Czarny pocałunek i inne szwajcarskie zjawiska pogodowe

Do czego to doszło? Ja Wam będę prawić o pogodzie, zamiast jak zawsze pięścią między uda polityką, religią lub stereotypami, które są w stanie postawić dziadkom wszystkie włosy na… tu i ówdzie!

Ale tak jakoś wyszło. Zainspirowało mnie to, że jako ogrodniczka-amatorka raz po raz dopytuję swojej rodzicielki, co też mam zrobić z kwiatkami. Podciąć im niewinne główki (czy może ukręcić)? Podlać? Zasadzić? Przykryć? I niestety odkryłam, że wszystkie dinksy, które się świetnie sprawdzają w Polsce, w Szwajcarii nie działają. Ale nie jest tak źle, bo w Szwajcarii jest łatwiej! Klimat jest o wiele łagodniejszy, więc: przykrywać – nie trzeba, wykopywać cebulek na zimę – nie trzeba, biegać z termometrem, gdy dzień jeszcze młody i starać się ratować florę ogrodową – także nie trzeba. No właśnie, piszę to ja siedząc w swoim ciepłym domu nieopodal Jeziora Genewskiego na wysokości 350 metrów n.p.m., a może teraz Ty czytając ten artykuł w swojej alpejskiej wiosce na wysokości 2500 metrów n.p.m. właśnie przeklinasz, bo Ci palce przymarzają do klawiatury…

Ale tak jest z tą pogodą, kapryśna jest i branie pani pogodynki na poważnie można mniej więcej porównać do brania poważnie wróża Macieja. Wracając do sedna sprawy.

Pogoda w Szwajcarii jest o wiele lepsza niż w Polsce. Przynajmniej w mojej Romandii, gdzie ilość słonecznych dni zdecydowanie przekracza tą zmierzoną w Polsce. Mam również wrażenie, że nawet w ciemnych, smutnych miesiącach kolory są o wiele bardziej soczyste od polsko-szarego dominującego w naszej Ojczyźnie. A dni deszczowe i pochmurne przeplatają się z tymi pięknymi i słonecznymi, co pozwala sobie naładować na zapas akumulatory energii i dobrego samopoczucia. O wiele lepiej jest również z godzinami wschodu i zachodu słońca. Słońce wschodzi o wiele później, i teraz – na końcu lutego robi się jasno już sporo po 7. Ale mnie to nie przeszkadza, bo przez pierwsze ranne godziny zwykle snuję się po kątach i staram się sobie nie rozbić głowy i kolan o złośliwe ściany, które lubią stawać na mojej drodze. Za to nie cierpię długich jesiennych wieczorów, gdzie wicher i psi wyją, a jedyne co można robić, to starać się o utrzymanie demografii na jako takim poziomie, a tak ciemno, że nie można się dopatrzeć, czy to legalny, czy sąsiad.

Ilość opadów w Szwajcarii różni się w zależności od regionu. Najwyższa jest w zachodniej Szwajcarii, gdzie dominują wpływy Atlantyku. Sporą porcję deszczu otrzymuje również włoskojęzyczny kanton Ticino, ponieważ deszczowe chmury idące od południa napotykają wysoką ścianę Alp i zrzucają swój wodny ładunek. Oprócz tego Ticino polecam wszelkim amatorom burz i nawałnic. To miejsce, które notuje najwięcej piorunów i błyskawic w całej Europie.

Ticino wyszło w tej opowieści na jakąś Irlandię Europy, a wcale tak nie jest! Ogólnie ten kanton jest raczej uprzywilejowany ze względu na swoje położenie i klimat tam jest bardziej śródziemnomorski niż umiarkowany. Dlatego Szwajcarzy zwykle traktują Ticino jako taki wielki kurort wakacyjny.

