Szwajcarscy piłkarze o pochodzeniu kosowskim – Xherdan Shaquiri i Granit Xhaka w meczu z Serbią po strzelonym golu pokazali symbol dwugłowego orła, który widnieje w godle Albanii. Za zdobywcami gola dość niefrasobliwie podążył rodowity Szwajcar i kapitan reprezentacji Szwajcarii Stephan Lichsteiner. Gest wzbudził wściekłość Serbów, którzy go uznali za nacjonalistyczną prowokację. Należy przecież pamiętać, że Kosowo jest wciąż uznawane przez Serbów za część ich kraju, nie zaś niepodległe państwo. Serbowie złożyli wniosek do FIFY o ukaranie piłkarzy – w końcu zgodnie ze statutem Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej piłkarze nie mogą angażować się w działania polityczne. W rezultacie dochodzenia, piłkarze zostali uznani za winnych, jednak nie zostali zawieszeni. Zostali ukarani mandatem w wysokości kilkudziesięciu tysięcy euro (na co zresztą kibice szwajcarscy i albańscy prowadzą zrzutkę…).
Mimo, że przez ostatnie kilka dni sprawą żyła cała Szwajcaria i na ten temat wypowiedział się już niemal każdy, zdaje się że celebracja Szwajcarów zostanie w końcu zamieciona pod dywan. Albo i nie…
Dla nas, żyjących w bezpiecznym, spokojnym kraju, zajmujących się pracą i domem, taki symbol może być odczytany jako prowokacja, przypomnienie bolesnego rozdziału we wspólnej historii tych państw, o której zapomina się następnego dnia wracając do codzienności. Czy może być jednak zarzewiem czegoś więcej? Czy takie wykonywane w chwilach emocji gesty na które patrzy cały świat, a w szczególności zainteresowane narody mogą być groźne?
Posłuchajcie ponurej historii związków piłki nożnej – a właściwie stadionowych bandytów z wojną. Historii, jak sami zobaczycie, bardzo świeżej…
Mimo szumnych deklaracji FIFA, piłka nożna od zawsze flirtowała z polityką. Było to szczególnie widoczne w czasach zimnej wojny, kiedy rywalizacja sportowa pełniła rolę wojny zastępczej między blokiem komunistycznym a zachodnim. Historia rozpadu Jugosławii pokazuje jednak, że takie związki mogą stać się bardzo niebezpieczne. Mało kto dziś pamięta, ale wojna domowa w tym kraju w latach 90. zaczęła się od… meczu piłki nożnej między Crveną Zvezdą Belgrad a Dinamem Zagrzeb. Napięcia na tle etnicznym istniały oczywiście w Jugosławii na długo przed meczem i poważnie przełożyły się na niechęć między kibicami (i kibolami) obu klubów. Ci zaś zostali wykorzystani „do brudnej roboty” przez polityków.
Mecz miał miejsce 13 maja 1990 roku, tydzień po wyborach do parlamentu chorwackiego, w których wygrała Chorwacka Unia Demokratyczna (HDZ) dążąca do niepodległości Chorwacji. Przeciwne temu były rzecz jasna władze federalne Jugosławii i postanowiły wykorzystać chuliganów belgradzkiego klubu do demonstracji siły. Przy wsparciu organizacyjnym władz Jugosławii, a nawet milicji, pojechało do stolicy Chorwacji ok. 3 tysięcy belgradzkich kibiców. Sporą część tej grupy (szacunki mówią nawet o 1,5 tysiąca) stanowili członkowie Delije, chuligańskiej bojówki Crveny Zvezdy, którą dowodził niesławny bandyta Żeljko „Arkan” Raznatovic. Już przed meczem na ulicach Zagrzebia wybuchły walki między chuliganami, ale do prawdziwie tragicznej konfrontacji doszło na stadionie. Grupa Delije sforsowała płot oddzielający sektor kibiców przyjezdnych i uzbrojona w noże i sztachety, ruszyła na kibiców Dinama, wznosząc przy tym okrzyki „Zagrzeb jest serbski” lub „Zabijemy Tudżmana” (Franjo Tudżman był chorwackim politykiem i stał wówczas na czele HDZ).
