego ojca.
W dodatku, po pierwsze Szwajcarzy francuskojęzyczni są całkowicie świadomi różnic i są w stanie w razie potrzeby (choć z pewnym trudem) użyć oficjalnej wersji języka francuskiego. Francuzi zamieszkujący w pobliży granicy ze Szwajcarią, szczególnie Ci pracujący w usługach również zdają sobie z tego sprawę, natomiast Ci z Paryża, czy Marsylii już nie bardzo, i dlatego dochodzi do wielu śmiesznych nieporozumień.
Najważniejsza różnica to liczby. Francuzi otóż, Proszę Państwa Czytelników, nie wiadomo skąd, odliczają następująco (od pięćdziesięciu):
50 cinquante (sękąt) – całkowicie normalne, niczym się nie wyróżniające pięćdziesiąt
60 soixante (słasąt) – także wyglądające jak Pan Bóg przykazał sześćdziesiąt
70 soixante – dix (słasąt dis) – ni w pięć ni w dziesięć – dosłownie sześćdziesiąt – dziesięć. Ale jakby się ktoś upierał, to jakaś logika za tym stoi, w końcu sześćdziesiąt + dziesięć = siedemdziesiąt.
80 quatre – vingt (katre wę) – dosłownie cztery – dwadzieścia. Czy można zastosować logikę z poprzedniego przykładu? Ni chu…! Ale zawsze można się doszukać mnożenia: cztery * dwadzieścia = osiemdziesiąt.
90 quatre – vingt – dix (katre wę dis) – zabijcie mnie Wszyscy Święci cztery – dwadzieścia – dziesięć. Czy jest w tym jakaś logika? Czy naprawdę Francuzom, którzy odliczają w taki sposób swoje pieniądze można zaufać jako szefom instytucji finansowych?
Szwajcarzy gwizdają sobie na tradycję (jak zwykle) i upraszczają te francuskie wynalazki:
50 cinquante (sękąt) – tak samo jak oficjalnie. Logiczne: bierzesz cinq (pięć) dodajesz -ante
60 soixante (słasąt) – bierzesz six (prawie!) i tej dodajesz -ante
70 septante (septąt) – no właśnie! Brak udziwnień, taka sama logika jak przedtem: sept (siedem) + -ante
80 huitante (łitąt) – no i dało się, kochani Francuzi? Huit (osiem) + -ante!
90 nonante (nynąt) – neuf (dziewięć) + -ante, i Jean Claude jest twoim dziadkiem!
Dalej: Francuz na pewno bardzo się zdziwi, gdy pani w szwajcarskim sklepie zaproponuje mu cornet. Zastanowi się, po co mu trąbka, ewentualnie rożek do lodów. A pani, pełna najlepszych chęci, będzie mu chciała wręczyć plastikową siatkę!
Francuz, który będzie chciał wynająć mieszkanie w Szwajcarii, na pewno długie godziny spędzi mózgując nad słowem galetas (strych). Niby znaczy to samo w oficjalnej wersji francuskiego, ale jest tak przestarzałe, że nikt go już nie śmie używać, żeby nie zostać posądzonym o przybycie swoim wehikułem czasu domowej roboty sprzed drugiej światowej!
Za to Szwajcar na wakacjach w Nicei, którego kelner zapyta, czy chce wody do swojego espresso, na pewno odpowie: Volontiers! (Bardzo chętnie). I kelner albo się zdziwi albo ryknie śmiechem, bo wyobrazi sobie średniowiecznego rycerza, który odpowiada, że z największą chucią i drybciem będzie pijował tą kawęcię z wodniczką.
C’est chouette! Bonnard! (Świetnie! Znakomicie!) – krzyknie młoda Szwajcarka na wieść, że w jej wsi gra Madonna. Jej francuska koleżanka za to będzie się długo zastanawiała, co ma piosenkarka wspólnego z sową.
Francuz w szwajcarskiej restauracji zatchnie się z niepowstrzymywanego chichotu, jak zobaczy, że jako sałatkę Helweci proponują lwi ząb (dent de lion).
Wiele różnic jest jednak przestarzałych, albo wynika po prostu z tego, że Szwajcarzy nie są aż tak dogmatyczni jak Francuzi w pragnieniu oczyszczania języka z anglicyzmów i innych zapożyczeń. I tak, w Genewie, czy Fryburgu można spokojnie zapytać o bancomat, zamiast trudzić się z guichet automatique bancaire. Studenci idą na uni – université, a nie chodzą tak bardzo dwuznacznie, jak to Francuzi, na fac. Na fac może chodzą, ale wieczorami i nie tylko studenci. Następna sprawa: Szwajcarzy zangielszczyli sobie ponoć posiłki – i tak śniadanie jest duże i porządne – dèjeuner, a nie jakieś małe francuskie śniadanko – petit – dèjeneur. Lanczyk za to jedzą jak najbardziej angielski – dîner, a Francuzi jedzą w tym czasie szwajcarskie śniadanie – dèjeneur. W porze kolacji Szwajcarzy jedzą souper, a Francuzi gonią w piętkę jeszcze ze szwajcarskim lanczem – dîner. Pewnie zauważyliście słowo „ponoć” – ponoć tak jest, bo Szwajcarzy niby tego bronią jak tajemnicy bankowej, ale tak naprawdę zauważam częściej oficjalną francuską wersję językową.