Chciałabym Wam natomiast powiedzieć co-nie-co na temat szwajcarskich wiatrów, które bardzo często przez Szwajcarów są używane jako wytłumaczenie zmiennych humorków, bólu głowy i powarkiwań.

Idzie Föhn, weź aspirynę

Szwajcarski halny nazywa się Föhn (czyt. Fyn). Opisuje on zjawisko, które już właściwie wytłumaczyłam kilka linijek wcześniej. Gdy wiatr wieje z południa, chmury deszczowe zatrzymują się na Alpach. Mieszkańcy Lugano i Locarno wyciągają parasolki i gumiaczki, a mieszkańcy dolin na północ od Alp wyciągają tabletki przeciwbólowe. Czyli: w Ticino leje, a na północ od Alp wieje bardzo mocny, ciepły wiatr. Ten fenomen ma jeszcze jedną niesamowitą charakterystykę. Gdy wieje Föhn, jest fantastyczna widoczność, a góry niemal włażą Ci oknem do kuchni i robią sobie kawę.

Avec la bise, lave ta chemise (Gdy wieje bise, wypierz koszulę)

Bise to po francusku pocałunek i teraz możecie się zastanawiać, jaki to wiatr, skoro trzeba aż prać koszule, według szwajcarskiego powiedzenia. Może taki, co to podwiewa kiecki, więc trzeba się zawczasu umyć i przygotować do ataku? Hehe… Nie. Bise to zimny, stały i mocny północny i północno-wschodni wiatr, które wieje w całej nizinnej części Szwajcarii, ale na co go stać najbardziej pokazuje niestety w okolicach Jeziora Genewskiego. W zimie bise wyrzuca wodę z jeziora na brzeg genialnie obladzając wszystko co żyje i nie żyje dookoła, dzięki czemu powstają takie kosmiczne krajobrazy:

W lecie natomiast suchy wiatr jest idealny do suszenia prania i dlatego to powiedzenie! Co ciekawe, nikt nie wie dlaczego, ale bise wieje non-stop przez 1, 3, 6 lub 9 dni. Jak widzicie pocałunki lubią być ładnie podzielne przez liczbę 3…

I na koniec czarny pocałunek!

Nadszedł czas, żeby się dowiedzieć, co to jest ten czarny pocałunek! Czarny pocałunek to nic innego tylko wiatr bise noire (czyt. biz nłar), który zwykle doprowadza do szaleństwa wszystkie koty, psy i Joanny w okolicy Jeziora Genewskiego.

Jak to wygląda na brzegu jeziora?

Bise noire to wkurwiający kuzyn zwykłego wiatru bise, z tym że bise to wiatr raczej dobrej pogody, a bise noire to taki zimny, mokry skurwysyn, który zabiera wszelkie zachomikowane ciepło spod pracowicie okutanego szalika.

Z życzeniami Słońca czekamy na wiosnę!

9 komentarzy o “Czarny pocałunek i inne szwajcarskie zjawiska pogodowe

  • 25 lutego, 2016 at 3:50 pm
    Permalink

    Z zaciekawieniem o tym czytałam, bo, gdy mieszka się na Szczycie, to wiatry wszelakie są raczej stałym elementem życia 😉

    Reply
  • 26 lutego, 2016 at 6:23 am
    Permalink

    „czy to legalny, czy sasiad”:) no ja uwielbiam Twoje teksty:) jestes wulkanem inteligentnego dowcipu!

    Reply
  • 26 lutego, 2016 at 7:28 am
    Permalink

    Zamieszkuję dolinę, ale blisko mam do dwutysięcznika i na nim be przerwy utrzymuje się śnieg, więc pewnie masz racje, bo tam na szczycie jest dom rodzinny i tam na pewno przymarzają i kwiatków ni ma. 😉
    Choć tak do tysiąca metrów kwitną, byłam pewnego dnia słonecznego i już są lasy w kwiatach.