Mecz został przerwany w już dziesiątej minucie i na stadion wkroczyła milicja, ale było za późno na powstrzymanie chuliganów. Sytuacja całkiem wyrwała się spod kontroli: stadion został podpalony, a walki przeniosły się do miasta, gdzie rozpoczęła się kilkugodzinna bitwa między kibolami. W następnych dniach chorwackie media oskarżały władze Jugosławii o wspieranie stadionowych bandytów, zaś milicję o brak reakcji na ich ekscesy w chorwackich miastach. Rozbojów i napadów członkowie Delije dokonywali bezkarnie nie tylko w Zagrzebiu, ale także w innych chorwackich miastach w drodze na mecz. Prasa serbska z kolei oskarżała Chorwatów o nacjonalizm i chęć rozbicia państwa. Artykułom prasowym towarzyszył wybuch uczuć narodowych w całej Chorwacji demonstrowanych podczas ulicznych manifestacji w Zagrzebiu i innych miastach. Zachęcony poparciem Sabor (chorwacki parlament) rozpoczął w czerwcu 1990 roku pracę nad zmianami konstytucji i ogłoszeniem niepodległości, czego efektem była kilkuletnia wojna o niepodległość.
Wspomniany wcześniej Żeljko Raznatovic nie był zwyczajnym stadionowym chuliganem. Przede wszystkim był kryminalistą z licznymi wyrokami na karku. Takich przestępstw jak napady na banki czy sklepy jubilerskie dokonywał od wczesnych lat 70-tych w całej Europie (np. we Francji, Belgii, Holandii czy Szwecji). Arkanowi często udawały się spektakularne ucieczki z europejskich więzień i aresztów. Zawsze dysponował licznymi fałszywymi paszportami oraz bronią, którą bez trudu zdobywał także za granicą. Rodziło to przypuszczenia, że Arkan współpracuje z jugosłowiańską służbą bezpieczeństwa UDBA, która z sobie tylko znanych powodów roztacza nad nim ochronny parasol i zapewnia niezbędną pomoc. Przyznał się do tego w 1983 roku sam Arkan przed jugosłowiańskim sądem podczas swojego procesu karnego. Bandyta za brutalny rozbój z użyciem broni palnej dostał wówczas jedynie sześć miesięcy pozbawienia wolności (większość z czego przesiedział już w areszcie czekając na proces), co właściwie potwierdziło jego związki z tajną policją.
Raznatovic szefował Delije (serb. bohaterzy, junacy) od początku 1990 roku. Funkcję tę objął na polecenie Jovicy Stanisicia, ówczesnego szefa jugosłowiańskiej tajnej policji. Szybko zaprowadził porządek wśród kibolskich grup i zaczął je szkolić na wzór armii. Od państwa jugosłowiańskiego kibole otrzymali nawet coś na wzór obozu szkoleniowego na starym, nieużywanym poligonie milicyjnym, dzięki czemu niebawem, w 1991 roku grupa ta przekształciła się w Serbską Gwardię Ochotniczą, paramilitarną milicję, zwaną również Tygrysami Arkana. Jednostka została uzbrojona przez Jugosłowiańską Armię Ludową. Podczas wojny w byłej Jugosławii Arkan rekrutował setki członków milicji pośród swoich stadionowych kolegów-kiboli. „Wsławili się” oni potem czystkami etnicznymi i licznymi zbrodniami wojennymi na terenie Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny. W ten oto sposób zwykli stadionowi chuligani z pomocą władz państwa stali się mordercami i bandytami.
