O cudownych błędach i językach środka

Już tydzień temu wróciłam do Szwajcarii z wiosennych wojaży, ale mentalnie jeszcze strugam kijaszka w gdzieś tam pośród soczystej zieleni pól ryżowych Indonezji. Dlatego jakoś nie mogę się przemóc, żeby wrócić do pisania o alpejskich dumnych szczytach, czy fascynujących aspektach demokracji bezpośredniej. Wylewają się jednak ze mnie słowa na papie… ekran, dlatego napiszę Wam dzisiaj o naszym obecnym lingua franca – angielskim. Nie o angielskim używanym przez rodowitych Anglików w Anglii, ani nawet o jego dialektach, tylko właśnie o tym cudownym aspekcie angielskiego.

Jeszcze za czasów studenckich na koszmarny egzamin z Teorii Językoznawstwa uczyłam się o językach „środka” stworzonych do komunikacji pomiędzy przedstawicielami różnych kultur. Na przykład taki Tok Pisin z Papui Nowej Gwinei (nazwa języka to nieco zniekształcona forma Talk Business). Przyjechali Anglicy ze szklanymi koralikami, żeby handlować z ludożercami, ale angielska trudna języka, trzeba było stworzyć prosty język do komunikacji będący mieszanką angielskiego i grupy języków używanych w Azji Południowo-Wschodniej. Tok Pisin ewoluował, ewoluował, żeby stać się jednym z języków urzędowych i dla bardzo wielu małych Gwinejczyków pierwszym językiem. Czytaj dalej …