Mity dotyczące życia w kraju wielojęzycznym

Jak się żyje w kraju wielojęzycznym? – na to pytanie odpowiadam dziś dwustopniowo: w poniższym artykule rozwieję kilka mitów, które najczęściej się pojawiają w kontekście języków używanych w Szwajcarii, natomiast na blogu grupy kulturowo-językowi opowiadam o codzienności w kraju wielojęzycznym.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, w jakim języku rozmawia Urs z St. Gallen z Celine z Genewy, w jakim języku Szwajcarzy śpiewają hymn, a także, co oznacza pojęcie Roestigraben (pl. granica roesti), koniecznie zajrzyjcie do artykułu mojego autorstwa opublikowanego na blogu grupowym: TU.

Gorąco do tego zachęcam, ponieważ powyższy artykuł stanowi wstęp do poniższego tekstu i całkiem nieźle tłumaczy kwestie wielojęzyczności w Szwajcarii.

A teraz rozprawmy się z tymi przesądami światło ćmiącymi!

Czytaj dalej …

Dwu- i wielojęzyczność, czyli jak dać dziecku prezent w postaci języka obcego

Pamiętam dobrze, jak wyglądała emigracja rodzin z dziećmi za komuny. Strach, czy dzieci sobie poradzą w przedszkolu czy szkole powodował, że rodzice robili wiele dziwnych rzeczy, które dzisiaj wydają się całkowicie niewyobrażalne. Między innymi wprowadzali zasadę: od dzisiaj w domu mówimy wyłącznie w języku kraju emigracji. Oczywiście pełni dobrych intencji, używając koronnego argumentu: „żeby dziecku nie namieszać w głowie”. I niemiłosiernie kalecząc ten niemiecki/angielski/inny nieświadomie sprawiali wielką krzywdę dziecku, które zapominało swojego ojczystego języka, a jednocześnie nabywało złych nawyków w języku obcym. Takiej krzywdy doznał między innymi mój uczeń języka polskiego, którego rodzice wyjechali do Francji, gdy miał 3 latka i od tego czasu rozmawiali wyłącznie po francusku. Po polsku rozmawiali tylko między sobą – cicho i nie przy dziecku, które przecież miało być wychowane jak typowy Francuz. Thomas (tak, tak, zmienili mu też imię) dorósł i dotąd nie może się pozbyć wyrzutów w stosunku do swoich rodziców. Teraz uczy się języka polskiego jak języka obcego… Języka swoich przodków… A to w końcu Polak pełnej krwi, z urodzenia i pochodzenia.

Dzisiaj pojęcie młodych emigrantów zmieniło się diametralnie, o 180 stopni – od pełnego obaw, czy dziecko sobie poradzi, do wiary, że sobie na pewno poradzi. Wiary niekiedy pełnej niefrasobliwości. Oczywiście – poradzi sobie z zyskiem dla siebie i wyrośnie na małego poliglotę, ale jak to zrobić, żeby uchronić dziecko i siebie od niespodzianek i niepowodzeń na drodze do wielojęzyczności? Czytaj dalej …