Sami kibole nie ukrywali swoich związków z wojną i masakrami cywili, otwarcie demonstrując „trofea” wojenne podczas meczy. Najsmutniejsza z takich demonstracji miała miejsce w marcu 1992 roku podczas derbów Belgradu między Crveną Zvezdą a Partizanem, rozgrywanych na Marakanie, stadionie Crvenej Zvezdy. Na północną trybunę Marakany wkroczyli umundurowani członkowie Tygrysów Arkana, trzymając znaki drogowe zerwane z autostrady: „Vukovar 20 km”, „Vukovar 10 km”, „Witamy w Vukovarze”. Miało to miejsce niedługo po masakrze w Vukovarze, w której członkowie paramilitarnych serbskich jednostek zamordowali kilkuset chorwackich jeńców wojennych i cywili po zdobyciu miasta.
Co ciekawe, cały stadion zaczął wówczas zgodnie skandować „Arkan! Arkan!” i „Serbia! Serbia!”, choć wcześniej kibole obu klubów obrzucali się wyzwiskami i grozili sobie nawzajem śmiercią. Do Tygrysów Arkana zaczęli też wkrótce potem dołączać członkowie Grobari (serb. grabarze), kibolskiej bojówki Partizana Belgrad. Tak oto nienawiść do Chorwatów połączyła zwaśnione do tej pory grupy kiboli.
Wojna w Chorwacji i w Bośni zakończyła się w 1995 roku, ale już niebawem podobna sytuacja wydarzyła się w latach 1998/99 w Kosowie, gdzie Tygrysy Arkana znów wkroczyły na scenę. Kapitan Nike Peraj, żołnierz Jugosławiańskiej Armii Ludowej i świadek w procesie Slobodana Milosevicia, zeznał przed Trybunałem Haskim, że w listopadzie 1998 roku żołnierze noszący mundury i insygnia Tygrysów Arkana zajęli część koszar armii jugosłowiańskiej w Djakovicy w Kosowie. Peraj twierdził, że dostali oni wolną rękę od wyższych dowódców JAL, choć raczej unikali udziału w walkach. Zajęci byli głównie wypędzaniem Albańczyków i plądrowaniem ich domów. Peraj zeznał też, że w kwietniu 1999 roku widział ludzi Arkana w zakrwawionych mundurach we wsi Meja, gdzie doszło do masakry około 500 Albańczyków.
Po wydarzeniach w Kosowie ludzie ci rzecz jasna nie zostali przykładnymi obywatelami i nie porzucili przestępczych dróg. Większość kontynuowała bandyckie kariery. Kilku zostało skazanych przed serbskimi sądami za masakry na albańskich cywilach. Trzeba tu wspomnieć, że nowe władze Serbii nie chciały kontynuować metod byłego prezydenta Slobodana Milosevicia i starały się zerwać z przeszłością. Nie spodobało się to towarzyszom Arkana i w 2003 kilku z nich dokonało morderstwa Zorana Dżindzicia, ówczesnego premiera Serbii. Sam Arkan zrobił duży majątek podczas wojny i stał się biznesmenem i celebrytą. Ciążyło na nim oskarżenie o zbrodnie wojenne i międzynarodowy list gończy, ale nikt w Serbii nie śmiał wydać go Trybunałowi ds. Zbrodni w byłej Jugosławii. Sprawę rozwiązała śmierć Arkana w 2000 roku. Dodajmy, śmierć w zamachu i w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach (choć najprawdopodobniej chodziło o mafijne porachunki).
Wydawać by się mogło, że udział grup kibolskich w wojnach i masakrach to pieśń przeszłości i nie ma się o co martwić, odkąd skończyły się wojny w byłej Jugosławii. Nic bardziej mylnego. Sytuacja powtórzyła się podczas trwającej od 2014 roku wojny w Donbasie, na wschodzie Ukrainy. Flagi tzw. Noworosji na stałe zagościły na stadionach CSKA Moskwa, Spartaka Moskwa czy Zenita St.Petersburg. Środowiska kibolskie, tak podatne na nacjonalistyczną retorykę polityków po obu stronach barykady, znów zasiliły szeregi paramilitarnych grup biorących udział w wojnie.