I tak szwajcarska wersja francuskiego to tyli tyli do kanadyjskiej. Kolega z Francji opowiadał, jak raz jeden poszedł ze znajomą z Kanady na plażę. Koleżanka położyła się na ręczniku i poprosiła: – Jacques, czy możesz mi się spuścić na plecy? Jacques padł z wrażenia, ale jako Francuz pełną gębą, nie mógł nie sprostać tej jakże bezpośredniej prośbie. Nie pasowało mu tylko jedno do kontekstu: koleżanka z niewinną miną podała mu ochronny krem przeciwsłoneczny! Tak, tak, jej po prostu chodziło o wysmarowanie pleców!
A my mamy problem z bajglem, obwarzankiem i precelkiem! Przynajmniej jak chcemy powiedzieć: „Poproszę obwarzanka!” nie oznacza to: „Ręce do góry, ty precelkowaty karaluchu!”
Świetny post. Faktycznie czasami język niby podobny lub taki sam, a jednak są takie różnice, że lepiej się dwa razy zastanowić zanim coś się powie 🙂
Uwielbiam lekkość Twojego pióra (Twojej klawiatury?):
„Z największą chucią i drybciem będzie pijował tą kawęcię z wodniczką.” – nie wiem, czy kelner by się uśmiał, ja ubawiłam się po pachy!
I dzięki za zapisanie, jak czytają się liczy po francusku. Poza tym, taki sam (albo w każdym razie bardzo podobny) system „liczenia” mają Duńczycy (Szwedzi na całe szczęście – normalnie).
Czyli jednak ktoś wpadł na ten pomysł z liczebnikami i i wprowadził go w życie! Szwajcarzy wydają się jednak bardziej rozsądni od Francuzów 🙂 Chociaż z chodzenia na fac szkoda by było rezygnować, zawsze mi się to podobało 🙂
Za to „Volontiers” mnie zaskoczyło – często spotykam się z tym słowem w różnych tekstach i nie sądziłam, że jest ono jakieś niecodzienne czy archaiczne. Czy to tylko w okolicach Nicei tak mają?
Hmmm kurcze, to ja nie wiem. Bo mi tak właśnie powiedzieli koledzy z Tuluzy…Że to dla nich brzmi śmiesznie. Ale zapytałam właśnie Steva i mi powiedział, że po prostu w Szwajcarii jest to bardzo popularne, a we Francji nie. Może po prostu jest to używane we francuskojęzycznej części Szwajcarii i okolicach? A południe Francji się z tego podśmiechuje?
Bardzo ciekawy post. Uczę się francuskiego, więc mogę lepiej zrozumieć wyjaśnione przez Ciebie różnice. W niemieckim zauważam na co dzień mnóstwo takich niuansów, łatwo tu o nieporozumienia.
Zawsze się zastanawiałam czy między francuskim w Szwajcarii i we Francji jest jakaś różnica i czy jest tak ogromna momentami jak ta między Hochdeutsch a Schwyzertüütsch.
Jeśli chodzi o québécoise to gorąco polecam ten film z kanału Benny’ego:
http://www.youtube.com/watch?v=dw5Re7k1KBA&list=TLLJc1hYO0qLY
Można się między innymi dowiedzieć skąd „kościelne” przekleństwa w québécoise i przy okazji posłuchać jak Genevieve mówi po francusku. Film ma angielskie napisy.
Właśnie odkryłam Twojego bloga. Vaut mieux tard que jamais, n’est-ce pas? Bardzo dobry i przy okazji zabawny post 🙂 Nie mogę jednak się zgodzić, że wyrażenia C’est chouette i volontiers są typowe dla Szwajcarii. Oba są bardzo ale to bardzo popularne we Francji :D:D Pozdrawiam i idę czytać wcześniejsze Twoje posty 🙂
Francuskie liczebniki to pozostałość po dwudziestkowym systemie liczbowym. Dawno temu Francuzi liczyli tak – tłumaczę z francuskiego na polski: dwadzieścia i jeden, dwadzieścia i dwa … dwadzieścia i dziesięć, dwadzieścia i jedenaście … dwa razy dwadzieścia, dwa razy dwadzieścia i jeden … Potem zmienili system na dziesiątkowy, ale po poprzednim zostało kilka reliktów, o których tu mowa. Dziwimy się temu, ale warto zwrócić uwagę, że my również posługujemy się czasem systemem innym niż dziesiątkowym. Do liczenia czasu używamy systemu sześćdziesiątkowego. 1 h 12 min, to właściwie sześćdziesiąt i dwanaście, zupełnie jak po francusku.
Tekst jest fajny i przyjemny ale dużo tu nieścisłości. Nie porównujesz paryskiego z regionalnym tylko jedne regionalne z innymi i to może wprowadzać w błąd początkujących użytkowników języka. Na lunch mówi sie głównie midi. C’est chouette jest używane przez dzieci. Volontiers jest oficjalną formą -z miłą chęcią i nie jest to żaden archaizm. Niemniej przyjemnie sie czyta