Nie mogę przestać patrzeć na Szwajcarię przez pewną perspektywę. Może to jest ściśle „moja” cecha, że nieważne jak daleko jestem od Polski, moje korzenie wyłażą zza międzynarodowej fasady jak zombie z grobów w Halloween. Ale nie łudzę się, że jestem taka wyjątkowa: każdy nosi w sobie przeszłość, dzieciństwo, swoich rodziców i dziadków, swoją Ojczyznę i cały zestaw kodów kulturowych, które są niedostępne dla kogoś wychowanego poza jego krajem. Mam wrażenie, że im dalej się chce od tego uciec, być takim amerykańskim, szwajcarskim, czy jakimkolwiek innym, tym bardziej te korzenie są widoczne. Jak drzewko, które rośnie tak intensywnie chcąc uciec w górę od tego co go trzyma ziemi, że jego korzenie, żeby to zrównoważyć, zaczynają również się rozbudowywać wystając ponad powierzchnię. Im dalej by się chciało uciec, tym głębiej sięgają korzenie. To tak jak hejterzy rodem z Onetu, którzy krytykują Polskę i Polaków na wszystkie sposoby, ale jednocześnie każdego dnia regularnie o tej samej porze odpalają ten sam polski serwis. Żadne tam The Guardian czy choćby The Sun…
Nieważne jak pyszny chleb z francuskiej piekarni byśmy jedli, porównywać go będziemy zawsze do tego pachnącego, kwaśnego, jeszcze ciepłego, z jednej strony z błyszczącą, ciemnobrązową skórką, a z drugiej umączonego, którego pamiętamy z dzieciństwa. Którego podgryzałam w drodze do domu czasem tak namiętnie, że jeszcze przed wejściem wiedziałam, że muszę wymyślić wielce prawdopodobną historię o zdychającym z głodu szopie – praczu, który porwał rzeczony bochenek. I to ten polski chleb na zakwasie będzie dla nas punktem odniesienia!