Przy czym obie strony po równo zaczęły ich rekrutować do swoich jednostek ochotniczych. Kibolskie fora pełne są zdjęć z różnych jednostek, których członkowie chętnie się fotografują z klubowymi flagami. Co ciekawe, na zdjęciach tych symbolika narodowa występuje często wspólnie z symbolami nazistowskimi (u obu stron). Najsłynniejszym przykładem jest walczący po stronie tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej Aleksiej Milczakow (kibol Zenita), który dzięki mediom społecznościowym miał w Rosji niemalże status celebryty. Milczakow walczył w ochotniczym batalionie Rusicz, który zasłynął na tej wojnie z okrucieństwa. Nazwa Rusicz pojawiła się jeszcze raz podczas Euro 2016, gdy rosyjscy chuligani zaatakowali w Marsylii kibiców angielskich. Świadkowie tej bitwy ulicznej zeznają, że logo batalionu Rusicz było widoczne na kilku kominiarkach zakrywających twarze Rosjan. Bardziej niż logo rzucała się jednak w oczy doskonała organizacja rosyjskich bojówek i wojskowa dyscyplina: cele ataku były dokładnie zidentyfikowane i nieprzypadkowe, pojawiali się znienacka, a po walce zmieniali ubrania i wtapiali się w tłum. Prawdopodobnie mieli też wsparcie FSB w postaci fałszywych paszportów czy zapewnionych środków transportu w całej Europie.
Bardzo nie lubię uogólnień i staram się unikać określeń typu „Wszyscy księża to pedofile” albo „Wszyscy kibole to bandyci”. Nie da się jednak uciec od wrażenia, że grupy kibolskie przyciągają różnej maści psychopatów i bandytów. Ludzie ci robią się naprawdę groźni, gdy dostaną broń i wsparcie władz państwa. Najpoważniejszym problemem jest jednak mieszanka zamiłowania do przemocy, ideologii (najczęściej) nacjonalistycznej oraz ksenofobii, którą się posługują.
„Wojna w imię ideologii będzie prowadzona aż do całkowitego unicestwienia jednej ze stron” twierdził Hans Morgenthau, wielki teoretyk polityki międzynarodowej. Wojna w byłej Jugosławii i ekscesy paramilitarnych grup zdają się potwierdzać jego tezę.
Nie jest istotne, czy Shakiri czy Xhaka chcieli podziękować rodzinie i przyjaciołom z Kosowa, jak sami twierdzili. Nie jest istotna ich narodowość. Istotne jest to, że ich gest idzie w świat jako przekaz do grup kibolskich, które się taką symboliką karmią. W ten sposób ten oparty na nienawiści i przemocy etos zyskuje legitymizację i nadaje mu się rangę czegoś istotnego. Co więcej, ich gesty widzieli nie tylko ich przyjaciele i rodzina, ale też kibole serbscy. Dlatego jestem przekonany, że ta historia jeszcze się nie skończyła i do szwajcarskich piłkarzy wróci, kiedy ich kluby, bądź reprezentacja będą grały przeciwko drużynom z Serbii. I wtedy może nie być im tak wesoło.
Szymon Orzechowski
wstęp: Joanna Lampka
Dotarły do mnie głosy czytelników rozczarowanych faktem, że nie podałem bibliografii. Pisząc artykuł korzystałem głównie z artykułów publicznie dostępnych w Internecie (głównie w języku angielskim). Oto parę najciekawszych:
http://www.balkaninsight.com/en/article/arkan-s-paramilitaries-tigers-who-escaped-justice
http://www.balkaninsight.com/en/article/hague-witness-arkan-s-men-killed-bosniaks-in-zvornik-02-15-2018
https://www.theguardian.com/world/1999/apr/15/ianblack1
https://www.theguardian.com/observer/osm/story/0,6903,1123137,00.html
Jak ktoś ma dużo czasu, to polecam na YouTube film dokumentalny pt. Death of Jugoslavia (sześć odcinków, w sumie 5h ogladania).
Mocne. Kilka ważnych informacji przy okazji.
Prawda? 😉