    Nadal jestem zwolenniczką polskiej jesieni. Na szarym i brudnym osiedlu zawsze można ujrzeć piękne złote lub czerwone drzewo. W mojej dolinie już nie, bo są to wyłącznie łąki i pola uprawne. Po las trzeba iść daleko w górę. Ale tam struktura ziemi sprawia, do możemy zobaczyć prawdziwe połacie tęczowych koron drzew, które przelewają się niczym morska fala po wzniesieniach i dolinach. To mnie urzekło na zabój.

    Strefa godzin niby taka sama, a jednak wschód mamy godzinę wcześniej. Mimo tego z każdej strony otoczona pasmami górskimi, widzę słońce dopiero jak łaskawie wychynie zza zębatej grani. Akurat mnie to nie wadzi, bo zdecydowanie jestem istotą lunarną.
    Przeszkadzają mi natomiast upalne lata, jestem, zawsze byłam bardzo wrażliwa na słońce, uczulenia, przegrzanie organizmu, ogólnie system słodzenia mi w ciele nawalił. W zeszłym roku miałam udar.

    Ciekawa sprawa z burzami, bardzo lubię obserwować pioruny. Byłam w tamtym regionie celem pokonania szlaku górskiego, akurat dzień był piękny, ani jednej chmurki, ale w górach lepiej nie spotykać nawałnic 😉

    Ostatnio u nas wiało ponad 100 na godzinę. Zwykle twierdzę, że nie ma takiej pogody, która by mi zabroniła wyjść z domu, czy dojechać rowerem do pracy, ale toż to było grube przegięcie!!
    Ale masz rację, powietrze było klarowne jak ze zdjęcia mistrza fotografii.

    Widziałam te efekty pocałunku na fotografiach koleżanki, która odwiedzała okolice Genewy. Obiecałam sobie, że którejś zimy wezmę wolne i pojadę zobaczyć te cuda na własne oczy.

    Czarny pocałunek, to taki bym powiedziała, poważny sztorm na jeziorze Oo

    Reply
    • 26 lutego, 2016 at 8:28 am
      Permalink

      O, jak ładnie ujęte w słowa 🙂

      Reply
  • 26 lutego, 2016 at 11:53 am
    Permalink

    Wiatr Fyn jest mi znany. Często bywając na nartach w Austrii spotkałam się z tym zjawiskiem. Przy takich warunkach pogodowych Austriacy zawsze proponowali napić się wina musującego, co czyniłam.

    Reply
  • 26 lutego, 2016 at 1:00 pm
    Permalink

    Do mnie Föhn też dociera – ja (i nie tylko ja) jestem wtedy wkurzona na maksa, a dzieci robią demolkę i tłuką się równo. Niedawno czytałam ciekawy artykuł, z którego dowiedziałam się, że nasz halny to też wiatr typu fenowego. Tyle tylko, że na Podhalu łączy się to, poza wzrostem agresji ogólnie, także ze wzrostem samobójstw. Nie wiem czy w innych zakątkach świata też tak jest?

    Reply
  • 27 lutego, 2016 at 7:53 pm
    Permalink

    Bardzo praktyczny wpis 🙂 zastanawiam się jak mają się w Ch alergicy i astmatycy, bo na przykład deszczowa Anglia wyszła mi bokiem czy też nosem 🙂 i po powrocie przeszczęśliwa tuliłam się do suchego mieszkania z wielkiej płyty.

    Reply
  • 29 lutego, 2016 at 10:00 am
    Permalink

    …….a góry niemal włażą Ci oknem do kuchni i robią sobie kawę…., świetne!!! muszę tam zamieszkać:)Pozdrawiam i czytam namiętnie

    Reply
  • 20 października, 2016 at 2:14 pm
    Permalink

    Ten widoczek z Ticino to chyba Brissago. Dzięki wielkie za świetne teksty, merytoryczne a zarazem pełne humoru.

    Reply

Pozostaw odpowiedź ~Mom on top Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.